25.02.2013

Rozdział 7


Kiedy po kolejnej próbie zaśnięcia znów przewrócił się na plecy, wstał i podszedł do okrągłego stolika stojącego obok komody i nalał sobie whiskey. Starał się ograniczać alkohol, ale dziś był mu potrzebny jak nigdy. Sytuacja z jego siostrą wytrąciła go z równowagi, zniesmaczyła i przysporzyła zmartwień. A jak tego doliczyć jeszcze Millie, która oczarowała go, a także nieświadomie obudziła w nim uczucia, o których już trochę zapomniał, to musiał przyznać, że szykowały się długie pozbawione snu noce. Gdyby dziewczyna wiedziała, co w tej chwili czuł zapewne uciekłaby od niego z krzykiem, myśląc, że jest niemoralny i zepsuty.
Starał się nie myśleć o niej w t e n sposób, ale ciężko mu było przestać, gdy już raz zaczął. Od pierwszej chwili działała na niego w czysto erotyczny sposób. Jednak, w przeciwieństwie do Randsoma, wiedział, że może pozwolić sobie tylko na rozmowę. I n i c w i ę c e j. Choć w głowie miał zupełnie coś innego niż rozmowę z Millie. Musiał jednak skupić się na problemie związanym z siostrą i Randsomem, nie mógł tego tak zostawić. Wiedział, że Randy będzie chciał zrobić wszystko, żeby tylko pozbyć się obowiązku poślubienia Lottie. Będzie musiał go pilnować, bo choć się przyjaźnili to w tej chwili Randy był mężczyzną, który śmiał dotknąć jego siostrę.
Odstawił szklankę na bok i poszedł do łóżka, choć wcale go tam nie ciągnęło, bo było zimne i zbyt duże dla niego, ale w tej chwili nie było żadnej kobiety, która mogłaby zagrzać tu miejsce.
        
v
        
Poranek, jak na ironię, okazał się słoneczny i ciepły.
Uniosła powieki i spojrzała w kierunku okien, skąd dochodził jasny blask słońca. Najwidoczniej pokojówka już tu była. Westchnęła ciężko i wstała. Pościel przyjemnie zaszeleściła, gdy wygramoliła się w końcu z łóżka. Zadzwoniła po pokojówkę, a sama udała się do garderoby po dzisiejszą suknię. Po kilku minutach usłyszała pukanie do drzwi.
- Wejdź, Rose! - krzyknęła i wyszła z małego pomieszczenia. W jednej ręce trzymała wieszak z bladozieloną suknią, a w drugiej pończochy i buty z koźlej skóry.
 - Dzień dobry, panienko. - Pokojówka dygnęła i podeszła do Mili, zabierając od niej strój. Wszystko ułożyła starannie na łóżku, które uprzednio pościeliła, potem weszła do garderoby i przyniosła gorset oraz tasiemki, które przymocowała do bielizny.
 - Przygotujesz mi kąpiel? - Pokojówka kiwnęła głowa i wyszła z pokoju. Millie natomiast powróciła myślami do wczorajszej nocy, która chyba na zawsze zmieniła jej stosunek do Randsoma oraz Lottie. Nie winiła przyjaciółki za to, co się stało. Może nie w takim stopniu, co brata, bo to w końcu on miał opinię hulaki. Ale Lottie mogła się powstrzymać. Co się stało, że nagle odrzuciła nienawiść i tak chętnie pozwalała się całować? I nie tylko...? Będzie musiała ją zapytać o to, bo to było intrygujące, choć nie powinna tak myśleć. Przecież jej najbliższa przyjaciółka niedługo zostanie siostrą. Cała sprawa skrywała jednak drugie dno, ale nie wiedziała, co się kryło pod pozorami zachowania tych dwoje.
Kąpiel okazała się zbawienna. Ciepła woda i różany olejek sprowadzony prosto z Włoch pozwoliły jej zapomnieć na chwilę o kłopotliwej sytuacji.
Na śniadanie zeszła godzinę później. Nikogo jeszcze nie było, albo przyszła ostatnia. W jadalni urzędował Godsen.
- Dzień dobry, Godsen. Czy wszyscy już wstali? - Usiadła na krześle i nalała sobie herbaty.
- Dzień dobry. Tak, panienko. Niedawno skończyli jeść. Ojciec panienki jest w gabinecie, a panienka Samantha wraz z markizą poszły do swoich pokoi.
- Rozumiem – mruknęła cicho i nałożyła sobie na talerzyk kilka plastrów zimnej wołowiny, sera, pomidora oraz pysznych pasztecików. Postanowiła, że po śniadaniu uda się na przejażdżkę.
Między sezonami przebywali na wsi i zawsze wtedy urządzała sobie długie galopady po łąkach i lasach. Zazwyczaj dojeżdżała do granicy posiadłości, okrążała jezioro i wracała do domu. Khan był zadowolony z tej wycieczki i po obiedzie również wyruszały na długie przejażdżki. Teraz była w mieście, więc musiała się zadowolić powolną jazdą po Hyde Parku na innym koniu. Jje ukochany wałach musiała zostać w domu. Bardzo za nim tęskniła, ale wiedziała, że już niedługo się zobaczą, a w czasie jej nieobecności stajenni mieli zadbać o jego ruch.
Po skończonym śniadaniu zawołała Godsena.
- Każ osiodłać Shantal. Mam ochotę na przejażdżkę. - Kamerdyner skinął głową i wyszedł z jadalni. Millie udała się na górę. Właśnie wchodziła na piętro, gdy zza rogu wyłoniła się Smantha.
- Dobrze, że cię widzę! Musimy porozmawiać – powiedziała na powitanie. Millie przewróciła tylko oczami i zabrała ją do swojej sypialni.
- O co chodzi? - zapytała i zniknęła w garderobie. Po chwili wyłoniła się z zielonym kostiumem do jazdy konnej. Podeszła do ściany obok drzwi, aby zadzwonić po pokojówkę.
 - O Lottie! - odpowiedziała gwałtownie. Millicent spojrzała na młodszą siostrę, ale nie wyczytała z jej twarzy nic prócz ciekawości. Na pewno nic nie wiedziała. Jeszcze nie. Zapewne - To znaczy? Pisała do ciebie? - zagadnęła.
- Nie, ale wiem, że coś jest nie tak. Nie wiem, czy rzeczywiście coś jej dolegało, ale Nicki – tu spojrzała na nią złośliwie – zawiózł ją do domu swoim powozem i już nie wrócił.
- I co w tym dziwnego? Może książę Salisbury nie miał ochoty wracać na bal i udał się do swojej posiadłości? Jak wiesz mieszka poza Londynem, więc chciał być w domu o odpowiedniej porze. Nie doszukuj się w tym intrygi. Byłam przy Lottie, gdy źle się poczuła i Nicholas zabrał ją do domu. - Samantha była naprawdę bystra i Millie uznała, że przyjaciółka, jeśli w końcu pojawi się u nich, może nie poradzić sobie z gradem pytań zadanych przez Sam. W końcu jej powie i tym samym narazi się na wiele niepotrzebnych i krępujących uwag. Może Samantha była urocza, na swój sposób, ale czasami potrafiła być wścibska – jak na osiemnastoletnią panienkę przystało.
 - Coś tu nie gra, wiem to – mruknęła, stukając się palcem w policzek.
- Och, dajże już spokój! - powiedziała zirytowana.
 Sam chciała jej coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, bo w pokoju rozległo się pukanie. Do środka weszła Rose.
 - Jadę do Hyde Parku...
- Jedziesz do parku? Ja też się z tobą wybiorę! - zakrzyknęła dziewczyna i niemal wybiegła z sypialni, nie pozwalając na protesty Millicent.

v
 
Postanowił, że przed wizytą u matki pojedzie jeszcze do parku, aby przez chwilę odpocząć od natłoku myśli i uczuć. Miał nadzieję, że odzyska przynajmniej częściowy spokój. Ostatnie trzy dni były naprawdę ekscytujące, więc po takiej dawce emocji chciał oczyścić umysł.
Skierował Nocnego Tancerza na alejkę dla jeźdźców i popuścił wodze. Przez dziesięć minut czuł, że osiągnął swój cel, a wtedy na ścieżce zobaczył ją. W zielonym kostiumie pośród drzew i krzewów, siedząca z gracją na siwej klaczy. Obok niej jechała równie zjawiskowa blondynka, a za nimi podążała służąca. Obie panny Shaw wyglądały prześlicznie w dopasowanych strojach.
Jego spokój legł w gruzach i siłą woli musiał się powstrzymać, aby nie zawrócić konia i pognać na złamanie karku z powrotem do domu. 
 Zauważyły go. Przywołał na ustach radosny uśmiech i podjechał do dam.
 - Dzień dobry, moje panie – skłonił się nisko, przy okazji zdejmując cylinder w kolorze butelkowej zieleni. Zauważył z miłym zaskoczeniem, że Millie ubrała się w podobny ton, co on. - I dzień staje się zdecydowanie lepszy, gdy człowiek może nacieszyć oczy pięknym widokiem. - Mrugnął do nich, a młode damy zareagowały na ten komplement śmiechem, jednak w wzroku Millie dostrzegł porozumiewawcze błyski. Oboje połączyła tajemnica, która powinna zostać zachowana jak najdłużej. Inaczej oboje: Lottie i Randy będą skończeni.
 - Jak zwykle szarmancki – odezwała się Millie. Uśmiechnął się z zadowoleniem i odwrócił konia.
- Wracają panie już do domu? - Miał nadzieję, że nie. To było głupie i bezmyślne przebywać z Millie dłużej, niż to koniecznie, ale jednocześnie chciał ją widywać codziennie.
- Nie, jeszcze nie. Okrążymy tylko Serpentine. - Milli uśmiechnęła się do niego promiennie, choć dostrzegł w tym geście nieco smutku i przygnębienia. Chciałby coś dla niej zrobić, ale nie wiedział co, a poza tym w chwili, gdy pół Londynu właśnie przemierzało alejki i miało doskonały widok na ich grupkę nie mógł jej nawet dotknąć.
- Oczywiście musi się pan koniecznie do nas dołączyć – wtrąciła Samantha. Spojrzał w jej kierunku i dostrzegł blondynkę o pociągłej twarzy z delikatnymi rysami, dużymi niebieskimi oczami, które w tej chwili rzucały figlarne błyski.
Wahał się. Nie wiedział, czy powinien przyjąć zaproszenie, bo nie powinien zbyt często przebywać w obecności Milli, ale propozycja była zbyt kusząca, by móc ją odrzucić. Zresztą, który normalny mężczyzna by to zrobił? Nikt nie odmówiłby siostrom Shaw. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż miały pod swoimi stopami pół męskiego świata. A on stał przed nimi sam. Dwie piękności patrzyły na niego wyczekująco. Jedna z niepewnością, a druga właśnie z przekonaniem, że przyjmie propozycję. Mili przygryzła delikatnie wargę i spoglądała na niego spod rzęs, natomiast jej młodsza siostra uniosła wysoko głowę i patrzyła na niego z lekkim uśmiechem.
- Bardzo chętnie, ale nie mogę – odpowiedział i dopiero wtedy przekonał się, że cały czas wstrzymywał oddech. Najwidoczniej prosta odpowiedź wymagała od niego zbyt wielkiego trudu. Poprawił się na siodle i wbił spojrzenie w czarną grzywę ogiera.
- Naprawdę? - zapytały obie siostry jednocześnie. Uśmiechnął się.
- Niestety. Muszę załatwić kilka spraw niecierpiących zwłoki – tu rzucił porozumiewawcze spojrzenie Millie, która natychmiast w lot pojęła o jakich sprawach mówił i skinęła tylko w milczeniu głową. Jej oczy były smutne, bardzo smutne.
 - Może choć przez kilka minut zechce pan nam towarzyszyć? - drążyła Sam.
- Samantho, książę nie ma czasu – zbeształa ją Millicent i obrzuciła karcącym spojrzeniem.
- Ejże, chyba umówiliśmy się inaczej? Prosiłem cię, żebyś mówiła mi po imieniu. - Nicholas nie mógł po prostu znieść słowa „książę”, które brzmiało jak drwina i oblega. Nie czuł się księciem i nie chciał nim być. Tytuł był tylko czymś, co można było utracić. A już sam fakt, że poprzedni książę, a jego ojciec, był prawdziwym łajdakiem sprawiał, że najchętniej odsprzedałby komuś to miano, byleby tylko zabrał ze sobą wszystkie złe wspomnienia i świadomość tego, że wielki Salisbury był człowiekiem kłamliwym, obłudnym i rozpustnym. Uważał, że skoro posiada tak wysokie godności to miał prawo traktować innych jakby byli marnym robactwem, pałętającym się tylko pod stopami.
- No właśnie, Milie? - zauważył, że Samantha dała siostrze kuksańca w bok i uśmiechnęła się zaczepnie, na co Millie mruknęła coś pod nosem gniewnie, przy okazji oblewając się słodkim rumieńcem
 - Tak... - odchrząknęła i kolejny raz skinęła głową. Ten ruch przyciągnął jego wzrok do odsłoniętej szyi. Włosy miała spięte w niski kok i zakryte czarnym kapelusikiem z zieloną woalką. Jednak kilka pukli wymknęło się z upięcia i w tej chwili delikatnie muskały jej gładką skórę. Przełknął szybko ślinkę i odwrócił wzrok.
- Na mnie już czas. Cieszę się, że panie spotkałem. Życzę miłego dnia! - Skinął głową najpierw Samancie, a potem Millie. Na niej zatrzymał wzrok o kilka sekund dłużej. Odwzajemniła spojrzenie i już po chwili ruszył przed siebie. Obie młode damy skierowały się w stronę jeziorka.
Kiedy odjechał na bezpieczną odległość westchnął ciężko i pokręcił głową. Lepiej będzie, jeśli skupi się na sprawach, które rzeczywiście były ważne. Jeśli szybko wszystko załatwi będzie mógł dopiero wtedy roztrząsać problem z własnymi uczuciami do Millicent.
W końcu skierował Nocnego Tancerza w stronę bramy wyjazdowej i brukowanymi uliczkami dotarł do Upper Brooke Street.

v
 
Miejska rezydencja Salisbury wybudowana została w 1734 roku przez hrabiego Devonshire, a ponieważ arystokrata po kilku latach popadł w długi odkupił ją dziadek Nicholasa. Nim weszło się na marmurowe schody, gości witała brama z kutego żelaza z herbem rodu. Potem szło się alejką wysypaną białym kamieniem, która kończyła się szerokimi schodami z marmuru. Z takiego samego budulca został postawiony portyk, który swą okazałością przytłaczał pozostałe domy. Rząd okien witał gości swą prostotą.
Jednak w tej chwili mało obchodziła go uroda domu. Ważne było to, że od dziś na zawsze pozostanie uwięziony w małżeństwie z kobietą, której nie chciał. Randsom miał ochotę uciec stąd i już nigdy nie powrócić do Anglii, ale żal mu było przyjaźni z Nicholasem, który był prawdziwym przyjacielem i kompanem na całe życie. Nie chciał, by coś takiego zniszczyło ich wieloletnią więź. Poślubi Charlottę ze względu na Nicholasa.
Zastukał złotą kołatką w ciemne drewno i odczekał chwilę. W progu pojawił się kamerdyner, który szerokim gestem zaprosił go do środka. Przyjął od niego cylinder i laskę, a wolną ręką wskazał mu salon, w którym zapewne jest już oczekiwany. Wziął dwa głębokie wdechy i ruszył w stronę białych, lekko uchylonych drzwi.
Najwidoczniej Nicholas musiał uprzedzić o jego przybyciu, gdyż lokaj stojący obok drzwi szybko wszedł do środka i głośno zaanonsował jego przybycie. Wsunął palec za kołnierzyk i przełknął ślinkę. Czuł się tak, jakby miał zostać skazany na śmierć przez rozerwanie końmi.
Salon okazał się przestronnym pomieszczeniem, ale w sposób tak niegustownie urządzony, iż przez chwilę stał pod drzwiami. Sofa i fotele ustawione wokół stolika wykonanego z ciemnego drewna miały pluszowe obicia w kolorze lila róż, dywan rozłożony na całej podłodze raził w oczy innym odcieniem różu. Długie zasłony, za którymi ukrywało się weneckie okno nie były już tak odpychające. Miał jasny odcień lawendowego, co sprawiało, że przytłaczający salon stawał się odrobinę przyjemniejszy.
Odchrząknął i wszedł dalej. Dwie kobiece twarze obróciły się w jego stronę. Obie, choć całkiem podobne, wyrażały zupełnie coś innego. Księżna wydawała się być nie tylko podekscytowana, ale wręcz wniebowzięta jego wizytą. Natomiast w oczach Charlotty dostrzegł płonącą nienawiść, a także smutek, który malował się w kącikach ust i lekkimi cieniami pod oczami. Wyobraził sobie jak złorzeczyła na niego, jak go wyklinała. Lottie miała charakterek.
- Och, Wasza Książęca Mość! Jakże nam miło! - krzyknęła kobieta i wstawała. Ubrana była w codzienną sukienkę z brązowej krepy, na głowie doczepione miała jedno pawie pióro. Cóż za oryginał, pomyślał z przekąsem Randsom i złożył niski ukłon, jednocześnie całując wyciągniętą dłoń kobiety.
- Madame.
Kolej przyszła na córkę, która wstała i obdarzyła go morderczym spojrzeniem. Gdyby jej oczy mogły zabijać zapewne zostałby spopielony tuż przed jej stopami.
W przeciwieństwie do matki, córka wyglądała wprost cudownie w białej sukience z satyny, obszytą bladoróżową koronką. W ciemne włosy wpięła białą wstążkę, a jej ciężkie loki opadały na ramiona.
Gdyby ich relacja nie wyglądała tak, jak wyglądała to był prawie pewien, że cieszyłby się z tego małżeństwa. Ostatniej nocy odkrył w Charlottcie ogień, który rozpalił i jego. Namiętność jaka w niej ożyła sprawiła, że zapaliła mu się krew. Gdy kładł się spać w myślach kończył to, co zaczęli u Wynhedów. Miała cudowne, gorące usta, piękne piersi, które w tej chwili zostały zasłonięte koronką.
- Panno King – pochylił się nad jej drobną dłonią. Uśmiechnął się pod nosem i zbliżył usta do białej skóry. Drżała, czuł to. Końcem języka musnął rękę dziewczyny. Szybko ją wyrwała i zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. Miał ochotę powiedzieć jej, żeby nie udawał, bo wczoraj jęczała i domagała się więcej, a dziś zwykłe muśnięcie językiem obudziło w niej skromnisię.
- Książę Blakeney – dygnęła, choć w jej geście dostrzegł raczej ironię niż skromność.
Matka Lottie podeszła do ściany i zadzwoniła po służbę. Po chwili w tym okropnym pokoju pojawił się kamerdyner.
- Czego się pan napiję? Kawy, czy herbaty?
Brandy, pomyślał, ale na głos poprosił o kawę.
- Przynieść herbatę, ciasto i kawę dla Książęcej Mości. - Służący skinął głową i wyszedł.
Randy marzył o tym, by uciec stad, zapaść się pod ziemie albo po prostu wyplątać się z tej sytuacji. Nie było jednak nadziei na ocalenie, musiał poprosić tę dziewczynę o rękę. Pod wieloma względami ten mariaż był korzystny dla obu stron. Charlotta miała doskonałe koneksje rodzinne, choć ojciec trochę je przyćmiewał swym libertynizmem i pijactwem, ale mimo wszystko Char miała za sobą wielowiekowy ród, sięgający czasów Wilhelma Zdobywcy. Dzieje jego rodziny zaczynały się dopiero od Henryka V, więc to właśnie ona miała lepszą krew.
Usiadł, kiedy obie panie zajęły na powrót swoje miejsca.
- Może od razu przejdę do rzeczy? Zapewne Nicholas wspominał szanownym paniom, że dziś tu zajrzę...? - zagadnął niepewnie.
- Tak, oczywiście. Powiadomił na listownie, że Wasza Wysokość zajrzy do nas. Nie ukrywam, że jestem niepomiernie zdumiona, ale również cieszę się z tej wizyty.
Bo wiesz po co tu przyszedłem, pomyślał złośliwie.
- Tak, no cóż... Już rozmawiałem o tym z Nicholasem i wiem, że moja prośba, a także jego decyzja może się wydawać nie tylko zbyt szybka, ale jednocześnie zaskakująca. Jak pani wie moje stosunki z panną Charlottą były dalekie od przyjaznych, ale wczoraj wieczorem wszystko uległo zmianie. Moje długa nieobecność w Anglii sprawiła, że panna Charlotta nabrała dystansu i przemyślała wszystko, a i ja zobaczyłem ją wczoraj w zupełnie innym świetle. Jestem oczarowany jej urodą, wdziękiem i powabem. Pytałem już pani syna o zgodę, a teraz pytam panią: czy mogę dostąpić zaszczytu poślubienia pani córki? - To była najdłuższa jego przemowa w całym jego życiu. Czuł, jak słowa palą go w gardle, jak kłamstwo wypala w nim piętno i pieczętuję jego przyszłość każąc założyć małżeńskie okowy. Jego chuć, to prymitywne, zwierzęce uczucie, sprawiło, że siedzi teraz w tym ohydnym salonie i płaszczy się przed głupią kobietą, aby poślubić zawziętą córkę.
- Och... och! - wyszeptała kobieta. Randosm nie wiedział, czy udawała, czy rzeczywiście była zaskoczona jego słowami. Przeniósł spojrzenie na milczącą Lottie i z rozbawieniem dostrzegł, że patrzy na niego wilkiem. Żądza mordu w jej oczach raczej poprawiła mu humor niż przestraszyła. - Cóż mogę powiedzieć? To wielki zaszczyt dla naszej rodziny, zwłaszcza dla mojej małej Lottie. Od kilku miesięcy regularnie odsyła każdego z kandydatów, co jest moim wielkim utrapieniem. Lottie...? - zwróciła się do córki. Ton matki wskazywał, że jeśli odmówi spotka ją surowa kara, ale wiedział, że tego nie zrobi. Nie mogła. Podobnie jak on nie mógł nie prosić jej o rękę.
- Tak... Będzie dla mnie to zaszczytem zostać pańską żoną, Wasza Łaskawość. Zgadzam się – mruknęła niechętnie. Jej ciemne oczy, okalone długimi, podwiniętymi rzęsami ciskały błyskawice. Czuł w kościach, że będzie miał ciekawe małżeństwo.

_______

Dlaczego moje głupie akapity żyją własnym życiem? Co za cholery jedne.
Hmm, pozwolę sobie tego nie komentować. Jak zwykle za wszelkie błędy zabiorę się później. I oczywiście przepraszam za nie. 
 

1 komentarz:

  1. Jak mnie tu dawno nie było.
    Z gory przepraszam za to.
    A jednak Radson i Lottie się pobiorą.
    Mogłam się tego spodziewać.
    Ogółem jestem ciekawa finału tego małżenstwa gdyż wszystko wskazuje na to że będzie naprawdę udane.
    A może Lottie nauczy się kochać Radsona?
    W końcu wydaje się być ciekawym mężczyzną.
    podoba mi się również nowy i ładny szablon.
    pozostaje czekac na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń