Dni
miały bardzo wolno. Millie miała ważenie, że wieki temu byli na
tym nieszczęsnym przyjęciu u Wynhedów. Nikt jednak nie mógł
przyspieszyć czasu, ani go nawet cofnąć. Nie mogła też nic
zrobić z faktem, iż Nicholas jakby wycofał się z relacji z jej
rodziną. Musiała przyznać, że zabolało ją to, że w ogóle nie
starał się ich odwiedzić, żeby tylko po prostu zapytać o
zdrowie. Musiała się jednak pogodzić z faktem, że Nicki po prostu
dalej jest zły na Randsoma i Lottie za ich wyskok. W tej kwestii
rozumiała go, bo sama nie potrafiła ukryć rozżalenia zachowaniem
tej dwójki, ale jednak dlaczego przez pełne dwa tygodnie nawet do
nich nie zajrzał, a jeśli się widzieli, to pozdrawiał ją
skinieniem głowy, jakby była jedynie poznaną przelotnie damą. Nie
znała Nicholasa tak dobrze, aby poznać dobrze jego zachowanie w
danej chwili, ale nie sądziła, że aż tak nie byli sobie obcy. Skoro
on chciał odsunąć się od nich to i ona nie będzie narzucać mu
swej obecności.
Jak
postanowiła tak też zrobiła wmawiając sobie uparcie, że
Nicholas nic ją nie obchodzi i jest tylko przyjacielem Randsoma. A
skoro obaj przyjaźnili się od wielu lat to na pewno Nicki był taki
sam jak on, lecz lepiej się ukrywał. Rozczarowane zrobiło swoje.
Niegdyś uważała go za ideał, ale teraz jej zdanie uległo zmianie, na gorsze.
*
Po
raz kolejny spotkali się w Ministerstwie. Sir Rupert przywitał ich
wylewnie, pogratulował Randsomowi narzeczonej, choć oczywiście
Nicholas mógłby przysiąc, że Rupert dobrze wiedział, że te
oświadczyny nie były wynikiem nagłego olśnienia urodą Charlotty.
Oczywiście mógł delikatnie zasugerować, że jego przyjaciel jest
zachwycony Lottie, ale to tylko mogłoby obudzić w Winstonie tylko
wątpliwości.
Usiedli
na fotelach, a lokaj podał im po szklaneczce koniaku. Cała trójka
milczała przez chwilę rozkoszując się alkoholem. Kiedy służący wyszedł sir Winston przemówił:
-
Dobrze, moi panowie, trzeba zabrać się do pracy, bo rząd nas
naciska. I to dość ostro – powiedział, przechodząc od razu do
rzeczy. Nie było sensu odwlekać tego, co miał im do powiedzenia,
choć bardzo nie chciał, aby Randsom i Nicholas brali udział w
misji. W zasadzie było to zadanie, które, notabene, mogli wykonać
tylko oni. A dotyczyło to Paula Bellocha.
-
O co chodzi? - zapytał Randsom, sadowiąc się wygodniej w fotelu.
Przypuszczał, że będzie to dotyczyło sprawy związanej z Paulem,
który nadal gdzieś żyje i truje powietrze, uwłaczając godności
rasie ludzkiej. W końcu taka osoba jak Belloch nie zasługiwała na
miano człowieka. Była to bezlitosna bestia, krzywdząca ludzi.
-
Bez owijania w bawełnę – mruknął sir Rupert. Nabrał powietrza,
a potem głośno je wypuścił, wycierając jednocześnie spocone
dłonie w spodnie. Denerwował się, a każda chwila zwłoki wydawała
się być dla niego torturą, ale w końcu odchrząknął i patrząc
w oczy Nicholasa, a potem przenosząc spojrzenie na Randsoma
odpowiedział niskim głosem: - Belloch jest w Londynie.
Na
chwilę zapadła głucha cisza. Jedynie zegar stojący w kącie tykał
głośno, przypominając zebranym w pokoju mężczyznom, iż
dochodzi godzina osiemnasta.
-
Kiedy przyjechał? - wykrztusił w końcu Nicholas. Gniew zawrzał w
nim. Pobudził umysł i zdeterminował do działania. Przyjechał aż
utaj, więc już im się nie wywinie. Wpadł w bagno, z którego nie
ma inne drogi niż poprzez bolesną i długą śmierć. Złapanie
tego śmiecia musi zostać w końcu doprowadzone do skutku, inaczej
nigdy nie zaznają z Randsomem spokoju. Poza tym, jeśli przyjechał
do Anglii, gdzie istniało ryzyko, że zostanie złapany przez wroga,
to oznaczało to, że Francja ma poważne plany, musieli dowiedzieć
się tylko jakie. Paul w końcu był niebezpiecznym przeciwnikiem,
który nie wahał się przed niczym. Musieli się pilnować.
-
Kilka dni temu. I, jak się okazało, Sapich i Belloch to dwie różne
osoby. Więcej, ten pierwszy został we Francji. Jared ciągle go
obserwuje, niestety, właśnie przez to chyba przeoczył przyjazd
Paula. Gdyby nie to, pewne złapalibyśmy go już w Portsmouth, ale
nie udało się. Informacja o jego przyjeździe przyszła do nas od
Jamesa Browna, który akurat stacjonował w porcie. Teraz śledzimy
go cały czas. Obstawiliśmy hotel szpiegami i czekamy na jego
kolejny ruch.
-
Powinniście go już złapać! Na co czekacie? Aż poderżnie nam
gardła?! - krzyknął oburzony Randsom i wstał z fotela. Podszedł
do okna, ale zarz powrócił do stolika, by za chwilę odejść pod
ścianę. Był zły i wzburzony.
Nicholas
również podzielał emocje przyjaciela, ale starał się trzymać je
na wodzy. W tej sytuacji tylko chłodna kalkulacja może im pomóc, a
wszelkie uczucia mogą im tylko zaszkodzić.
-
Uspokój się Randosmie. Wiem, że jego przyjazd budzi w was okropne
wspomnienia, ale musimy czekać. Niech poczuje się pewniej w
Londynie. On wie, że wy tu jesteście i zdaje sobie sprawę z tego,
że już niedługo się zobaczycie. Nie wiem, czy będzie dążył do
spotkania, czy zda się na przypadek, ale jedno jest pewno: wasze
rodziny są w niebezpieczeństwie. Musimy szybko to zorganizować,
ale jak na razie Belloch siedzi w jednym miejscu i nie rusza się
poza próg własnego pokoju. Jedyna rada na teraz to musicie pilnować
waszych rodzin, zwłaszcza sióstr, które narażone są na wielkie
niebezpieczeństwo. One są bezbronne, jeszcze niezamężne, więc
stanowią łatwy cel, a tutaj aż roi się od współpracowników
Bellocha i reszty. O ile twoja siostra, Nicholasie, niedługo
znajdzie się pod opieką Randsoma, o tyle jego siostry nadal nie
mają nawet narzeczonych, więc albo wywieziesz je Randy na wieś i
dobrze ukryjesz, albo znajdziesz im szybko męża. Powinieneś
porozmawiać o tym z twoim ojcem. Wyjaśnij mu sytuację. Zapewne to
zrozumie, bo to mądry człowiek.
-
Dlaczego uważasz, że wydanie za mąż naszych sióstr to dobry
pomysł? Sam przecież powiedziałeś, że w Londynie jest pełno
pomagierów Bellocha, więc na pewno, kóryś znajdzie się w kręgu
znajomych naszych sióstr. Nie możemy tak ryzykować. Po ślubie z
Charlottą zabiorę Sam i Millie do mnie na wieś i tam będę je
pilnował – odpowiedział Randsom, krzywiąc się na wspomnienie
rychłego ślubu z Lottie.
-
I tak o to zostaniesz wyśmiany. Nie możesz zabrać pannę Millicent i pannę Samanthę
do siebie podczas miesiąca miodowego. Będzie to wyglądało dziwnie
i na pewno zwróci czyjąś uwagę, a przecież trzeba działać w
taki sposób, aby jak najmniej zdradzić ze swych działań. Nie,
przykro mi Randsomie. Wiem, że bezpieczeństwo twoich sióstr jest
najważniejsze, ale w ten sposób tego nie załatwimy. - Sir Rupert
starał się przemówić rozsądnie i spokojnie, choć sam był
zdenerwowany. Wiedział jednak, że Randy był wybuchowym człowiekiem
i łatwo można go było wyprowadzić z równowagi. Był również
party i nieustępliwy. Musiał wyperswadować mu ten pomysł, aby
plan poszedł zgodnie z tym, co założyli. Przez jego wybuchowy
temperament wszystko pójdzie na marne.
-
To nie twoim siostrom grozi niebezpieczeństwo! - warknął i wypadł
z gabinetu Winstona jak burza.
-
Niech się uspokoi, przejdzie mu – odpowiedział do tej pory
milczący Nicholas. W jego głowie kłębiły się przeróżne myśli,
które podsycały straszne obrazy, widoki, o których chciał szybko
zapomnieć. Chciał jednak dorwać się do Bellocha i zakończyć ta starą sprawę. Zwłaszcza, że chodziło tu o Charlottę, Millicent i
Samanthę. Musiał działać, musiał coś zrobić, aby wszystkie były
bezpieczne. Ale co? Ślub by dobrym rozwiązaniem, ale nie aż tak
dobrym. Zresztą czy istniało w ogóle jakiekolwiek inne
rozwiązanie, aby ochronić je przed tym sadystą?
-
Wiem i doskonale go rozumiem. Nie znam waszych sióstr i gdyby to
było możliwe ochroniłbym je kosztem własnego życia. Nie mam
pojęcia, co robić. - Zrezygnowany Rupert schował twarz w dłoniach
i zaczął głęboko oddychać. Sytuacja była bardzo trudna i nie
wiedział, co zrobić, aby wyprowadzić z niej bez szwanku rodziny
Randsoma i Nicholasa, a także ich samym.
-
Ale ja wiem – odpowiedział w końcu Nicki i spojrzał w jasne oczy
Winstona. - Muszę to jednak wszystko przemyśleć i porozmawiać z
Randsomem. I z jego ojcem – powiedział pewnym głosem.
Sir
Winston spojrzał na niego niepewnie, nie bardzo wiedząc, jaki plan
ułożył książę, ale z drugiej strony, jeśli ma inny to warto go
przedyskutować i wcielić w życie. Im szybciej zabiorą się za to,
tym szybciej pozbędą się Bellocha, raz na zawsze.
-
Dobrze, obyś tylko wymyślił dobre rozwiązanie.
-
To się okaże – mruknął cicho i pożegnał się z przełożonym.
W
głowie miał jeden wielki mętlik. Musi szybko działać, aby plan
się powiódł i zakończył pomyślnie. Jednak przede wszystkim musi
wszystko przemyśleć jeszcze raz.
*
Kolejne
dni nie różniły się od poprzednich. Choć trzy młode damy
próbowały w jakiś sposób urozmaicić sobie chwile spotkaniami to
jednak nie potrafiły przegonić powtarzalności. Nic nie
było już taki samo. Samantha oczywiście była przeszczęśliwa,
że ona i Lottie zostaną siostrami. Gdyby jednak wiedziała jakie
okoliczności poprzedziły decyzję Randsoma o ślubie, nie
cieszyłaby się z tego, przynajmniej nie w takim stopniu. Millie
owszem, była równie zadowolona, co Sam, ale wiedziała, co się
stało dwa tygodnie temu. Tak samo wiedziała, że z tego właśnie
powodu Randsom i Nicholas chodzili z zachmurzonymi minami. Martwiła
się o brata, ale jednocześnie miała ochotę go udusić.
Musiała
jednak przyznać sama przed sobą, iż miała nadzieję, że Randy
zakocha się w Lottie. Bo, jak można spędzać z nią dużo czasu i
nie widzieć jej radości, jej łagodności i uroku? Już sama uroda
przyjaciółki mogłaby ożywić ostygłe serce brata. Może na
początku nie będą ze sobą szczęśliwi, ale w końcu miłość
musi sobie utorować drogę poprzez ból i cierpienie, aby rozkwitnąć
w pełni swej okazałości. I choć racjonalna część jej
osobowości podpowiadała jej, że Charlotta i Randsom są
najbardziej niedopasowaną parą jaką przyszło jej znać, to jej
romantyczna natura mówiła, że właśnie dlatego zakochają się w
sobie. Miłość to kontrasty i próby, więc oboje wkrótce się
dogadają.
I
choć obecny obrazek: Randosm stojący w kącie sali rozmawiający z
niskim, siwym mężczyzną, Nicholasem i księciem Wakefieldem, a
Lottie stojąca wśród modnych dżentelmenów, nie napawa zbyt
wielkim optymizmem, to jednak Millie wierzyła po cichu, że w końcu
ci dwoje odnajdą do siebie drogę. Kiedyś, ale zrobią to w końcu. Ona i Samantha możliwe, że będą miały więcej szczęścia wyjdą z mąż z miłości. Teraz jednak obie miały wielu konkurentów i żaden z nich nie przypominał, choć w trochę mężczyzny, z którym chciałaby spędzić resztę życia.
W tej chwili
została otoczona wianuszkiem adoratorów, a największy z nich był
Nathaniel Wynhed. Ów młodzik nadskakiwał jej ciągle, płaszczył
się przed nią, jednocześnie zapuszczając żurawia w dekolt.
Nie lubiła go, źle się czuła w jego obecności, ale przyrzekła
sobie, że zachowa się jak dama i da mu szansę. Ciężko jednak był
dotrzymać słowa, gdy przyszło skonfrontować obietnicę z
zachowaniem mężczyzny. Rozejrzała się za rodziną, ale nie
dostrzegła nigdzie Samanthy, matki, czy ojca. Randy'ego miała
ciągle na oku.
Wędrując
po sali znudzonym wzrokiem napotkała badawcze spojrzenie księcia
Salisbury. Jego ciemne oczy napotkały jej spojrzenie. Przez chwilę
mierzyli się wzrokiem, lecz w umyśle Millie pojawiła się
obietnica, którą złożyła samej sobie, że Nicholas nie będzie
ją obchodzi, więc po chwili odwróciła wzrok i nadal przemierzała
pomieszczenie spojrzeniem. Aż znudzona nie tylko rozmową z
Nathanielem, ale także innymi mężczyznami, postanowiła ochłonąć.
Balowa suknia była zbyt gorąca, a na sali było bardzo
dużo osób.
Przeprosiwszy
panów, ruszyła przed siebie. Pomyślała, że ogród hrabiostwa
Hamilton jest idealnym miejscem do ochłody. Wyszła z pomieszczenia
i przystanęła za drzwiami, aby złapać oddech. Ruszyła do przodu,
lecz zatrzymała się w pół kroku, gdy usłyszała cienki głos
młodego Wynheda. Szybko schowała się w cieniu i z zapartym tchem słuchała.
-
Myślałem, że będę miał więcej czasu. Nie można załatwić
tego wszystkiego tak szybko! - W jego glosie było słychać wyraźne
zniecierpliwienie, a także coś jeszcze. Strach. Ale czego on się
bał? A raczej kogo? Czyżby wpadł w jakieś poważne tarapaty? Na
przykład zaciągnął dług u jakiegoś podejrzanego lichwiarza i
teraz miał problem z oddaniem pieniędzy? Nie, to przecież było
bezsensu, bo Wynhedowie po przyjeździe z Ameryki nie ukrywali, że
są bogaci. Może nie mówili tego wprost, ale delikatnie sugerowali,
że stać ich na bogate i wystawne życie. Poza tym Nathaniel nie
mógł tak szybko popaść w kłopoty finansowe. Miesiąc po
przyjeździe do Londynu wydał wszystkie pieniądze? Na pewno jego
kieszonkowe, jakie dostawał od ojca było skandalicznie wysokie,
więc zapewne nie udałoby mu się wydać wszystkiego w ciągu paru
tygodni.
Ponieważ
stała w cieniu, w dodatku ukryta za skrzydłem dużych drzwi, bez
problemu mogła słuchać dalszej części rozmowy. Szkoda tylko, że
nie widziała tego drugiego rozmówcy. Skupiła się na rozmowie,
starając wyłączyć myśli, które ciągle podsumowały jej nowe,
absurdalne pomysły dotyczące problemu Nathaniela.
-
Musisz. Nie mamy na to czasu – odezwał się drugi głos. Należał
on do kobiety! Aż wstrzymała oddech. Wynhed spiskował z kobietą.
Ale jaką? Nie rozpoznała głosu owej damy. Teraz pragnęła wyjść
z ukrycia i zobaczyć, kim ona jest, jednak zdawała sobie sprawę,
iż takie odsłonięcie się stawiało ją w bardzo kłopotliwej
sytuacji. Więcej, widok tej kobiety mógłby być ostatnią rzeczą,
jaką ujrzałaby w życiu. Nie posądzała ich o zdolności do
morderstwa, ale w tej chwili nie była niczego pewna. Musiała więc
zachować ostrożność aby przypadkiem nie dowiedzieli się o jej
obecności.
-
Myślisz, że tak łatwo uwieść tę dziwkę? Ta suka w ogóle nie
jest mną zainteresowana! - Najwidoczniej chodziło o jakąś młodą
damę, która była oporna i nie było sposobu aby zaczęła być
przychylna temu nieszczęśnikowi. Jednak jego dalsze słowa wywiały
z jej umysłu wszystkie myśli: - Cholerna Milicent Shaw! Niech ją
piekło pochłonie!
-
Ciszej, na Boga! Ludzie cię usłyszą. Posłuchaj, musisz znaleźć
na nią jakiś sposób, bo inaczej oboje wylądujemy w Tamizie, bez
głów w dodatku. Oboje w tym siedzimy, a ona jest kluczem do naszej
wolności! Jeśli nie uda ci się jej uwieść to już po nas.
Słyszysz? Idź i poszukaj jej! - Kobieta najwyraźniej nie ukrywała
swoich emocji. Głos drżał jej od złości i rozgoryczenia.
-
Dobrze już, dobrze. Zaraz pójdę ale najpierw chodź ze mną do
pokoju, inaczej oszaleję, jeśli znów nie zaczniesz mnie tak
pieścić jak wczoraj – mruknął mężczyzna i po chwili usłyszała
cichy chichot kobiety.
-
Jesteś nienasycony – odparła kobieta i po chwili dało się
słyszeć stukanie butów o posadzkę. Millie stała chwilę
nieruchomo zszokowana relacjami, jakie usłyszała. Więc chodziło o
nią! Nathaniel Wynhed flirtwał z nią, bo najwidoczniej chciał
koniecznie wżenić się w ich rodzinę, by coś zyskać. Nie pieniądze, bo na pewno mu ich nie brakuje. Jeśli popadłby w
długi, to przecież jego ojciec dysponuje dużą fortuną. Nie
miałby problemu z uregulowaniem długów, jakkolwiek wysokie by one
nie były. Nie, tu zdecydowanie nie chodziło o pieniądze. W takim
razie o co? Mówił coś o wolności i o stracie głowy. Może był
szantażowany, ale w takim razie do czego ona była mu potrzebna?
Skoro
ślub z kobietą by mu niezbędny to przecież mógł ożenić się z damą, z którą rozmawiał. W czym tkwił problem? Może chodziło o tytuł? Ale ona
go nie dziedziczyła.
Był
zdecydowanie za dużo pytań, a nie mogła znaleźć odpowiedzi i
dobrze wiedziała, że nie znajdzie. Nie mogła też o tym nikomu
powiedzieć, ryzykowłaby zdemasowanie i nie również nie chciała nikogo narażać ieotrzebnie. Musi to sama rozwiązać, aby przekonać się o co
chodzi. W końcu ktoś wisiał nad życiem Nathanela, a koniec końców
także jej, bo na pewno stanie się jej krzywda, jeśli ta sprawa
szybko się rozwiąże.
Zaczerpnęła
powietrza i wyszła z cienia, co okazało się błędem, gdyż wpadła
prosto w czyjeś ramiona.
-
Millie – usłyszała ochrypły głos. Odsunęła się od mężczyzny
i spojrzała w ciemne oczy, a gęsta czupryna opadła na szerokie
czoło mężczyzny. Nicholas. Przełknęła ślinkę.
Nieoczekiwane
spotkanie Nickiego wywołało w jej ciele niewielką rewolucje.
Zawstydzona, iż z takim impetem wpadła na niego, opuściła głowę,
starając się ukryć czerwone policzki. Nadal jednak pozostawała w
jego mocnych ramionach, które okazały się bezpieczną przystanią,
w której mogłaby się schować i uciec od tego świata. Ale nie
mogła.
Szarpnęła
się do tyłu i cofnęła się kilka kroków, aby nie stracić głowy
i nie zostać tam, gdzie przed chwilą była. To
było niebezpieczne i przede wszystkim nieprzyzwoite. Wiedziała o
tym, ale jednak mała cząstka jej ciała wyrywała się do niego. To
uczucie było tak niezwykłe i niespodziewane, iż nieświadoma tego
otworzyła usta szeroko wpatrując się błyszczącymi oczami w ostre
rysy Nicholasa.
Stali
tak w milczeniu patrzyli na siebie, chłonąc widok tego drugiego. I
staliby tak dłużej, gdyby nie śmiechy dobiegające z głębi
korytarza. Czar prysł. Millie odwróciła wzrok, a Nicholas
odchrząknął.
-
Przepraszam... - zaczęła Millie, lecz przerwało jej nadejście
Charlotty i Samanthy.
-
Ach, tutaj jesteś, Wszędzie cię szukałyśmy! I Nicholas! Co ty
tutaj robisz? - zawołała zaskoczona Lottie.
-
Zmierzam w kierunku ogrodu - odpowiedział i i szybko ulotnił się w
stronę drzwi na końcu korytarza, za którymi znajdował się ogród.
Trzy
panny obserwowały odchodzącego mężczyznę z różnymi minami, a
najdziwniejszą miała Millie.
____
Jestem w miarę zadowolona z rozdziału, choć w głowie miałam coś zgoła innego. Co nie oznacza, że lepszego. Myślę, że takie przedstawienie sytuacji też jest dobre, zwłaszcza, że nie wyjaśniam też zbyt wiele, prawda?
Co myślicie o szablonie? Jest piękny! Autorstwa oczywiście Elle. Bardzo Ci dziękuję!
Witaj kochana.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać jestem zaskoczona pozytywnie nowym rozdziałem i zadowolona.
Coraz bardziej zawężasz akcje aż w pewnym momencie się pogubiłam.
Brakowało mi tu trochę Nicka i Lottie, ale sama postać Millie zaskakuje.
No i te kłopoty na samym początku.
Wygląda na to, że sytuacja się zagęszcza coraz bardziej i trudno stwierdzić jaki będzie jej finał.
Ogólnie jestem naprawdę zadowolona i czy wspominałam że cudowny szablon.
Elle to naprawdę zdolna artystka i nie wiele jest takich jak ona.
Tymczasem pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy
Najpierw zacznę od szablonu: WOOOOOOW, MAJESTIC THORIN. <3 Dobra, a teraz o rozdziale. Jeny, się dzieje, dzieje się. Ej, to teraz będzie zabawnie jak Nath będzie bajerował Millie, a ona o wszystkim wiem. AWKWARD. Plus wywoła zazdrość w Nicku, TAK, TAK! :D No i jakie narzeczeństwo z Randsoma i Lottie, hjehje ciekawe co Ty jeszcze wymyślisz. ;> Czekam na dalej.
OdpowiedzUsuńZapomniałam dodać jeszcze co do szablonu: Elle, jesteś Boginią. <3
Usuń