17.03.2013

Rozdział 8

Dni miały bardzo wolno. Millie miała ważenie, że wieki temu byli na tym nieszczęsnym przyjęciu u Wynhedów. Nikt jednak nie mógł przyspieszyć czasu, ani go nawet cofnąć. Nie mogła też nic zrobić z faktem, iż Nicholas jakby wycofał się z relacji z jej rodziną. Musiała przyznać, że zabolało ją to, że w ogóle nie starał się ich odwiedzić, żeby tylko po prostu zapytać o zdrowie. Musiała się jednak pogodzić z faktem, że Nicki po prostu dalej jest zły na Randsoma i Lottie za ich wyskok. W tej kwestii rozumiała go, bo sama nie potrafiła ukryć rozżalenia zachowaniem tej dwójki, ale jednak dlaczego przez pełne dwa tygodnie nawet do nich nie zajrzał, a jeśli się widzieli, to pozdrawiał ją skinieniem głowy, jakby była jedynie poznaną przelotnie damą. Nie znała Nicholasa tak dobrze, aby poznać dobrze jego zachowanie w danej chwili, ale nie sądziła, że aż tak nie byli sobie obcy. Skoro on chciał odsunąć się od nich to i ona nie będzie narzucać mu swej obecności.
Jak postanowiła tak też zrobiła wmawiając sobie uparcie, że Nicholas nic ją nie obchodzi i jest tylko przyjacielem Randsoma. A skoro obaj przyjaźnili się od wielu lat to na pewno Nicki był taki sam jak on, lecz lepiej się ukrywał. Rozczarowane zrobiło swoje. Niegdyś uważała go za ideał, ale teraz jej zdanie uległo zmianie, na gorsze.

*

Po raz kolejny spotkali się w Ministerstwie. Sir Rupert przywitał ich wylewnie, pogratulował Randsomowi narzeczonej, choć oczywiście Nicholas mógłby przysiąc, że Rupert dobrze wiedział, że te oświadczyny nie były wynikiem nagłego olśnienia urodą Charlotty. Oczywiście mógł delikatnie zasugerować, że jego przyjaciel jest zachwycony Lottie, ale to tylko mogłoby obudzić w Winstonie tylko wątpliwości.
Usiedli na fotelach, a lokaj podał im po szklaneczce koniaku. Cała trójka milczała przez chwilę rozkoszując się alkoholem. Kiedy służący wyszedł sir Winston przemówił:
- Dobrze, moi panowie, trzeba zabrać się do pracy, bo rząd nas naciska. I to dość ostro – powiedział, przechodząc od razu do rzeczy. Nie było sensu odwlekać tego, co miał im  do powiedzenia, choć bardzo nie chciał, aby Randsom i Nicholas brali udział w misji. W zasadzie było to zadanie, które, notabene, mogli wykonać tylko oni. A dotyczyło to Paula Bellocha.
- O co chodzi? - zapytał Randsom, sadowiąc się wygodniej w fotelu. Przypuszczał, że będzie to dotyczyło sprawy związanej z Paulem, który nadal gdzieś żyje i truje powietrze, uwłaczając godności rasie ludzkiej. W końcu taka osoba jak Belloch nie zasługiwała na miano człowieka. Była to bezlitosna bestia, krzywdząca ludzi.
- Bez owijania w bawełnę – mruknął sir Rupert. Nabrał powietrza, a potem głośno je wypuścił, wycierając jednocześnie spocone dłonie w spodnie. Denerwował się, a każda chwila zwłoki wydawała się być dla niego torturą, ale w końcu odchrząknął i patrząc w oczy Nicholasa, a potem przenosząc spojrzenie na Randsoma odpowiedział niskim głosem: - Belloch jest w Londynie.
Na chwilę zapadła głucha cisza. Jedynie zegar stojący w kącie tykał głośno, przypominając zebranym w pokoju mężczyznom, iż dochodzi godzina osiemnasta.
- Kiedy przyjechał? - wykrztusił w końcu Nicholas. Gniew zawrzał w nim. Pobudził umysł i zdeterminował do działania. Przyjechał aż utaj, więc już im się nie wywinie. Wpadł w bagno, z którego nie ma inne drogi niż poprzez bolesną i długą śmierć. Złapanie tego śmiecia musi zostać w końcu doprowadzone do skutku, inaczej nigdy nie zaznają z Randsomem spokoju. Poza tym, jeśli przyjechał do Anglii, gdzie istniało ryzyko, że zostanie złapany przez wroga, to oznaczało to, że Francja ma poważne plany, musieli dowiedzieć się tylko jakie. Paul w końcu był niebezpiecznym przeciwnikiem, który nie wahał się przed niczym. Musieli się pilnować.
- Kilka dni temu. I, jak się okazało, Sapich i Belloch to dwie różne osoby. Więcej, ten pierwszy został we Francji. Jared ciągle go obserwuje, niestety, właśnie przez to chyba przeoczył przyjazd Paula. Gdyby nie to, pewne złapalibyśmy go już w Portsmouth, ale nie udało się. Informacja o jego przyjeździe przyszła do nas od Jamesa Browna, który akurat stacjonował w porcie. Teraz śledzimy go cały czas. Obstawiliśmy hotel szpiegami i czekamy na jego kolejny ruch.
- Powinniście go już złapać! Na co czekacie? Aż poderżnie nam gardła?! - krzyknął oburzony Randsom i wstał z fotela. Podszedł do okna, ale zarz powrócił do stolika, by za chwilę odejść pod ścianę. Był zły i wzburzony.
Nicholas również podzielał emocje przyjaciela, ale starał się trzymać je na wodzy. W tej sytuacji tylko chłodna kalkulacja może im pomóc, a wszelkie uczucia mogą im tylko zaszkodzić.
- Uspokój się Randosmie. Wiem, że jego przyjazd budzi w was okropne wspomnienia, ale musimy czekać. Niech poczuje się pewniej w Londynie. On wie, że wy tu jesteście i zdaje sobie sprawę z tego, że już niedługo się zobaczycie. Nie wiem, czy będzie dążył do spotkania, czy zda się na przypadek, ale jedno jest pewno: wasze rodziny są w niebezpieczeństwie. Musimy szybko to zorganizować, ale jak na razie Belloch siedzi w jednym miejscu i nie rusza się poza próg własnego pokoju. Jedyna rada na teraz to musicie pilnować waszych rodzin, zwłaszcza sióstr, które narażone są na wielkie niebezpieczeństwo. One są bezbronne, jeszcze niezamężne, więc stanowią łatwy cel, a tutaj aż roi się od współpracowników Bellocha i reszty. O ile twoja siostra, Nicholasie, niedługo znajdzie się pod opieką Randsoma, o tyle jego siostry nadal nie mają nawet narzeczonych, więc albo wywieziesz je Randy na wieś i dobrze ukryjesz, albo znajdziesz im szybko męża. Powinieneś porozmawiać o tym z twoim ojcem. Wyjaśnij mu sytuację. Zapewne to  zrozumie, bo to mądry człowiek.
- Dlaczego uważasz, że wydanie za mąż naszych sióstr to dobry pomysł? Sam przecież powiedziałeś, że w Londynie jest pełno pomagierów Bellocha, więc na pewno, kóryś znajdzie się w kręgu znajomych naszych sióstr. Nie możemy tak ryzykować. Po ślubie z Charlottą zabiorę Sam i Millie do mnie na wieś i tam będę je pilnował – odpowiedział Randsom, krzywiąc się na wspomnienie rychłego ślubu z Lottie.
- I tak o to zostaniesz wyśmiany. Nie możesz zabrać pannę Millicent i pannę Samanthę do siebie podczas miesiąca miodowego. Będzie to wyglądało dziwnie i na pewno zwróci czyjąś uwagę, a przecież trzeba działać w taki sposób, aby jak najmniej zdradzić ze swych działań. Nie, przykro mi Randsomie. Wiem, że bezpieczeństwo twoich sióstr jest najważniejsze, ale w ten sposób tego nie załatwimy. - Sir Rupert starał się przemówić rozsądnie i spokojnie, choć sam był zdenerwowany. Wiedział jednak, że Randy był wybuchowym człowiekiem i łatwo można go było wyprowadzić z równowagi. Był również party i nieustępliwy. Musiał wyperswadować mu ten pomysł, aby plan poszedł zgodnie z tym, co założyli. Przez jego wybuchowy temperament wszystko pójdzie na marne.
- To nie twoim siostrom grozi niebezpieczeństwo! - warknął i wypadł z gabinetu Winstona jak burza.
- Niech się uspokoi, przejdzie mu – odpowiedział do tej pory milczący Nicholas. W jego głowie kłębiły się przeróżne myśli, które podsycały straszne obrazy, widoki, o których chciał szybko zapomnieć. Chciał jednak dorwać się do Bellocha i zakończyć ta starą sprawę. Zwłaszcza, że chodziło tu o Charlottę, Millicent i Samanthę. Musiał działać, musiał coś zrobić, aby wszystkie były bezpieczne. Ale co? Ślub by dobrym rozwiązaniem, ale nie aż tak dobrym. Zresztą czy istniało w ogóle jakiekolwiek inne rozwiązanie, aby ochronić je przed tym sadystą?
- Wiem i doskonale go rozumiem. Nie znam waszych sióstr i gdyby to było możliwe ochroniłbym je kosztem własnego życia. Nie mam pojęcia, co robić. - Zrezygnowany Rupert schował twarz w dłoniach i zaczął głęboko oddychać. Sytuacja była bardzo trudna i nie wiedział, co zrobić, aby wyprowadzić z niej bez szwanku rodziny Randsoma i Nicholasa, a także ich samym.
- Ale ja wiem – odpowiedział w końcu Nicki i spojrzał w jasne oczy Winstona. - Muszę to jednak wszystko przemyśleć i porozmawiać z Randsomem. I z jego ojcem – powiedział pewnym głosem.
Sir Winston spojrzał na niego niepewnie, nie bardzo wiedząc, jaki plan ułożył książę, ale z drugiej strony, jeśli ma inny to warto go przedyskutować i wcielić w życie. Im szybciej zabiorą się za to, tym szybciej pozbędą się Bellocha, raz na zawsze.
- Dobrze, obyś tylko wymyślił dobre rozwiązanie.
- To się okaże – mruknął cicho i pożegnał się z przełożonym.
W głowie miał jeden wielki mętlik. Musi szybko działać, aby plan się powiódł i zakończył pomyślnie. Jednak przede wszystkim musi wszystko przemyśleć jeszcze raz.

*


Kolejne dni nie różniły się od poprzednich. Choć trzy młode damy próbowały w jakiś sposób urozmaicić sobie chwile spotkaniami to jednak nie potrafiły przegonić powtarzalności. Nic nie było już taki samo. Samantha oczywiście była przeszczęśliwa, że ona i Lottie zostaną siostrami. Gdyby jednak wiedziała jakie okoliczności poprzedziły decyzję Randsoma o ślubie, nie cieszyłaby się z tego, przynajmniej nie w takim stopniu. Millie owszem, była równie zadowolona, co Sam, ale wiedziała, co się stało dwa tygodnie temu. Tak samo wiedziała, że z tego właśnie powodu Randsom i Nicholas chodzili z zachmurzonymi minami. Martwiła się o brata, ale jednocześnie miała ochotę go udusić.
Musiała jednak przyznać sama przed sobą, iż miała nadzieję, że Randy zakocha się w Lottie. Bo, jak można spędzać z nią dużo czasu i nie widzieć jej radości, jej łagodności i uroku? Już sama uroda przyjaciółki mogłaby ożywić ostygłe serce brata. Może na początku nie będą ze sobą szczęśliwi, ale w końcu miłość musi sobie utorować drogę poprzez ból i cierpienie, aby rozkwitnąć w pełni swej okazałości. I choć racjonalna część jej osobowości podpowiadała jej, że Charlotta i Randsom są najbardziej niedopasowaną parą jaką przyszło jej znać, to jej romantyczna natura mówiła, że właśnie dlatego zakochają się w sobie. Miłość to kontrasty i próby, więc oboje wkrótce się dogadają.
I choć obecny obrazek: Randosm stojący w kącie sali rozmawiający z niskim, siwym mężczyzną, Nicholasem i księciem Wakefieldem, a Lottie stojąca wśród modnych dżentelmenów, nie napawa zbyt wielkim optymizmem, to jednak Millie wierzyła po cichu, że w końcu ci dwoje odnajdą do siebie drogę. Kiedyś, ale zrobią to w końcu. Ona i Samantha możliwe, że będą miały więcej szczęścia  wyjdą z mąż z miłości. Teraz jednak obie miały wielu konkurentów i żaden z nich nie przypomin, choć w trochę mężczyzny, z którym chciałaby spędzić resztę życia.
 W tej chwili została otoczona wianuszkiem adoratorów, a największy z nich był Nathaniel Wynhed. Ów młodzik nadskakiwał jej ciągle, płaszczył się przed nią, jednocześnie zapuszczając żurawia w dekolt. Nie lubiła go, źle się czuła w jego obecności, ale przyrzekła sobie, że zachowa się jak dama i da mu szansę. Ciężko jednak był dotrzymać słowa, gdy przyszło skonfrontować obietnicę z zachowaniem mężczyzny. Rozejrzała się za rodziną, ale nie dostrzegła nigdzie Samanthy, matki, czy ojca. Randy'ego miała ciągle na oku.
Wędrując po sali znudzonym wzrokiem napotkała badawcze spojrzenie księcia Salisbury. Jego ciemne oczy napotkały jej spojrzenie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, lecz w umyśle Millie pojawiła się obietnica, którą złożyła samej sobie, że Nicholas nie będzie ją obchodzi, więc po chwili odwróciła wzrok i nadal przemierzała pomieszczenie spojrzeniem. Aż znudzona nie tylko rozmową z Nathanielem, ale także innymi mężczyznami, postanowiła ochłonąć. Balowa suknia była zbyt gorąca, a na sali było bardzo dużo osób.
Przeprosiwszy panów, ruszyła przed siebie. Pomyślała, że ogród hrabiostwa Hamilton jest idealnym miejscem do ochłody. Wyszła z pomieszczenia i przystanęła za drzwiami, aby złapać oddech. Ruszyła do przodu, lecz zatrzymała się w pół kroku, gdy usłyszała cienki głos młodego Wynheda. Szybko schowała się w cieniu i z zapartym tchem słuchała.
- Myślałem, że będę miał więcej czasu. Nie można załatwić tego wszystkiego tak szybko! - W jego glosie było słychać wyraźne zniecierpliwienie, a także coś jeszcze. Strach. Ale czego on się bał? A raczej kogo? Czyżby wpadł w jakieś poważne tarapaty? Na przykład zaciągnął dług u jakiegoś podejrzanego lichwiarza i teraz miał problem z oddaniem pieniędzy? Nie, to przecież było bezsensu, bo Wynhedowie po przyjeździe z Ameryki nie ukrywali, że są bogaci. Może nie mówili tego wprost, ale delikatnie sugerowali, że stać ich na bogate i wystawne życie. Poza tym Nathaniel nie mógł tak szybko popaść w kłopoty finansowe. Miesiąc po przyjeździe do Londynu wydał wszystkie pieniądze? Na pewno jego kieszonkowe, jakie dostawał od ojca było skandalicznie wysokie, więc zapewne nie udałoby mu się wydać wszystkiego w ciągu paru tygodni.
Ponieważ stała w cieniu, w dodatku ukryta za skrzydłem dużych drzwi, bez problemu mogła słuchać dalszej części rozmowy. Szkoda tylko, że nie widziała tego drugiego rozmówcy. Skupiła się na rozmowie, starając wyłączyć myśli, które ciągle podsumowały jej nowe, absurdalne pomysły dotyczące problemu Nathaniela.
- Musisz. Nie mamy na to czasu – odezwał się drugi głos. Należał on do kobiety! Aż wstrzymała oddech. Wynhed spiskował z kobietą. Ale jaką? Nie rozpoznała głosu owej damy. Teraz pragnęła wyjść z ukrycia i zobaczyć, kim ona jest, jednak zdawała sobie sprawę, iż takie odsłonięcie się stawiało ją w bardzo kłopotliwej sytuacji. Więcej, widok tej kobiety mógłby być ostatnią rzeczą, jaką ujrzałaby w życiu. Nie posądzała ich o zdolności do morderstwa, ale w tej chwili nie była niczego pewna. Musiała więc zachować ostrożność aby przypadkiem nie dowiedzieli się o jej obecności.
- Myślisz, że tak łatwo uwieść tę dziwkę? Ta suka w ogóle nie jest mną zainteresowana! - Najwidoczniej chodziło o jakąś młodą damę, która była oporna i nie było sposobu aby zaczęła być przychylna temu nieszczęśnikowi. Jednak jego dalsze słowa wywiały z jej umysłu wszystkie myśli: - Cholerna Milicent Shaw! Niech ją piekło pochłonie!
- Ciszej, na Boga! Ludzie cię usłyszą. Posłuchaj, musisz znaleźć na nią jakiś sposób, bo inaczej oboje wylądujemy w Tamizie, bez głów w dodatku. Oboje w tym siedzimy, a ona jest kluczem do naszej wolności! Jeśli nie uda ci się jej uwieść to już po nas. Słyszysz? Idź i poszukaj jej! - Kobieta najwyraźniej nie ukrywała swoich emocji. Głos drżał jej od złości i rozgoryczenia.
- Dobrze już, dobrze. Zaraz pójdę ale najpierw chodź ze mną do pokoju, inaczej oszaleję, jeśli znów nie zaczniesz mnie tak pieścić jak wczoraj – mruknął mężczyzna i po chwili usłyszała cichy chichot kobiety.
- Jesteś nienasycony – odparła kobieta i po chwili dało się słyszeć stukanie butów o posadzkę. Millie stała chwilę nieruchomo zszokowana relacjami, jakie usłyszała. Więc chodziło o nią! Nathaniel Wynhed flirtwał z nią, bo najwidoczniej chciał koniecznie wżenić się w ich rodzinę, by coś zyskać. Nie pieniądze, bo na pewno mu ich nie brakuje. Jeśli popadłby w długi, to przecież jego ojciec dysponuje dużą fortuną. Nie miałby problemu z uregulowaniem długów, jakkolwiek wysokie by one nie były. Nie, tu zdecydowanie nie chodziło o pieniądze. W takim razie o co? Mówił coś o wolności i o stracie głowy. Może był szantażowany, ale w takim razie do czego ona była mu potrzebna?
Skoro ślub z kobietą by mu niezbędny to przecież mógł ożenić się z damą, z którą rozmawiał. W czym tkwił problem? Może chodziło o tytuł? Ale ona go nie dziedziczyła.
Był zdecydowanie za dużo pytań, a nie mogła znaleźć odpowiedzi i dobrze wiedziała, że nie znajdzie. Nie mogła też o tym nikomu powiedzieć, ryzykowłaby zdemasowanie i nie również nie chciała nikogo narażać ieotrzebnie. Musi to sama rozwiązać, aby przekonać się o co chodzi. W końcu ktoś wisiał nad życiem Nathanela, a koniec końców także jej, bo na pewno stanie się jej krzywda, jeśli ta sprawa szybko się rozwiąże.
Zaczerpnęła powietrza i wyszła z cienia, co okazało się błędem, gdyż wpadła prosto w czyjeś ramiona.
- Millie – usłyszała ochrypły głos. Odsunęła się od mężczyzny i spojrzała w ciemne oczy, a gęsta czupryna opadła na szerokie czoło mężczyzny. Nicholas. Przełknęła ślinkę.
Nieoczekiwane spotkanie Nickiego wywołało w jej ciele niewielką rewolucje. Zawstydzona, iż z takim impetem wpadła na niego, opuściła głowę, starając się ukryć czerwone policzki. Nadal jednak pozostawała w jego mocnych ramionach, które okazały się bezpieczną przystanią, w której mogłaby się schować i uciec od tego świata. Ale nie mogła.
Szarpnęła się do tyłu i cofnęła się kilka kroków, aby nie stracić głowy i nie zostać tam, gdzie przed chwilą była. To było niebezpieczne i przede wszystkim nieprzyzwoite. Wiedziała o tym, ale jednak mała cząstka jej ciała wyrywała się do niego. To uczucie było tak niezwykłe i niespodziewane, iż nieświadoma tego otworzyła usta szeroko wpatrując się błyszczącymi oczami w ostre rysy Nicholasa.
Stali tak w milczeniu patrzyli na siebie, chłonąc widok tego drugiego. I staliby tak dłużej, gdyby nie śmiechy dobiegające z głębi korytarza. Czar prysł. Millie odwróciła wzrok, a Nicholas odchrząknął.
- Przepraszam... - zaczęła Millie, lecz przerwało jej nadejście Charlotty i Samanthy.
- Ach, tutaj jesteś, Wszędzie cię szukałyśmy! I Nicholas! Co ty tutaj robisz? - zawołała zaskoczona Lottie.
- Zmierzam w kierunku ogrodu - odpowiedział i i szybko ulotnił się w stronę drzwi na końcu korytarza, za którymi znajdował się ogród.
Trzy panny obserwowały odchodzącego mężczyznę z różnymi minami, a najdziwniejszą miała Millie.


____

Jestem w miarę zadowolona z rozdziału, choć w głowie miałam coś zgoła innego. Co nie oznacza, że lepszego. Myślę, że takie przedstawienie sytuacji też jest dobre, zwłaszcza, że nie wyjaśniam też zbyt wiele, prawda?

Co myślicie o szablonie?  Jest piękny! Autorstwa oczywiście Elle. Bardzo Ci dziękuję! 

3 komentarze:

  1. Witaj kochana.
    Muszę przyznać jestem zaskoczona pozytywnie nowym rozdziałem i zadowolona.
    Coraz bardziej zawężasz akcje aż w pewnym momencie się pogubiłam.
    Brakowało mi tu trochę Nicka i Lottie, ale sama postać Millie zaskakuje.
    No i te kłopoty na samym początku.
    Wygląda na to, że sytuacja się zagęszcza coraz bardziej i trudno stwierdzić jaki będzie jej finał.
    Ogólnie jestem naprawdę zadowolona i czy wspominałam że cudowny szablon.
    Elle to naprawdę zdolna artystka i nie wiele jest takich jak ona.
    Tymczasem pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw zacznę od szablonu: WOOOOOOW, MAJESTIC THORIN. <3 Dobra, a teraz o rozdziale. Jeny, się dzieje, dzieje się. Ej, to teraz będzie zabawnie jak Nath będzie bajerował Millie, a ona o wszystkim wiem. AWKWARD. Plus wywoła zazdrość w Nicku, TAK, TAK! :D No i jakie narzeczeństwo z Randsoma i Lottie, hjehje ciekawe co Ty jeszcze wymyślisz. ;> Czekam na dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapomniałam dodać jeszcze co do szablonu: Elle, jesteś Boginią. <3

      Usuń