NECCO: Na początek chce złożyć Wam życzenia, bo w końcu święta są. Przede wszystkim życzę Wam radosnych, pogodnych świąt, mokrego dyngusa i różnych pysznościowych rzeczy. Życzę Wam również wiosny: tej za oknem i tej w Waszym sercu, bo uśmiech to podstawa!
A tak bardziej ogólnikowo, to rozdział trochę przydługawy i przygłupawy, ale lubię go, bardzo podoba mi się ostatnia część i atak furii Millie. Ale mam wrażenie, że jest przede wszystkim za dobra... Rozdział tradycyjnie kiedyś tam poprawię. Oddaję Wam takie o to niesprawdzone barachło, jak zwykła mówić moja mama.
A tak bardziej ogólnikowo, to rozdział trochę przydługawy i przygłupawy, ale lubię go, bardzo podoba mi się ostatnia część i atak furii Millie. Ale mam wrażenie, że jest przede wszystkim za dobra... Rozdział tradycyjnie kiedyś tam poprawię. Oddaję Wam takie o to niesprawdzone barachło, jak zwykła mówić moja mama.
Millie
oderwała wzrok od pleców Nicholasa, który po chwili zniknął za
długą firaną, powiewająca na lekkim wietrze, i odwróciła się do
Sam i Lottie. Obie patrzyły na nią wnikliwie.
-
Czy co coś się stało? - zapytała i nie czekając na ich
odpowiedź ruszyła do sali. Obie znała na tyle dobrze, by wiedzieć,
iż zaczną coś sugerować. Według niej scena z Nicholasem nie
miała zbyt wielkiego znaczenia, natomiast dla nich obu zapewne tak i
nie będzie miała życia, dopóki nie powie im coś, co ich zdaniem,
będzie przyznaniem się do prawdy. Ale do jakiej prawdy?
-
Czy my o czymś nie wiemy? - zapytała Samantha i wyminęła starsza
siostrę. Przystanęła i zmusiła Millie do tego samego. Charlotta
stanęła obok niej, zagradzając jej drogę do pokoju, w którym
damy odświeżały się w trakcie gorącego balu.
Była
w pułapce i to przygotowanej przez jej siostrę i przyjaciółkę!
-
To znaczy? - zapytała, udając zaskoczenie.
-
Co to było to na korytarzu? Ty i mój brat wyglądaliście jak...
Kochankowie! - powiedziała Charlotta, gestykulując przy tym
żywiołowo.
-
Lottie, chyba odrobinę przesadzasz. Wpadliśmy tylko na siebie i to
wszystko. Czytasz za dużo książek i obie z Samy dopatrujecie się
czegoś, czego nie ma. W tej chwili mam inne zmartwienia na głowie –
dodała i posłała przyjaciółce znaczące spojrzenie. Charlotta
spuściła wzrok i westchnęła cicho.
-
Jakie? - zapytała Samantha podejrzliwie i spojrzała najpierw na
Lottie, a potem na siostrę.
-
No... róż...
-
Martwi się o mnie, Sam – przerwała jej Charlotta. Millie spojrzała na przyjaciółkę zszokowana. Czyżby chciała
wyjawić Sammy powody, dla których wychodzi za Randsoma? Na pewno to
zrobi, gdyż bardzo ciążył jej sekret, który obie ukrywały.
-
Ale dlaczego? Chodzi o ślub? - dopytywała się młodsza panna Shaw.
Najwidoczniej domyślała się, albo po prostu miała niejasne
przeczucie, że pod powłoką oświadczyn kryło się drugie dno.
-
Tak, bo widzisz, ja i Randosm tak naprawdę nie chcemy brać ślubu,
ale... zmusiły nas do tego pewne okoliczności... - Lottie zaczęła
niezdarnie tłumaczyć dziewczynie powody szybkiego ślubu z Randym.
I tak w końcu wyszłoby to na jaw. Niemal wszyscy w rodzinie
podejrzewali, że Randsom nie zachował się właściwie wobec
Charlotty King, więc dlatego Nicholas zmusił go do oświadczyn. Jej
rodzice nie urodzili się wczoraj i wiele widzieli, więc takie
zachowanie było na porządku dziennym, lecz zapewne zastanawiali
się, a także dziwili, że w ogóle ktoś zmusił ich niepokornego
syna do tak poważnego kroku. Wiedzieli przecież, że książe
wypierał się małżeństwa i nie chciał poślubiać żadnej z dam,
jakie „oferował” londyński rynek matrymonialny, a już na pewno nie wybrałby Charlotty.
-
Rozumiem – odpowiedziała sztywno Samantha i spojrzała na nie z
wyrzutem. Zabolało ją to, że mimo wielkiej przyjaźni ich trójki,
żadna z nich nie raczyła wyjawić prawdy na temat Randsoma i
Charlotty. W końcu, co takiego mogło się wydarzyć, czego nie
zamierzały jej powiedzieć?
-
Nie, nie rozumiesz – zaczęła Millie i podeszła do siostry,
kładąc dłoń na ramieniu Sam. - Nie powiedziałyśmy ci prawdy, bo
nie chciałam stawiać Charlotty w kłopotliwej i żenującej
sytuacji. Uwierz mi, że zachowanie naszego brata jest godne pogardy
i gdybym opowiedziała ci, co zrobił na pewno sama przyznałabyś mi
rację. Randosm zachował się bardzo krzywdząco wobec Lottie. -
Kiedy Millie skończyła mówić, na chwilę zapanowała cisza, która
wydawałaby się niemożliwa, gdyż z sali obok wciąż wydobywały
się kakofonie dźwięków i głośnych śmiechów, a także brzęku
kieliszków czy szklanek.
Cała
trójka stała w niszy, gdzie nikt ich nie widział, a one miały
idealny widok na korytarz i wejście do sali. Drzwi do pokoju, gdzie
odświeżały się panie były zamknięte i z saloniku nie wydobywały
się żadne odgłosy rozmów, co oznaczało, że nikogo tam nie było
i dzięki temu mogły swobodnie rozmawiać na obrany temat. Millie
jednak uważała, że choćby nie wiem, jak zacisze miejsce znalazły
na balu to wiadomo, że czyjś dom nigdy nie był bezpieczny, aby
móc omawiać podobne sprawy. Często wille miewały tajne przejścia,
ukryte korytarzyki, w których bez problemu ktoś mógł się ukryć i w
tej chwili ich podsłuchiwać. Ściany miały uszy. Nie chciała, aby
ktoś niepowołany usłyszał to, o czym rozmawiały, bo reputacja
Lottie byłaby zrujnowana. I tak temat zaręczyn księcia Blakeney'a
i panny Charlotty King był tematem nieustających plotek, więc nie
powinny dokładać jeszcze od siebie kolejnych poprzez nieuwagę.
Właśnie dlatego Millie postanowiła zakończyć tę rozmowę w tym
miejscu i przenieść ją do ich domu, aby móc w spokoju wytłumaczyć
Samancie, co się naprawdę stało.
-
Nie możemy tutaj stać i rozmawiać o tym, jakbyśmy mówiły o
kolejnej sukni. Przyjedź do nas jutro, Charlotto, powiedzmy o
dwunastej - zaproponowała Millicent.
-
Dobrze, zgadzam się – przyjaciółka kiwnęła głową i po chwili
ruszyły na salę. Tłok i ścisk nadal na niej panował, co
spowodowało już kilka omdleń, czy wybuchów niekontrolowanego
gniewu.
Choć
dziewczyny uznawane były za nierozłączone, to jednak rzadko miały
okazję, aby na balu pobyć w swoim towarzystwie choćby godzinę.
Każda z nich miała swój krąg towarzyski. Większość z ich
znajomych nie była zbyt fascynująca, to jednak byli na tyle
nieszkodliwi, iż bez większych zgrzytów starały się podtrzymywać
te znajomości.
Milli
podeszła do grupki składającej się z trzech młodych panien i
czterech panów. Nie byli oni wszyscy zbyt inteligentni, gdyż ich
rozumy rozszerzone był jedynie do tego, co uczyli ich guwernerowie
lub guwernantki. Karmili się plotkami, skandalami i aferami, które w
ich mniemaniu były na tyle interesujące i zabawne, ponieważ nie
dotyczyły ich bezpośrednio. Żal jej było patrzeć na to wszystko,
ale z drugiej strony jej grono znajomych było na tyle bezpieczne, że
żadne z nich nie nadawało się na intryganta i skandalistę.
Wszyscy pochodzili z zamożnych, statecznych rodzin, których rody
sięgały daleko w średniowiecze i reputacja rodziny była
najważniejsza. Dzieci owych rodów były po prostu najzwyklejszymi
nudziarzami. I to w nich najbardziej lubiła.
Przywitała
się z nimi i wdała się w cichą i bardzo nużącą dyskusje na
temat lady Bolton, która zakupiła bardzo drogi ekwipaż. Wszyscy
zastanawiali się po co jej taki powóz i na co jej kolejne konie,
których miała bardzo dużo, skoro i tak jeździła starym,
zdezelowanym powozem, który pamiętał jeszcze czasy Jerzego II.
Millie
wolała omawiać politykę, wyścigi konne czy nawet stosunki Anglii
z Francją. To było fascynujące, a nie to, czy wspomniana dama
kupiła powóz dla siebie, czy dla kochanka.
Po
kilku godzinach bal chylił się ku końcowi. Towarzystwo powoli
zbierało się do wyjścia, aczkolwiek wielu robiło to dość
niechętnie. Nie wszyscy mogli iść do domu spokojnie. Niektóre
damy musiały jeszcze znieść obecność męża w łóżku, który
był zwykłym zwierzęciem, wykorzystując żonę tylko po to, aby
zemścić się na niej lub po to, by spłodzić dziedzica. Niektóre
z nich były bite i maltretowane, a takie spotkania towarzyskie były
tylko okazją do pobycia wśród cywilizowanych ludzi, kobiety, które
choć nie mówiły tego głośno współczuły damie źle traktowanej
przez męża.
Były
też i takie damy, tak jak Millie, które niewiele widziały i miały
nikłe pojęcie o życiu, a bal wydawał się być niekończącą się
torturą.
Dlatego
właśnie z ulgą wsiadała do ojcowskiego powozu i machała na
pożegnanie bratu, Charlottcie i jej matce. Nicholasa nigdzie było,
co oczywiście wywołało u niej zadziwiające uczucie rozczarowania.
Oparła się o miękkie oparcie i odchyliła głowę do tyłu.
Przestała już uważać na koafiurę, jechała do domu, więc nie
musiała się martwić, że coś się zepsuje. Nie dbała też o
suknię balową, która w tej chwili przypomniała wielkie kłębowisko
pogniecionej koronki, tafty i jedwabiu. Samantha wyglądała
podobnie, nawet matka przestała uważać na strój.
W
powozie panowała niezwykła cisza. Rozumiała milczenie siostry,
gdyż nada nie mogła przetrawić tego, co powiedziały jej z Lottie,
ale to, że jej rodzice nic nie mówili było zaskakujące. Zawsze
rozmawiali. Przyjrzała się najpierw ojcu. Był wysokim, smagłym
mężczyzną po przejściach, zmartwienia z minionych lat dały się
we znaki znacząc jego pociągłą twarz zmarszczkami. Ciemne włosy
powoli ustępowały miejsca siwym. Niebieskie oczy teraz zostały
nakryte powiekami. Nad czymś intensywnie myślał, a zmarszczone
czoło świadczyło o tym, że było to coś bardzo ważnego.
Mama
również nad czymś się zastanawiała. Wcześniej jasne włosy
upięła w wysoki i odpowiedni do jej wieku oraz statusu kok, teraz
jednak po fryzurze zostało tylko wspomnienie. Fale włosów opadły
miękkimi kaskadami na drobne ramiona kobiety. Była młodsza od ojca
o czternaście lat, więc siwizna jeszcze się nie pojawiła.
Coś
musiało się stać, gdyż oboje wyglądali na bardzo poważnych.
Nigdy jeszcze takich ich nie widziała. Chciała ich zapytać, co się
wydarzyło, ale uznała, że byłoby to nie miejscu. Mogli się
przecież pokłócić, gdyż oboje mieli ogniste temperamenty i
zawsze bronili własnego, często dość kontrowersyjnego, zdania.
Nie chciała się wtrącać i dzielić ich jeszcze bardziej. Zresztą,
sama również miała własne problemy, które w tej chwili skupiały
się na Nathanielu Wynhedzie. Co ten człowiek od niej chciał i
dlaczego miała być przepustką do wolności tych dwoje? Przecież
nie znali się tak dobrze, aby on mógł zabiegać o jej względy.
Bała
się tego, co kryło się pod rozmową Nathaniela z tą kobietą.
Wpakowali się w niezłe kłopoty i jeszcze wmieszali ją. Po co?
Czy
rzeczywiście tak niezbędne było małżeństwo z nią? Czy może po
prostu miała to być jakaś zemsta na jej ojcu? Ale kto by mógł za
tym stać? Jej ojciec nie był człowiekiem, który robił sobie
wrogów. Owszem, byli tacy, którzy za nim nie przepadali, byli tacy,
którzy zazdrościli fortuny, ale chyba nie było w jego otoczeniu
tak zaciekłego wroga. Co nie zmieniało faktu, iż ktoś jednak
chciał odegrać się na nim i to w dość okropny sposób. Nie
wiedziała jak to rozegrać, aby dowiedzieć się wszystkiego.
Zwłaszcza, że nie obracała się w tych samych kręgach
towarzyskich, co Nathaniel. Nie miała zamiaru być mu przychylną
tylko po to, by wybadać sytuacje. To może się dla niej źle
skończyć. Na razie postanowiła pozostawić sprawę taką, jaka
jest. Może samo się wszystko rozwiąże, jeśli po prostu odrzuci
zaloty Wynheda i da mu do zrozumienia, że nie jest nim
zainteresowana? Tak zrobi i takie rozwiązanie wydawało jej się
rozsądniejsze.
Powóz
okrążył podjazd i zatrzymał się tuż przed schodami. Cała
rodzina Shaw wyszła na zewnątrz. Wciąż milczeli, bo każdy był
zajęty swoimi sprawami.
Służba
już dawno poszła spać, dlatego w holu przywitało ich nikłe
światło rzucane przez zapalone kandelabry. Jeden wzięła Millie i
Smantha, a drugi zabrali rodzice. Każde z nich wspinało się po
schodach, powoli odmierzając kroki do pokoju.
Słońce
wdzierało się bezczelnie do pokoju, kładąc swe złociste promienie na
podłodze i pościeli. Millie otwarła oczy, lecz nie ruszyła się z
łóżka. Wzrok miała wbity w jeden punkt. Musiała uspokoić
rozszalałe emocje, ponieważ resztki snu jaki śniła nadal pozostawały w jej umyśle. Miała bardzo dziwny sen. Tak dziwny, iż nie
potrafiła go wyjaśnić.
Pukanie
do drzwi odpędziło gonitwę myśli i pozwoliło się skupić na
prozaicznych czynnościach, dzięki którym odzyska spokój ducha i
względną harmonię.
-
Proszę – wymruczała spod kołdry. Do pokoju weszła Rose. Milli
zawsze zastanawiało to, w jaki sposób jej pokojówka zawsze
wiedziała, kiedy się budziła. Czyżby miała jakieś zdolności,
które pozwoliłyby jej odgadnąć czas jej pobudki? W końcu miała
nieregularne pory wstawania i trudno było przewidzieć, kiedy
wstanie, a Rose wiedziała. Zawsze. Musiała jej tylko podziękować
za to, bo jeszcze nie spotkała tak sumiennej i rzetelnej osoby, jak
ona. Wykonywała świetną robotę i dlatego porozmawia z ojcem o
podwyżce dla służącej.
Wstała,
przeciągnęła się i uśmiechnęła się w stronę dziewczyny,
która stała cicho w kącie pokoju, tuż obok drzwi. Miała
spuszczoną głowę i nerwowo przeplatała palce, jakby chciała jej
powiedzieć coś bardzo złego i żenującego. Jednak z jej ust nie
padło żadne słowo, co oczywiście było dość niepokojące.
-
Rose, czy wszystko w porządku? - zapytała i wstała. Pokojówka
nerwowo pokiwała głową. - Na pewno? Wydaję mi się, że coś się
stało. Rose?
-
Wszystko jest dobrze, panienko. Przygotuję panience kąpiel!
-
Nie trzeba... - zaprotestowała, lecz służąca szybko wybiegła z
pokoju.
Millicent
wyskoczyła z łóżka i podeszła do toaletki. Na krześle z
misternie zdobionym oparciem wisiał szlafrok. Szybko włożyła go na
siebie i podeszła do garderoby, aby przygotować sobie suknię na
dzisiejszy poranek. Miała nadzieję, że będzie on równie nudny,
co pozostałe, ale intuicja podpowiadała jej, że jednak będzie
inaczej. Czuła, iż wszystko powoli ulega przemianie i teraz, gdy
tak bardzo pragnęła stabilizacji i monotonni, okazało się, że
nie będzie jej już dane cieszyć się spokojnymi dniami. Niegdyś narzekała na nudę, a teraz jej potrzebowała.
Z
garderoby wyniosła parę pantofli z koźlej skóry, pończochy,
gorset i zieloną suknię o prostym kroju. Rozłożyła to na łóżku
i usiadła, owijając się szczelniej szlafrokiem. Po kilku minutach do
pokoju weszli służący z żelazną wanną i kilkoma wiadrami z
gorącą i zimną wodą. Kiedy wszystko było gotowe, a służba
wyszła, Millie wyskoczyła z ubrań i weszła do ciepłej kąpieli,
uprzednio nie żałując lawendowych olejków. Po chwili zanurzała
się w ciepłej i aromatycznej wodzie, która spieniła się i
przysłoniła jej nagie ciało, tworząc miękką i pachnącą
otoczkę.
Jak
dobrze, pomyślała, odchylając do tyłu głowę. Namydliła
ciało i miękką gąbką zmyła poprzednią noc. Bal okazał się
być dość wyczerpujący, zwłaszcza psychicznie. Po tym, co
usłyszała nie czuła się zbyt dobrze. Nathaniel był pokrętnym
draniem, bezduszną, podłą kreaturą. Musiała mu się jakoś
przeciwstawić, bo nie ma zamiaru stać się ofiarą tego padalca.
Tylko
co miała zrobić, aby dokopać się do potrzebnych informacji? Nie
chciała być zbyt nachalna, aby nie zbudzić podejrzeń Wynheda. Nie
musiała się martwić też o to, jeśli nadal będzie taka niechętna
jak do tej pory on się zniechęci. Był zbyt zdesperowany, aby
zakończyć tę farsę.
-
Panienko... - usłyszała cichy głos pokojówki. Była tak
pochłonięta myślami, że nie słyszała wejścia pokojówki!
-
Już wychodzę, Rose – odpowiedziała i wstała szybko. Pokojówka
pomogła jej wyjść z wanny i osuszyć mokre ciało.
Podeszła
do łóżka i zaczęła zakładać suknię. Szybko się z nią
uporały, bo była bardzo prostym strojem i nie wymagała zbyt
wielkiego wysiłku przy zakładaniu. Przy ubieraniu nadal miała
wrażenie, że przydarzyło się coś Rose, ale nie wiedziała co, bo
nadal unikała odpowiedzi i nie patrzyła jej w oczy. W końcu nie
mogła ścierpieć milczącej pokojówki i postanowiła wydobyć od
niej prawdę.
-
Rose – powiedziała stanowczo, odsuwając ręce dziewczyny od
sukni, którą w tej chwili zapinała.
-
Tak, panienko? - zapytała niepewnie. Głowę wciąż miała
opuszczoną.
-
Spójrz na mnie – poprosiła. Pokojówka nie zareagowała jednak na
te słowa, lecz stanęła obok łóżka i milczała jak zaklęta. -
Rose... Spójrz na mnie – dodała łagodniej, ale dziewczyna nadal
nie uczyniła tego, co Millie chciała. Co się mogło stać?
Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz. - Co się stało? Powiesz mi, czy
mam cię zadręczać pytaniami? Martwię się o ciebie. - Nie
wiedziała dokładnie, co spowodowało nagły wybuch płaczu Rose, ale był
dla Millicent zaskoczeniem. Wydawać by się mogło, że jej służąca
należy do kobiet silnych, odpornych na wiele sytuacji, a jednak...
Dowiedziała się czegoś nowego o tej drobnej, młodej służącej.
-
Nie...
-
Nie możesz? Ale dlaczego? Ktoś zrobił ci krzywdę? Powiedz kto, a
ja go ukażę! Nikt nie będzie krzywdził mojej pokojówki! - dodała
energicznie. Wtem Rose wpadła w jej ramiona z jeszcze głośniejszym szlochem. Millie nie miała pojęcia, co teraz należałoby zrobić.
Nigdy nie pocieszała płaczącej kobiety, a już na pewno nie służącą. - No, już dobrze.
Spokojnie... - mówiła łagodnie, głaszcząc ją po włosach.
Szloch
ustał równie szybko, jak się pojawił. Pokojówka odsunęła się
do swej pani, zawstydzona swoim zachowaniem i odwróciła się do
niej plecami.
-
Przepraszam, panienko... Nie chciałam... Ja... Tak mi wstyd, nie
powinnam!
-
Właśnie, że powinnaś. Płacz pomaga uwolnić się człowiekowi od
zbędnych emocji. No więc, dowiem się, co się stało, że moja
dzielna pokojówka potrzebowała się wypłakać? Powiesz mi? - Rose
nadal stała w tym samym miejscu i nawet nie drgnęła o milimetr.
Stała sztywno, wyprostowana jakby połknęła kij od szczotki.
-
Ja... - zaczęła powoli i odwróciła się do swej pani – zostałam
zgwałcona – umilkła i znów zaniosła się płaczem.
-
O mój Boże... - przysłoniła usta dłonią, zupełnie zszokowana.
Była przygotowana na wszelką możliwość. Spodziewała się, że
jest w ciąży albo, że ktoś umarł, ale nie sądziła, że jej
służąca została zgwałcona. Wszystko, tylko nie to. Nie ona. Do
tej pory nie miała okazji, by zetknąć się z tym brutalnym aktem
na kimś z jej otoczenia. Teraz stała w obecności kobiety,
dotkniętej tym bestialskim zachowaniem mężczyzny.
Podeszłą
do spazmującej dziewczyny i przytuliła ją mocno, czując, że jej
samej zbiera się na płacz.
-
Nie płacz! Pomogę ci, nie zostawię cię samej. Obiecuję ci.
Przyrzekam też, że ten potwór, który ci to zrobił otrzyma
zasłużoną karę. - Odsunęła się od niej i spojrzała w
przerażone, a jednocześnie smutne oczy służącej.
-
Nie, proszę tego nie robić. Nie chce kłopotów. Nie chcę, by
wszyscy wiedzieli, że zrobiłam coś źle... - zaczęła, lecz
kolejne paroksyzmy płaczu nie pozwoliły jej mówić.
-
Źle? A co ty, na Boga, mogłaś zrobić źle?! W tym, co się stało
nie ma ani grama twojej winy. Jakiś potwór po prostu wyrządził ci
wielką krzywdę. Ty niczemu nie zawiniłaś! Jak możesz nawet tak
mówić. Rose, powiedz mi, proszę, kto ci to zrobił?
Furia
jaka w niej płonęła szeptała jej, że pierwsze, co zrobi, gdy
dowie się kto był tym barbarzyńcą, to pójdzie do niego i po
prostu go zamorduje. Nie pozwoli krzywdzić niewinnych kobiet, które
nikomu nic nie zrobiły. Emocje szalały w niej, jak gwałtowna
burza. Policzki płonęły głęboką czerwienią, a oczy
świeciły, rzucając iskry.
Gdy
pokojówka nadal milczała, Millie złapała ją za ramiona i
potrząsnęła lekko.
-
Powiedz mi!
-
To... On... Mike Orwell.
Niedowierzanie
kazało jej usiąść na łóżku. Mike? Ten miły, choć nieco
szorstki w obyciu Mike?! Jak to możliwe, że jeden z lepszych
stajennych dopuścił się czegoś takiego?! Jak można było to
wytłumaczyć? Wydawało jej się, że Orwell był otwarty na ludzi,
może trochę zbyt wiele przeklinał i jego rubaszny język wprawiał
w oszołomienie, ale nie wyglądał na kogoś, kto byłby w stanie
zrobić komuś krzywdę. Jego zachowanie może jedynie tłumaczyć
to, iż zbyt dużo wypił. Mike był młody, miał dopiero
dwadzieścia sześć lat i ojciec wielokrotnie mówił, że gdyby nie
jego lenistwo to byłby wspaniałym trenerem koni, o którego biliby
się sami królowie Europy.Więc,
co za czort kazał mu dopuścić się takiego bestialstwa?
-
Zaczekaj tutaj! Zaraz przyjdę! - Wybiegła z pokoju i pędem zbiegła
po schodach. Na półpiętrze spotkała Godsena. - Gdzie jest mój
ojciec?
-
W gabinecie, ale... - urwał, ponieważ Millie gnała już przed
siebie. Szybkości dodawała jej złość, niepohamowany gniew, który
dudnił jej w żyłach.
Może
wtedy powinna się zastanowić nad tym, co Godsen chce powiedzieć
dalej. To „ale” powinno jej powiedzieć w tamtej chwili, że jej
ojciec jednak nie może się z nią zobaczyć. Ale nie baczyła na
nic, ponieważ była zaślepiona gniewem. Musiała ukarać Mike i nic
nie stanie jej na przeszkodzie.
Wpadła
do gabinetu i zamaszystym krokiem wparadowała do środka. Rozwiane
włosy, których nie zdążyła upiąć rozsypały się po plecach i
ramionach, tworząc ognistą aureolę. Na twarzy miała czerwone
rumieńce, a oczy ciskały gromy. Wyglądała jak młoda Walkiria
gotowa zadać śmiertelny cios wrogowi, który odważy się stanąć
na jej drodze.
-
Żądam natychmiastowego ukarania Mike Orwella! - krzyknęła i
oparła się o blat biurka, za którym siedział ojciec.
Mężczyzna
wyglądał na zaskoczonego i zdezorientowanego. Siedział oparty o
wysoki fotel i wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczami.
-
Jak to...? - wykrztusił w końcu z siebie. Po chwili wziął się w
garść i już znacznie przytomniej zapytał: - Dlaczego chcesz,
żebym ukarał prawdopodobnie najlepszego koniuszego w całej Anglii,
jeśli nie w Europie?
-
Dlaczego? Zaraz ci powiem dlaczego! Zgwałcił moją pokojówkę i
nie pozwolę, aby ta bestia chodziła po tej samej ziemi co Rose!
Jeśli czegoś ty nie zrobisz, to sama go ukażę i zrobię to,
możesz mi wierzyć na słowo! - zawołała buntowniczo, patrząc na
ojca wyzywająco. Piersi falowały jej pod wpływem przyspieszonego
oddechu, nadal czuła gniew, który rósł w niej z każdą sekundą.
-
Nie mogę w to uwierzyć, Millicent. To bardzo poważne oskarżenie,
które nie możesz rzucać na niewinnego człowieka. Tę sprawę
musimy rozstrzygnąć, aż zakończę spotkanie, które nam
przerwałaś – zakończył i spojrzał na nią karcąco.
Millie
otwarła szeroko usta i spojrzała na ojca, a potem szybko omiotła
przestraszonym wzrokiem gabinet, w którym oprócz niej i jej ojca
znajdowali się jeszcze; jej brat, książę Salisbury, markiz
Wakefield oraz jakiś siwawy jegomość. Cała czwórka rozlokowała
się w głębokich fotelach tuż pod oknem i sączyła kawę, a w
przypadku Randsoma koniak.
Wow, Millie jaka groźna dziewucha! Proszę, proszę. :D Ciekawe na kim zrobi wrażenie takim charakterkiem. ;> Nie napiszę komu, cóż. To będzie słodkie. :) Plus, Mike, Majki. Ciekawe jak to udowodnią! :<
OdpowiedzUsuńUwielbiam Millie. A już w takim wydaniu to po prostu jest dosłownie wystrzałowa! :P
OdpowiedzUsuńSwoją drogą na końcu nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, wyobrażając sobie całą sytuację i miny obecnych tam panów. A tak nawiasem mówiąc, to teraz biedny Nicholas już w ogóle nie będzie mógł o Millicent zapomnieć :P
A Rose mi bardzo szkoda, dobrze przynajmniej o tyle, że ma Millie, która tak się tym przejęła...
Pozdrawiam.