Kiedy
po kolejnej próbie zaśnięcia znów przewrócił się na plecy,
wstał i podszedł do okrągłego stolika stojącego obok komody i
nalał sobie whiskey. Starał się ograniczać alkohol, ale dziś był
mu potrzebny jak nigdy. Sytuacja z jego siostrą wytrąciła go z
równowagi, zniesmaczyła i przysporzyła zmartwień. A jak tego
doliczyć jeszcze Millie, która oczarowała go, a także
nieświadomie obudziła w nim uczucia, o których już trochę
zapomniał, to musiał przyznać, że szykowały się długie
pozbawione snu noce. Gdyby dziewczyna wiedziała, co w tej chwili czuł zapewne
uciekłaby od niego z krzykiem, myśląc, że jest niemoralny i
zepsuty.
Starał
się nie myśleć o niej w t e n sposób, ale ciężko mu było
przestać, gdy już raz zaczął. Od pierwszej chwili działała na
niego w czysto erotyczny sposób. Jednak, w przeciwieństwie do
Randsoma, wiedział, że może pozwolić sobie tylko na rozmowę. I
n i c w i ę c e j. Choć w głowie miał zupełnie coś innego niż
rozmowę z Millie. Musiał jednak skupić się na problemie związanym
z siostrą i Randsomem, nie mógł tego tak zostawić. Wiedział, że
Randy będzie chciał zrobić wszystko, żeby tylko pozbyć się
obowiązku poślubienia Lottie. Będzie musiał go pilnować, bo choć
się przyjaźnili to w tej chwili Randy był mężczyzną, który
śmiał dotknąć jego siostrę.
Odstawił
szklankę na bok i poszedł do łóżka, choć wcale go tam nie
ciągnęło, bo było zimne i zbyt duże dla niego, ale w tej chwili
nie było żadnej kobiety, która mogłaby zagrzać tu miejsce.
v
Poranek, jak na ironię, okazał się słoneczny i ciepły.
Uniosła
powieki i spojrzała w kierunku okien, skąd dochodził jasny blask
słońca. Najwidoczniej pokojówka już tu była. Westchnęła ciężko
i wstała. Pościel przyjemnie zaszeleściła, gdy wygramoliła się
w końcu z łóżka. Zadzwoniła po pokojówkę, a sama udała się
do garderoby po dzisiejszą suknię. Po kilku minutach usłyszała
pukanie do drzwi.
-
Wejdź, Rose! - krzyknęła i wyszła z małego pomieszczenia. W
jednej ręce trzymała wieszak z bladozieloną suknią, a w drugiej
pończochy i buty z koźlej skóry.
-
Dzień dobry, panienko. - Pokojówka dygnęła i podeszła do Mili,
zabierając od niej strój. Wszystko ułożyła starannie na łóżku,
które uprzednio pościeliła, potem weszła do garderoby i
przyniosła gorset oraz tasiemki, które przymocowała do bielizny.
-
Przygotujesz mi kąpiel? - Pokojówka kiwnęła głowa i wyszła z
pokoju. Millie natomiast powróciła myślami do wczorajszej nocy,
która chyba na zawsze zmieniła jej stosunek do Randsoma oraz
Lottie. Nie winiła przyjaciółki za to, co się stało. Może nie w
takim stopniu, co brata, bo to w końcu on miał opinię hulaki. Ale
Lottie mogła się powstrzymać. Co się stało, że nagle odrzuciła
nienawiść i tak chętnie pozwalała się całować? I nie tylko...?
Będzie musiała ją zapytać o to, bo to było intrygujące, choć
nie powinna tak myśleć. Przecież jej najbliższa przyjaciółka
niedługo zostanie siostrą. Cała sprawa skrywała jednak drugie dno, ale nie
wiedziała, co się kryło pod pozorami zachowania tych dwoje.
Kąpiel
okazała się zbawienna. Ciepła woda i różany olejek sprowadzony
prosto z Włoch pozwoliły jej zapomnieć na chwilę o kłopotliwej
sytuacji.
Na
śniadanie zeszła godzinę później. Nikogo jeszcze nie było, albo
przyszła ostatnia. W jadalni urzędował Godsen.
-
Dzień dobry, Godsen. Czy wszyscy już wstali? - Usiadła na krześle
i nalała sobie herbaty.
-
Dzień dobry. Tak, panienko. Niedawno skończyli jeść. Ojciec
panienki jest w gabinecie, a panienka Samantha wraz z markizą poszły
do swoich pokoi.
-
Rozumiem – mruknęła cicho i nałożyła sobie na talerzyk kilka
plastrów zimnej wołowiny, sera, pomidora oraz pysznych pasztecików. Postanowiła, że po śniadaniu uda się na przejażdżkę.
Między
sezonami przebywali na wsi i zawsze wtedy urządzała sobie długie galopady po łąkach i lasach. Zazwyczaj dojeżdżała do granicy posiadłości,
okrążała jezioro i wracała do domu. Khan był zadowolony
z tej wycieczki i po obiedzie również wyruszały na długie przejażdżki. Teraz była w mieście, więc musiała się
zadowolić powolną jazdą po Hyde Parku na innym koniu. Jje ukochany wałach musiała
zostać w domu. Bardzo za nim tęskniła, ale wiedziała, że już
niedługo się zobaczą, a w czasie jej nieobecności stajenni mieli
zadbać o jego ruch.
Po
skończonym śniadaniu zawołała Godsena.
-
Każ osiodłać Shantal. Mam ochotę na przejażdżkę. - Kamerdyner
skinął głową i wyszedł z jadalni. Millie udała się na górę. Właśnie
wchodziła na piętro, gdy zza rogu wyłoniła się Smantha.
-
Dobrze, że cię widzę! Musimy porozmawiać – powiedziała na
powitanie. Millie przewróciła tylko oczami i zabrała ją do swojej
sypialni.
-
O co chodzi? - zapytała i zniknęła w garderobie. Po chwili
wyłoniła się z zielonym kostiumem do jazdy konnej. Podeszła do
ściany obok drzwi, aby zadzwonić po pokojówkę.
-
O Lottie! - odpowiedziała gwałtownie. Millicent spojrzała na
młodszą siostrę, ale nie wyczytała z jej twarzy nic prócz
ciekawości. Na pewno nic nie wiedziała. Jeszcze nie. Zapewne -
To znaczy? Pisała do ciebie? - zagadnęła.
-
Nie, ale wiem, że coś jest nie tak. Nie wiem, czy rzeczywiście coś
jej dolegało, ale Nicki – tu spojrzała na nią złośliwie –
zawiózł ją do domu swoim powozem i już nie wrócił.
-
I co w tym dziwnego? Może książę Salisbury nie miał ochoty
wracać na bal i udał się do swojej posiadłości? Jak wiesz
mieszka poza Londynem, więc chciał być w domu o odpowiedniej
porze. Nie doszukuj się w tym intrygi. Byłam przy Lottie, gdy źle
się poczuła i Nicholas zabrał ją do domu. - Samantha była
naprawdę bystra i Millie uznała, że przyjaciółka, jeśli w końcu pojawi
się u nich, może nie poradzić sobie z gradem pytań zadanych przez
Sam. W końcu jej powie i tym samym narazi się na wiele
niepotrzebnych i krępujących uwag. Może Samantha była urocza, na
swój sposób, ale czasami potrafiła być wścibska – jak na
osiemnastoletnią panienkę przystało.
-
Coś tu nie gra, wiem to – mruknęła, stukając się palcem w
policzek.
-
Och, dajże już spokój! - powiedziała zirytowana.
Sam
chciała jej coś odpowiedzieć, ale nie zdążyła, bo w pokoju
rozległo się pukanie. Do środka weszła Rose.
-
Jadę do Hyde Parku...
-
Jedziesz do parku? Ja też się z tobą wybiorę! - zakrzyknęła
dziewczyna i niemal wybiegła z sypialni, nie pozwalając na
protesty Millicent.
v
Postanowił,
że przed wizytą u matki pojedzie jeszcze do parku, aby przez chwilę
odpocząć od natłoku myśli i uczuć. Miał nadzieję, że odzyska
przynajmniej częściowy spokój. Ostatnie trzy dni były naprawdę
ekscytujące, więc po takiej dawce emocji chciał oczyścić umysł.
Skierował
Nocnego Tancerza na alejkę dla jeźdźców i popuścił wodze. Przez
dziesięć minut czuł, że osiągnął swój cel, a wtedy na ścieżce
zobaczył ją. W zielonym kostiumie pośród drzew i krzewów,
siedząca z gracją na siwej klaczy. Obok niej jechała równie
zjawiskowa blondynka, a za nimi podążała służąca. Obie panny
Shaw wyglądały prześlicznie w dopasowanych strojach.
Jego
spokój legł w gruzach i siłą woli musiał się powstrzymać, aby
nie zawrócić konia i pognać na złamanie karku z powrotem do domu.
Zauważyły go. Przywołał na ustach radosny uśmiech i podjechał do dam.
Zauważyły go. Przywołał na ustach radosny uśmiech i podjechał do dam.
-
Dzień dobry, moje panie – skłonił się nisko, przy okazji
zdejmując cylinder w kolorze butelkowej zieleni. Zauważył z miłym
zaskoczeniem, że Millie ubrała się w podobny ton, co on. - I dzień
staje się zdecydowanie lepszy, gdy człowiek może nacieszyć oczy pięknym
widokiem. - Mrugnął do nich, a młode damy zareagowały na ten
komplement śmiechem, jednak w wzroku Millie dostrzegł
porozumiewawcze błyski. Oboje połączyła tajemnica, która powinna
zostać zachowana jak najdłużej. Inaczej oboje: Lottie i Randy będą
skończeni.
-
Jak zwykle szarmancki – odezwała się Millie. Uśmiechnął się z
zadowoleniem i odwrócił konia.
-
Wracają panie już do domu? - Miał nadzieję, że nie. To było
głupie i bezmyślne przebywać z Millie dłużej, niż to
koniecznie, ale jednocześnie chciał ją widywać codziennie.
-
Nie, jeszcze nie. Okrążymy tylko Serpentine. - Milli uśmiechnęła
się do niego promiennie, choć dostrzegł w tym geście nieco smutku
i przygnębienia. Chciałby
coś dla niej zrobić, ale nie wiedział co, a poza tym w chwili, gdy
pół Londynu właśnie przemierzało alejki i miało doskonały
widok na ich grupkę nie mógł jej nawet dotknąć.
-
Oczywiście musi się pan koniecznie do nas dołączyć – wtrąciła
Samantha. Spojrzał w jej kierunku i dostrzegł blondynkę o
pociągłej twarzy z delikatnymi rysami, dużymi niebieskimi oczami,
które w tej chwili rzucały figlarne błyski.
Wahał
się. Nie wiedział, czy powinien przyjąć zaproszenie, bo nie
powinien zbyt często przebywać w obecności Milli, ale propozycja
była zbyt kusząca, by móc ją odrzucić. Zresztą, który normalny
mężczyzna by to zrobił? Nikt nie odmówiłby siostrom Shaw.
Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż miały pod swoimi
stopami pół męskiego świata. A on stał przed nimi sam. Dwie
piękności patrzyły na niego wyczekująco. Jedna z niepewnością,
a druga właśnie z przekonaniem, że przyjmie propozycję. Mili
przygryzła delikatnie wargę i spoglądała na niego spod rzęs,
natomiast jej młodsza siostra uniosła wysoko głowę i patrzyła na
niego z lekkim uśmiechem.
-
Bardzo chętnie, ale nie mogę – odpowiedział i dopiero wtedy
przekonał się, że cały czas wstrzymywał oddech. Najwidoczniej
prosta odpowiedź wymagała od niego zbyt wielkiego trudu. Poprawił
się na siodle i wbił spojrzenie w czarną grzywę ogiera.
-
Naprawdę? - zapytały obie siostry jednocześnie. Uśmiechnął się.
-
Niestety. Muszę załatwić kilka spraw niecierpiących zwłoki –
tu rzucił porozumiewawcze spojrzenie Millie, która natychmiast w
lot pojęła o jakich sprawach mówił i skinęła tylko w milczeniu
głową. Jej oczy były smutne, bardzo smutne.
-
Może choć przez kilka minut zechce pan nam towarzyszyć? - drążyła
Sam.
-
Samantho, książę nie ma czasu – zbeształa ją Millicent i
obrzuciła karcącym spojrzeniem.
-
Ejże, chyba umówiliśmy się inaczej? Prosiłem cię, żebyś
mówiła mi po imieniu. - Nicholas nie mógł po prostu znieść
słowa „książę”, które brzmiało jak drwina i oblega. Nie
czuł się księciem i nie chciał nim być. Tytuł był tylko czymś,
co można było utracić. A już sam fakt, że poprzedni książę, a
jego ojciec, był prawdziwym łajdakiem sprawiał, że najchętniej
odsprzedałby komuś to miano, byleby tylko zabrał ze sobą
wszystkie złe wspomnienia i świadomość tego, że wielki Salisbury
był człowiekiem kłamliwym, obłudnym i rozpustnym. Uważał, że
skoro posiada tak wysokie godności to miał prawo traktować innych
jakby byli marnym robactwem, pałętającym się tylko pod stopami.
-
No właśnie, Milie? - zauważył, że Samantha dała siostrze
kuksańca w bok i uśmiechnęła się zaczepnie, na co Millie
mruknęła coś pod nosem gniewnie, przy okazji oblewając się
słodkim rumieńcem
- Tak... - odchrząknęła i kolejny raz skinęła głową. Ten ruch przyciągnął jego wzrok do odsłoniętej szyi. Włosy miała spięte w niski kok i zakryte czarnym kapelusikiem z zieloną woalką. Jednak kilka pukli wymknęło się z upięcia i w tej chwili delikatnie muskały jej gładką skórę. Przełknął szybko ślinkę i odwrócił wzrok.
- Tak... - odchrząknęła i kolejny raz skinęła głową. Ten ruch przyciągnął jego wzrok do odsłoniętej szyi. Włosy miała spięte w niski kok i zakryte czarnym kapelusikiem z zieloną woalką. Jednak kilka pukli wymknęło się z upięcia i w tej chwili delikatnie muskały jej gładką skórę. Przełknął szybko ślinkę i odwrócił wzrok.
-
Na mnie już czas. Cieszę się, że panie spotkałem. Życzę miłego
dnia! - Skinął głową najpierw Samancie, a potem Millie. Na niej
zatrzymał wzrok o kilka sekund dłużej. Odwzajemniła spojrzenie i
już po chwili ruszył przed siebie. Obie młode damy skierowały się
w stronę jeziorka.
Kiedy
odjechał na bezpieczną odległość westchnął ciężko i pokręcił
głową. Lepiej będzie, jeśli skupi się na sprawach, które
rzeczywiście były ważne. Jeśli szybko wszystko załatwi będzie
mógł dopiero wtedy roztrząsać problem z własnymi uczuciami do
Millicent.
W
końcu skierował Nocnego Tancerza w stronę bramy wyjazdowej i
brukowanymi uliczkami dotarł do Upper Brooke Street.
v
Miejska
rezydencja Salisbury wybudowana została w 1734 roku przez hrabiego
Devonshire, a ponieważ arystokrata po kilku latach popadł w długi
odkupił ją dziadek Nicholasa. Nim weszło się na marmurowe schody,
gości witała brama z kutego żelaza z herbem rodu. Potem szło się
alejką wysypaną białym kamieniem, która kończyła się szerokimi
schodami z marmuru. Z takiego samego budulca został postawiony
portyk, który swą okazałością przytłaczał pozostałe domy.
Rząd okien witał gości swą prostotą.
Jednak
w tej chwili mało obchodziła go uroda domu. Ważne było to, że od
dziś na zawsze pozostanie uwięziony w małżeństwie z kobietą,
której nie chciał. Randsom miał ochotę uciec stąd i już nigdy
nie powrócić do Anglii, ale żal mu było przyjaźni z Nicholasem,
który był prawdziwym przyjacielem i kompanem na całe życie. Nie
chciał, by coś takiego zniszczyło ich wieloletnią więź. Poślubi
Charlottę ze względu na Nicholasa.
Zastukał
złotą kołatką w ciemne drewno i odczekał chwilę. W progu
pojawił się kamerdyner, który szerokim gestem zaprosił go do
środka. Przyjął od niego cylinder i laskę, a wolną ręką
wskazał mu salon, w którym zapewne jest już oczekiwany. Wziął
dwa głębokie wdechy i ruszył w stronę białych, lekko uchylonych
drzwi.
Najwidoczniej
Nicholas musiał uprzedzić o jego przybyciu, gdyż lokaj stojący
obok drzwi szybko wszedł do środka i głośno zaanonsował jego
przybycie. Wsunął palec za kołnierzyk i przełknął ślinkę.
Czuł się tak, jakby miał zostać skazany na śmierć przez
rozerwanie końmi.
Salon
okazał się przestronnym pomieszczeniem, ale w sposób tak
niegustownie urządzony, iż przez chwilę stał pod drzwiami. Sofa i
fotele ustawione wokół stolika wykonanego z ciemnego drewna miały
pluszowe obicia w kolorze lila róż, dywan rozłożony na całej
podłodze raził w oczy innym odcieniem różu. Długie zasłony, za
którymi ukrywało się weneckie okno nie były już tak odpychające.
Miał jasny odcień lawendowego, co sprawiało, że przytłaczający
salon stawał się odrobinę przyjemniejszy.
Odchrząknął
i wszedł dalej. Dwie kobiece twarze obróciły się w jego stronę.
Obie, choć całkiem podobne, wyrażały zupełnie coś innego.
Księżna wydawała się być nie tylko podekscytowana, ale wręcz
wniebowzięta jego wizytą. Natomiast w oczach Charlotty dostrzegł
płonącą nienawiść, a także smutek, który malował się w
kącikach ust i lekkimi cieniami pod oczami. Wyobraził sobie jak
złorzeczyła na niego, jak go wyklinała. Lottie miała charakterek.
-
Och, Wasza Książęca Mość! Jakże nam miło! - krzyknęła
kobieta i wstawała. Ubrana była w codzienną sukienkę z brązowej
krepy, na głowie doczepione miała jedno pawie pióro. Cóż za
oryginał, pomyślał z przekąsem Randsom i złożył niski ukłon,
jednocześnie całując wyciągniętą dłoń kobiety.
-
Madame.
Kolej
przyszła na córkę, która wstała i obdarzyła go morderczym
spojrzeniem. Gdyby jej oczy mogły zabijać zapewne zostałby
spopielony tuż przed jej stopami.
W
przeciwieństwie do matki, córka wyglądała wprost cudownie w
białej sukience z satyny, obszytą bladoróżową koronką. W ciemne
włosy wpięła białą wstążkę, a jej ciężkie loki opadały na
ramiona.
Gdyby
ich relacja nie wyglądała tak, jak wyglądała to był prawie
pewien, że cieszyłby się z tego małżeństwa. Ostatniej nocy
odkrył w Charlottcie ogień, który rozpalił i jego. Namiętność
jaka w niej ożyła sprawiła, że zapaliła mu się krew. Gdy kładł
się spać w myślach kończył to, co zaczęli u Wynhedów. Miała
cudowne, gorące usta, piękne piersi, które w tej chwili zostały
zasłonięte koronką.
-
Panno King – pochylił się nad jej drobną dłonią. Uśmiechnął
się pod nosem i zbliżył usta do białej skóry. Drżała, czuł
to. Końcem języka musnął rękę dziewczyny. Szybko ją wyrwała i
zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem. Miał ochotę powiedzieć jej,
żeby nie udawał, bo wczoraj jęczała i domagała się więcej, a
dziś zwykłe muśnięcie językiem obudziło w niej skromnisię.
-
Książę Blakeney – dygnęła, choć w jej geście dostrzegł
raczej ironię niż skromność.
Matka
Lottie podeszła do ściany i zadzwoniła po służbę. Po chwili w
tym okropnym pokoju pojawił się kamerdyner.
-
Czego się pan napiję? Kawy, czy herbaty?
Brandy,
pomyślał, ale na głos poprosił o kawę.
-
Przynieść herbatę, ciasto i kawę dla Książęcej Mości. -
Służący skinął głową i wyszedł.
Randy
marzył o tym, by uciec stad, zapaść się pod ziemie albo po prostu
wyplątać się z tej sytuacji. Nie było jednak nadziei na ocalenie,
musiał poprosić tę dziewczynę o rękę. Pod wieloma względami
ten mariaż był korzystny dla obu stron. Charlotta miała doskonałe
koneksje rodzinne, choć ojciec trochę je przyćmiewał swym
libertynizmem i pijactwem, ale mimo wszystko Char miała za sobą
wielowiekowy ród, sięgający czasów Wilhelma Zdobywcy. Dzieje jego
rodziny zaczynały się dopiero od Henryka V, więc to właśnie ona
miała lepszą krew.
Usiadł,
kiedy obie panie zajęły na powrót swoje miejsca.
-
Może od razu przejdę do rzeczy? Zapewne Nicholas wspominał
szanownym paniom, że dziś tu zajrzę...? - zagadnął niepewnie.
-
Tak, oczywiście. Powiadomił na listownie, że Wasza Wysokość
zajrzy do nas. Nie ukrywam, że jestem niepomiernie zdumiona, ale
również cieszę się z tej wizyty.
Bo
wiesz po co tu przyszedłem, pomyślał złośliwie.
-
Tak, no cóż... Już rozmawiałem o tym z Nicholasem i wiem, że
moja prośba, a także jego decyzja może się wydawać nie tylko
zbyt szybka, ale jednocześnie zaskakująca. Jak pani wie moje
stosunki z panną Charlottą były dalekie od przyjaznych, ale
wczoraj wieczorem wszystko uległo zmianie. Moje długa nieobecność
w Anglii sprawiła, że panna Charlotta nabrała dystansu i
przemyślała wszystko, a i ja zobaczyłem ją wczoraj w zupełnie
innym świetle. Jestem oczarowany jej urodą, wdziękiem i powabem.
Pytałem już pani syna o zgodę, a teraz pytam panią: czy mogę
dostąpić zaszczytu poślubienia pani córki? - To była najdłuższa
jego przemowa w całym jego życiu. Czuł, jak słowa palą go w
gardle, jak kłamstwo wypala w nim piętno i pieczętuję jego
przyszłość każąc założyć małżeńskie okowy. Jego chuć, to
prymitywne, zwierzęce uczucie, sprawiło, że siedzi teraz w tym
ohydnym salonie i płaszczy się przed głupią kobietą, aby
poślubić zawziętą córkę.
-
Och... och! - wyszeptała kobieta. Randosm nie wiedział, czy
udawała, czy rzeczywiście była zaskoczona jego słowami. Przeniósł
spojrzenie na milczącą Lottie i z rozbawieniem dostrzegł, że
patrzy na niego wilkiem. Żądza mordu w jej oczach raczej poprawiła
mu humor niż przestraszyła. - Cóż mogę powiedzieć? To wielki
zaszczyt dla naszej rodziny, zwłaszcza dla mojej małej Lottie. Od
kilku miesięcy regularnie odsyła każdego z kandydatów, co jest
moim wielkim utrapieniem. Lottie...? - zwróciła się do córki. Ton
matki wskazywał, że jeśli odmówi spotka ją surowa kara, ale
wiedział, że tego nie zrobi. Nie mogła. Podobnie jak on nie mógł
nie prosić jej o rękę.
-
Tak... Będzie dla mnie to zaszczytem zostać pańską żoną, Wasza
Łaskawość. Zgadzam się – mruknęła niechętnie. Jej ciemne
oczy, okalone długimi, podwiniętymi rzęsami ciskały błyskawice.
Czuł w kościach, że będzie miał ciekawe małżeństwo.
_______
Dlaczego moje głupie akapity żyją własnym życiem? Co za cholery jedne.
Hmm, pozwolę sobie tego nie komentować. Jak zwykle za wszelkie błędy zabiorę się później. I oczywiście przepraszam za nie.
_______
Dlaczego moje głupie akapity żyją własnym życiem? Co za cholery jedne.
Hmm, pozwolę sobie tego nie komentować. Jak zwykle za wszelkie błędy zabiorę się później. I oczywiście przepraszam za nie.
Jak mnie tu dawno nie było.
OdpowiedzUsuńZ gory przepraszam za to.
A jednak Radson i Lottie się pobiorą.
Mogłam się tego spodziewać.
Ogółem jestem ciekawa finału tego małżenstwa gdyż wszystko wskazuje na to że będzie naprawdę udane.
A może Lottie nauczy się kochać Radsona?
W końcu wydaje się być ciekawym mężczyzną.
podoba mi się również nowy i ładny szablon.
pozostaje czekac na ciąg dalszy.