4.01.2013

Rozdział 6


         Charlotta nie mogła uwierzyć w to, że pół naga stała obok Randsoma, a naprzeciwko stał jej brat, a także najlepsza przyjaciółka. Wstyd, a także upokorzenie sprawiło, że odepchnęła od siebie ręce mężczyzny, który próbował ją osłonić własnym ciałem.
         - Co to ma znaczyć? - zapytał Nicholas przerażająco spokojnym głosem. - Co wy, do licha, wyprawiacie? - Lottie dostrzegła, że Nicholas podszedł do nich, ale stanął w pewnej odległości. Ręce miał włożone w kieszenie spodni.
         - No cóż, chyba nie muszę ci tego objaśniać, co? - zapytał Randsom, ale szybko pożałował swoich słów.
         Nicholas doskoczył do niego i bez ostrzeżenia zwiniętą pięścią uderzył go w szczękę. Randy nie spodziewał się tego ciosu, więc zaskoczony upadł na ziemię. Szybko jednak poderwał się na nogi i stanął w rozkroku, mierząc przyjaciela uważnym spojrzeniem. Nie oddał jednak ciosu, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co zrobił i zasłużył na lanie. Jego zachowanie było poniżej krytyki. Zachował się jak łajdak, uwodząc siostrę przyjaciela.
         Nicholas odwrócił się, jakby już nie mógł patrzeć na niego i swój mrożący krew w żyłach wzrok skierował na cichą Charlottę, która w skupieniu zbierała ubranie. Zdążyła już założyć gorset i właśnie próbowała zapiać suknię, ale zgrabiałe ze strachu palce nie chciały współpracować.
         Miała opuszczoną głowę i nikomu nie patrzyła w oczy. W środku pragnęła umrzeć, zapaść się pod ziemie. Jak mogła pozwolić Randsomowi na tę nieprzyzwoitości? Jak mogła zapomnieć o nienawiści i przede wszystkim o dobrym wychowaniu i pozwolić, by ten rozpustnik całował ją i dotykał? Jak teraz spojrzy bratu i przyjaciółce w oczy? Co zrobi, gdy oboje będą nią pogardzali tak samo jak ona Randsomem?
         Suknia nadal nie chciała się zapiąć i materiał wciąż wypadał jej z rąk. Była zbyt zajęta myślami, by dostrzec jak Millie pochodzi do niej.
         - Pomogę ci – szepnęła przyjaciółka. I już po chwili Lottie stała w sukni, a obok niej przystanęła Millicent. Dzięki temu czuła się pewniejsza. Mimo że zdawała sobie sprawę z tego, iż zasłużyła na złość Millie, to jednak dziękowała jej w duchu za to, że w tej chwili okazała się cichym wsparciem.
         Wszyscy nadal milczeli. Charlotta odważyła się spojrzeć na brata, lecz ten ciągle przeszywał spojrzeniem Randsoma. Zadrżała nagle pod wpływem myśli, która sprawiła, że zaczęła nienawidzić się za tę chwilę słabości. A co, jeśli Nicholas zerwie wszelkie kontakty z Randsomem i ich przyjaźń się zakończy w tak prymitywny sposób? Nie chciała, by jej brat kłócił się o nią z przyjacielem. Wiedziała przecież, że obaj cenili się i wspierali w trudnych chwilach. A teraz może się to wszystko skończyć, przez nią. Boże, ale jestem głupia, pomyślała zrozpaczona.
         - Oczekuję od ciebie, Randsomie, że w zaistniałej sytuacji zachowasz się jak na dżentelmena przystało – przemówił władczym tonem Nicholas. Ten spokój był tylko powierzchowny. Znała brata i wiedziała, że w środku cały się trzęsie od złości i gniewu, słusznego gniewu..
         - Oczywiście – odpowiedział Randy, kiwając ociężale głową.
         - Charlotto, wracasz do domu – zakomenderował książę Salisbury. Dziewczyna kiwnęła posłusznie głową i ruszyła przed siebie. Kiedy przechodziła obok niego, zatrzymała się i spojrzała mu prosto w oczy, w tej chwili ukryte w mroku.
         - Przepraszam – szepnęła tylko, starając się zapanować nad drżącym głosem.
    - Idź do powozu, zaraz do ciebie przyjdę – odpowiedział tylko. Z rozdzierającym westchnieniem ruszyła przed siebie a z na nią podążyła przyjaciółka.


         Kiedy młode damy znalazły się poza zasięgiem jego głosu, przemówił do przyjaciela ostrym głosem:
         - Co ci strzeliło do łba?! - krzyknął Nick i podszedł do Randy'ego. Miał ochotę nim potrząsnąć, ale na łajanie było za późno.
         - Boże, nie wiem... Stało się – odpowiedział. - Cholera, przecież nie zrobiłem tego specjalnie! - krzyknął i złapał przyjaciela za ramię. - Nicholasie, naprawdę, nie chciałem. Nie wiem, co mnie opętało. Przecież twoja siostra mnie nienawidzi, ale gdy zaczęliśmy rozmawiać to po prostu chciałem dać jej nauczkę i wszystko wymknęło się spod kontroli – zakończył, rozpaczliwie zaciskając palce na ramieniu Nicka.
         - I spójrz, gdzie ta twoja nauczka cię doprowadziła! Wszystko obróciło się przeciwko tobie i oboje będziecie musieli ponieść konsekwencje twojej głupoty. Następnym razem będziesz wiedział, że myślenie rozporkiem może wpędzić cię w kłopoty. - Książę Salisbury odsunął się od Randsoma. - Urwiesz mi rękę. - Odepchnął go i stanął pod drzewem, pod tym samym, gdzie chwilę wcześniej przyjaciel kosztował wdzięków jego młodszej siostry. Obaj mężczyźni zmierzyli się spojrzeniami i jednocześnie wydali z siebie ciężkie westchnienie.
         Sytuacja w jakiej teraz się znaleźli wystawiała ich przyjaźń na ciężką próbę. Nicholas miał ochotę ukręci łeb Randsomowi za jego wyskok. Jak w ogóle śmiał dotykać jego siostrę? Czy naprawdę tak ciężko było powiedzieć sobie „nie” i tak po prostu odejść? Czy naprawdę trzeba było posunąć się aż tak daleko? Akurat teraz musiał okazać się tym rozpustnikiem za jakiego uchodził w kręgach towarzyskich w Anglii i na Jamajce? I oczywiście po przyjeździe znów musiał po prostu odrzucić wszelkie zasady i z ochotą poddać się chuci, która zaprowadzi go teraz przed ołtarz.
         Widział jak będzie wyglądało małżeństwo siostry i jego przyjaciela. I bał się, że żadne z nich nie będzie okazywało szacunku drugiemu. Bał się, że Charlotta będzie cierpiała z powodu Randsoma i na odwrót, bo w końcu Randy kochał swoją wolność, a teraz będzie musiał narzucić sobie okowy. Randy znienawidzi Lottie za to, że utkwi przy kimś, kogo nie chciał. I tak samo było w przypadku Charlotty. Nienawidziła jego przyjaciela i nie sądził, by zmieniła o nim zdanie, więc zapewne oboje czeka długa i bolesna droga do wzajemnego porozumienia się. O ile będzie to możliwe.
         - Cholera jasna! - krzyknął zrezygnowany Randsom i uderzył pięścią w drzewo. Krzyknął z bólu i złapał się za dłoń, potrząsając nią gwałtownie.
         - Dobrze ci. Szkoda, że nie zrobiłeś tego głową, może odzyskałbyś rozum, który najwidoczniej ulokował ci się w dupie! - syknął Nick.
         - Bardzo możliwe – odburknął Randy i kolejny raz w ciągu kilku minut westchnął ciężko. Bo cóż innego miał zrobić?
    - Chcę cię widzieć jutro na Upper Brook Street o jedenastej, z pierścionkiem zaręczynowym.
         - Ale...
         - Żadnego „ale”! - huknął Nick. - Nie masz nic do powiedzenia. Nie chcę słyszeć żadnych wykrętów i skomleń. - Odwrócił się na pięcie i odszedł, zostawiając zdesperowanego przyjaciela samego.

v

         Nick kroczył szybko w stronę swojego powozu. Panował w nim totalny chaos. Mieszanina uczuć kotłowała się i piętrzyła. Czuł złość, strach, bezradność, a także smutek. Zawiódł go człowiek, który towarzyszył mu od piętnastu lat. Obaj przecież broili w Eton, obaj stroili sobie żarty z profesorów w Oxfordzie, obaj cierpieli w Calais, a teraz ich przyjaźń chwiała się w posadach. Wiele lat temu obaj przyrzekli sobie, że między nimi nie stanie kobieta. Tak było aż do teraz. Ale kto by pomyślał, że to jego młodsza siostra stanie się przyczyną konfliktu?
         Jeszcze raz zawrzała w nim gniew na Randsoma i kiedy znalazł się na postoju dla powozów, obrzucił Lottie wrogim spojrzeniem, a potem bez słowa wpakował ją do powozu. Chciał jak najszybciej odjechać, ale przecież wciąż towarzyszyła im Millicent, więc musiał coś powiedzieć. Zatrzymał się tuż przed nią i spojrzał na nią smętnie.
         - Przepraszam – powiedziała Millie, zwieszając głowę. Chciał ją w tej chwili objąć i powiedzieć coś, co odegnałoby jej smutek a także zawód jaki sprawili jej Randy i Lottie, ale przecież nie mógł tego zrobić w miejscu, gdzie tłoczyło się wielu ludzi. Głównie stajennych, którzy poili i karmili konie.
         - Za co? Ty nie zrobiłaś nic złego. Nie przepraszaj za błędy swojego brata i przyjaciółki – odpowiedział cicho, pochylając się do przodu, by usłyszał to tylko ona.
         Kiedy był szpiegiem nauczył się być czujnym, zwracać uwagę na nawet najmniejszy ruch i teraz też tak było. Kątem oka dostrzegł jak Lottie wychyla się z powozu, by usłyszeć o czym rozmawiają. Posłał jej karcące spojrzenie, a sam odwrócił się do Millie.
         - Nigdy nie spodziewałam się czegoś takiego... Randy i Lottie byli ostatnimi osobami, którymi podejrzewałabym o... - urwała, gwałtownie i opuściła głowę.
         - O głupotę? O bezmyślność? O brak rozsądku? - podpowiadał usłużnie Nick.
         - Tak, właśnie. - Kiwnęła głową i westchnęła cicho.
         Książę przymknął na chwilę powieki, tylko przez moment rozkoszując się tą cudowną chwilą. W końcu wziął się w garść i odsunął na odpowiednią odległość.
         - Wybacz mi, Millicent. Muszę odwieźć moją nierozważną siostrę do domu. Byłabyś tak miła i powiedziała o tym mojej matce? Jeśli będzie cię pytała co się stało to powiedz jej, że Lotta źle się poczuła.
         - Dobrze, powiem jej.
         - Dziękuję. Mimo wszystko baw się dobrze i nie przejmuj się ludźmi, którzy na to nie zasłużyli. - Z głębi powozu dobiegł ich cichy szloch, więc Millie natychmiast ruszyła w tamtą stronę, lecz Niki ją powstrzymał. - Nie, Millie, nie współczuj jej. Dobranoc. - Odwrócił się na pięcie, podał stangretowi adres i wsiadł do powozu.
         Millie stała jeszcze chwilę w tym samym miejscu, zastanawiając się nad tym, co Nicholas powie siostrze i co będzie dalej. Po paru minutach podszedł do niej Randsom, wybudzając ją z myśli.
         - Skompromitowałeś moją przyjaciółkę – powiedziała z pogardą w głosie i bez słowa ruszyła do środka.

v

         W powozie księcia Salisbury panowała grobowa cisza. Obojgu pasażerom bardzo ciążyła i uwierała, lecz żadne z nich nie potrafiło znaleźć odpowiednich słów.
         - Co ty sobie myślałaś, ty głupia dziewczyno?! - zaatakował ją w końcu Nicholas. Lottie drgnęła pod wpływem jego ostrego głosu, ale nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo czuję się teraz okropnie i jak się boi. - Nie, ty w ogóle nie myślałaś! - odpowiedział sam sobie książę.
         - Nicholasie, posłuchaj mnie... - zaczęła z rozpaczą, ale urwała gdy napotkała wrogie spojrzenie posłane z przeciwległej ławy.
         - Nie, to ty mnie posłuchaj! Nie wiem, co cię opętało, ale teraz to i tak nie ma znaczenia, bo oboje zrobiliście rzecz niewybaczalną. Nie obchodzi mnie w tej chwili, co sobie myślisz i jaki masz stosunek do mojej decyzji, ale oboje: ty i Randsom jeszcze przed końcem letniego sezonu staniecie przed ołtarzem. Powiem więcej: jeśli w ciągu tych ostatnich tygodni usłyszę choćby cień skargi ta sprawa skończy się jeszcze gorzej. Pozbawię cię majątku, który przysługuję ci po śmierci matki, żebyś wiedziała, co to znaczy płacić za swoją lekkomyślność! - Głos starszego brata przypominał burzę, która tłoczyła się nad jej głową. Drżała ze strachu i z bezsilnej złości. Jego słowa zmroziły ją do szpiku kości. Wiedziała, że Nicholas ją kocha, ale wiedziała też, że potrafił być surowy i jego decyzja jest nieodwołalna.
         Mężczyzna wcale nie czuł się dobrze z tym, co powiedział i jemu samemu decyzja, którą podjął wydała się okrutna, ale nie wiedział, w jaki inny sposób miałby ukarać Lottie. Jego siostra prawie oddała się, bądź co bądź, obcemu mężczyźnie, więc ślub jest jedynym rozwiązaniem. Nie ważne, że widziała to Millie, a także on. Żadne z nich nie pisnęłoby o tym ani słowa, więc reputacja jego siostry byłaby poniekąd uratowana i nie musiałaby się obawiać plotek, czy nawet skandalu. Jednak już sam fakt, że dotykał ją ktoś, komu nie była poślubiona sprawił, że niedoszli kochankowie musieli stanąć na ślubnym kobiercu. Taki był obowiązek i konsekwencja. I takie było niepisane prawo socjety.
Dojechali w końcu na miejsce. Nick otworzył drzwi, wyskoczył na zewnątrz i podał dłoń siostrze.
- Wejdziesz teraz do środka i pójdziesz spać, a jutro o jedenastej przyjmiesz Randsoma – powiedział spokojnym i cichym tonem.
         - A mam inne wyjście? - zapytała kwaśno. Lottie przyjrzała się bratu. Teraz miała zdecydowanie lepszy widok na jego surową i w tej chwili ponurą twarz. Pomarańczowe światło lampy padało wprost na niego, dodając jego urodzie nieco szelmowskiego wyglądu. Niemniej jednak jej brat był uosobieniem galanterii i dobrego wychowania. Dlaczego Randsom taki nie jest?, pomyślała tęsknie. Już zazdrościła kobiecie, która kiedyś go poślubi. Będzie ją szanował i traktował należycie, a po księciu Blakeney nie spodziewała się tego. I wiedziała, że czekają ją wiele ciężkich lat, wypełnionych walką z tym człowiekiem.
A co będzie z nocami? Jak często będzie gościł w jej łożu? Może do chwili, aż pocznie się dziecko – najlepiej dziedzic – i wtedy zostawi ją w spokoju idąc do kochanki, do wielu kochanek. A ona będzie musiała uporać się z tą świadomością, a także złośliwym insynuacjami. Nie, ich małżeństwo będzie jednym z najgorszych. Ale co miała zrobić? Musiała zapłacić za swoją głupotę i już.
         Pożegnała się z bratem i poszła do domu, wiedząc, że jutrzejszy dzień będzie początkiem czegoś nowego...

v

         Po powrocie z balu, Millie szybko udała się do pokoju. Zamknęła drzwi na klucz, jakby to wystarczyło, by powstrzymać Samanthę. Młodsza siostra szybko jednak zapukała do jej drzwi.
         - Millie, otwórz mi! - szepnęła cicho. - Proszę.
         Z westchnieniem podeszła do drzwi i szybko przekręciła zloty kluczyk. Do pokoju wpadła Samantha, opadła na szezlong i wbiła w nią uważne spojrzenie niebieskich oczu.
         Millicent stwierdziła, że albo Samatha domyśla się dlaczego Lottie pojechała tak wcześnie do domu, albo właśnie będzie chciała się dowiedzieć o co w ogóle chodzi, bo na balu nie miały okazji porozmawiać. Gdy tylko weszła na salę, a za nią Randsom od razu podbiegła do niej, wypytując o ich przyjaciółkę. Nie mogła nic powiedzieć Sam, bo było za dużo ludzi, którzy mogli ją usłyszeć i nie chciała również wprawiać w zakłopotanie Lottie, w końcu i tak już czuła się zażenowana.
         - O co chodzi? - zapytała, udając obojętność, choć nie potrafiła się powstrzymać od spojrzenia na Samanthę. Siostra siedziała wyprostowana i stukała palcami o przegub dłoni.
         - Dobrze wiesz o co chodzi! - odpowiedziała w końcu, mrużąc przy tym swoje piękne oczy.
         Millie westchnęła. To nie będzie łatwa rozmowa, pomyślała. Odwróciła się do siostry plecami i zaczęła zdejmować suknie. Kolejnym minusem bali było to, że człowiek przychodził z nich spocony. I teraz też nie było inaczej. Szybko pozbyła się ubrań i podeszła do toaletki, gdzie stała misa z wodą, obok leżało różane mydło i puchaty ręcznik.
         - Dlaczego Lottie tak szybko uciekła z balu? - Millie na chwilę zadrżała, ale szybko wzięła się w garść i wyprostowana spojrzała na siostrę.
         - Mówiłam ci już w powozie: źle się poczuła i Nicki zabrał ją do domu.
         - Nicki? Masz na myśli Nicholasa, księcia Salisbury i przyjaciela naszego brata?! - krzyknęła głośno, wstając gwałtownie i podchodząc do rozebranej siostry. Nie widziała jej twarzy, gdyż ściągała koszulkę, ale na pewno widniało na niej zaskoczenie, połączone zapewne z ciekawością. Przygryzła wargę i z westchnieniem pozbyła się jednym ruchem koszulki, po czym podeszła do toaletki i zaczęła się odświeżać.
         - Tak, właśnie jego mam na myśli, do licha – mruknęła niechętnie. Chyba doskonale odwróciła uwagę Sam od Lottie, ale jednocześnie sprowadziła na swoją głowę kłopotliwe pytania siostry.
         - Nie przeklinaj. Coś takiego... - zaczęła i urwała, by postukać się palcem w brodę. - Pasowalibyście do siebie...
         - Ani mi się waż! Najpierw był markiz Wakefield, a teraz Nicholas. Chyba oszalałaś! - powiedziała oburzona Millie i wytarła się do sucha, przy okazji miażdżąc siostrę wzrokiem.
         Czy Samantha zawsze musiała ją, jeśli nie swatać, to przynajmniej próbować to robić? Zaczynało się to robić męczące. Powinna raczej zająć się sobą, bo i ona nie może być wiecznie panną na wydaniu.
         Ale słowa Samy zaczęły powoli kiełkować w sercu.
         - Wcale nie. To jest genialne, ty jako żona Nicholasa! - Klasnęła w dłonie ucieszona własnym pomysłem. Millie jęknęła z rozpaczą.
         - Nawet nie waż się swatać mnie z nim, jasne? - Wiedziała jednak, że jej słowa nic nie dadzą. Wręcz przeciwnie. Zachęca Samanthę do działania, po to chyba tylko, żeby móc dobrze się bawić.
         Naprawdę nie chciała, by młodsza siostra ingerowała w jej znajomość z Nicholasem. To może zniszczyć ich wzajemne relacje. Z drugiej jednak strony móc być żoną Nickiego...Móc z nim jeść śniadanie, obiad, kolację. Wychodzić z nim na bale, rozmawiać i zadawać pytania na różne tematy. Wracać do sypialni, wsparta na jego ramieniu i... Zaczerwieniła się, gdy uzmysłowiła sobie, dokąd zmierzają jej myśli. Nie, nie powinna myśleć o czymś takim.
         - Idź sobie już. Jestem zmęczona – powiedziała w końcu, gdy Samantha przypatrywała się jej z tajemniczym uśmieszkiem na ustach, a potem bez słowa wyszła. Millie opadła na łóżko, ale zaraz potem wstała, wciągnęła na siebie koszulę nocną i położyła się spać, ale sen nie nadchodził. W końcu zasnęła nad ranem z dręczącymi ją pytaniami i wątpliwościami.

___
 Szybko? Neeee...
Rozdział taki średni, ale jestem zmęczona.Przez pracę już żyć mi się odechciewa.

3 komentarze:

  1. Ale się porobiło... A wszystko przez Randsoma i jego nieprzemyślane działanie. Chyba powoli moja sympatia do niego gdzieś odpływa ;(
    Nie dziwię się wcale, że Nicholas tak bardzo się zdenerwował. Dla niego też musi być to ciężka sytuacja (bądź co bądź są bardzo dobrymi przyjaciółmi i znają się od tak dawna). Z kolei Charlotta jest jego siostrą, którą powinien chronić i bronić ponad wszystko ;)
    Samantha ma jak najbardziej racje. Milli i Nicholas pasują do siebie jak ulał (powtarzam to już któryś raz, ale to wciąż bardzo aktualne).
    Jak to się teraz potoczy? Ciężko jest mi sobie jak na razie wyobrazić ślub R. i Ch. To wydaje się być takie mało realne, ale jest jedynym wyjściem z tamtej sytuacji. Obecnie trochę ciężko jest zrozumieć takie następstwa (właściwie chyba nikt by się tym nie przejął :P), ale to zupełnie inne czasy i inny sposób postrzegania tego, co wokoło. Dlatego, tak, ślub to najlepsze rozwiązanie, chociaż wciąż nie mogę jakoś przywyknąć do tej myśli ;p
    Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aj ledwo zdążyłam skomentować a już publikujesz nowy rozdział!
    A mi się podoba.
    Fajnie pokazana sytuacja między nimi i to jak zostali przyłapani.
    Biedna Lottie nie będzie miała innego wyjścia jak poślubić Randsona,ale przecież go nienawidzi a jej brat jest w patowej sytuacji...
    aj czuje w powietrzu intrygę i wybuch uczuć że niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
    Może jednak sama namiętność sprawi że zakochają się w sobie?
    Bardzo bym chciała, ale czas pokaże a właściwie ty pokażesz.
    tak powiadamiasz w dobrym dziale, gdyż od tego jest Spamownik.
    Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Super, małżeństwo tylko po to żeby nie było wstydu, a do tego ich dwoje tak do siebie ciągnie, uwielbiam takie wątki. Coś czuje, że te oświadczyny przejdą do historii, romantycznej historii. Nick zachował się jak najbardziej na miejscu i myślę, że dobrze robi z tymi zaręczynami i ślubem. Kara musi być! I nieee, swatanie?;> To będzie słodkie.
    Czekam na dalej. ;>

    OdpowiedzUsuń