Charlotta
nie mogła uwierzyć w to, że pół naga stała obok Randsoma, a
naprzeciwko stał jej brat, a także najlepsza przyjaciółka. Wstyd,
a także upokorzenie sprawiło, że odepchnęła od siebie ręce
mężczyzny, który próbował ją osłonić własnym ciałem.
-
Co to ma znaczyć? - zapytał Nicholas przerażająco spokojnym
głosem. - Co wy, do licha, wyprawiacie? - Lottie dostrzegła, że
Nicholas podszedł do nich, ale stanął w pewnej odległości. Ręce
miał włożone w kieszenie spodni.
-
No cóż, chyba nie muszę ci tego objaśniać, co? - zapytał
Randsom, ale szybko pożałował swoich słów.
Nicholas
doskoczył do niego i bez ostrzeżenia zwiniętą pięścią uderzył
go w szczękę. Randy nie spodziewał się tego ciosu, więc
zaskoczony upadł na ziemię. Szybko jednak poderwał się na nogi i
stanął w rozkroku, mierząc przyjaciela uważnym spojrzeniem. Nie
oddał jednak ciosu, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co
zrobił i zasłużył na lanie. Jego zachowanie było poniżej
krytyki. Zachował się jak łajdak, uwodząc siostrę przyjaciela.
Nicholas
odwrócił się, jakby już nie mógł patrzeć na niego i swój
mrożący krew w żyłach wzrok skierował na cichą Charlottę,
która w skupieniu zbierała ubranie. Zdążyła już założyć
gorset i właśnie próbowała zapiać suknię, ale zgrabiałe ze
strachu palce nie chciały współpracować.
Miała
opuszczoną głowę i nikomu nie patrzyła w oczy. W środku pragnęła
umrzeć, zapaść się pod ziemie. Jak mogła pozwolić Randsomowi na
tę nieprzyzwoitości? Jak mogła zapomnieć o nienawiści i przede
wszystkim o dobrym wychowaniu i pozwolić, by ten rozpustnik całował
ją i dotykał? Jak teraz spojrzy bratu i przyjaciółce w oczy? Co
zrobi, gdy oboje będą nią pogardzali tak samo jak ona Randsomem?
Suknia
nadal nie chciała się zapiąć i materiał wciąż wypadał jej z
rąk. Była zbyt zajęta myślami, by dostrzec jak Millie pochodzi do
niej.
-
Pomogę ci – szepnęła przyjaciółka. I już po chwili Lottie
stała w sukni, a obok niej przystanęła Millicent. Dzięki temu
czuła się pewniejsza. Mimo że zdawała sobie sprawę z tego, iż
zasłużyła na złość Millie, to jednak dziękowała jej w duchu
za to, że w tej chwili okazała się cichym wsparciem.
Wszyscy
nadal milczeli. Charlotta odważyła się spojrzeć na brata, lecz
ten ciągle przeszywał spojrzeniem Randsoma. Zadrżała nagle pod
wpływem myśli, która sprawiła, że zaczęła nienawidzić się za
tę chwilę słabości. A co, jeśli Nicholas zerwie wszelkie kontakty
z Randsomem i ich przyjaźń się zakończy w tak prymitywny sposób?
Nie chciała, by jej brat kłócił się o nią z przyjacielem.
Wiedziała przecież, że obaj cenili się i wspierali w trudnych
chwilach. A teraz może się to wszystko skończyć, przez nią.
Boże, ale jestem głupia, pomyślała zrozpaczona.
-
Oczekuję od ciebie, Randsomie, że w zaistniałej sytuacji zachowasz
się jak na dżentelmena przystało – przemówił władczym tonem
Nicholas. Ten spokój był tylko powierzchowny. Znała brata i
wiedziała, że w środku cały się trzęsie od złości i gniewu,
słusznego gniewu..
-
Oczywiście – odpowiedział Randy, kiwając ociężale głową.
-
Charlotto, wracasz do domu – zakomenderował książę Salisbury.
Dziewczyna kiwnęła posłusznie głową i ruszyła przed siebie.
Kiedy przechodziła obok niego, zatrzymała się i spojrzała mu
prosto w oczy, w tej chwili ukryte w mroku.
-
Przepraszam – szepnęła tylko, starając się zapanować nad
drżącym głosem.
-
Idź do powozu, zaraz do ciebie przyjdę – odpowiedział tylko. Z
rozdzierającym westchnieniem ruszyła przed siebie a z na nią
podążyła przyjaciółka.
Kiedy
młode damy znalazły się poza zasięgiem jego głosu, przemówił
do przyjaciela ostrym głosem:
-
Co ci strzeliło do łba?! - krzyknął Nick i podszedł do
Randy'ego. Miał ochotę nim potrząsnąć, ale na łajanie było za
późno.
-
Boże, nie wiem... Stało się – odpowiedział. - Cholera, przecież
nie zrobiłem tego specjalnie! - krzyknął i złapał przyjaciela za
ramię. - Nicholasie, naprawdę, nie chciałem. Nie wiem, co mnie
opętało. Przecież twoja siostra mnie nienawidzi, ale gdy
zaczęliśmy rozmawiać to po prostu chciałem dać jej nauczkę i
wszystko wymknęło się spod kontroli – zakończył, rozpaczliwie
zaciskając palce na ramieniu Nicka.
-
I spójrz, gdzie ta twoja nauczka cię doprowadziła! Wszystko
obróciło się przeciwko tobie i oboje będziecie musieli ponieść
konsekwencje twojej głupoty. Następnym razem będziesz wiedział,
że myślenie rozporkiem może wpędzić cię w kłopoty. - Książę
Salisbury odsunął się od Randsoma. - Urwiesz mi rękę. -
Odepchnął go i stanął pod drzewem, pod tym samym, gdzie chwilę
wcześniej przyjaciel kosztował wdzięków jego młodszej siostry.
Obaj mężczyźni zmierzyli się spojrzeniami i jednocześnie wydali
z siebie ciężkie westchnienie.
Sytuacja
w jakiej teraz się znaleźli wystawiała ich przyjaźń na ciężką
próbę. Nicholas miał ochotę ukręci łeb Randsomowi za jego
wyskok. Jak w ogóle śmiał dotykać jego siostrę? Czy naprawdę
tak ciężko było powiedzieć sobie „nie” i tak po prostu
odejść? Czy naprawdę trzeba było posunąć się aż tak daleko?
Akurat teraz musiał okazać się tym rozpustnikiem za jakiego
uchodził w kręgach towarzyskich w Anglii i na Jamajce? I
oczywiście po przyjeździe znów musiał po prostu odrzucić
wszelkie zasady i z ochotą poddać się chuci, która zaprowadzi go
teraz przed ołtarz.
Widział
jak będzie wyglądało małżeństwo siostry i jego przyjaciela. I
bał się, że żadne z nich nie będzie okazywało szacunku
drugiemu. Bał się, że Charlotta będzie cierpiała z powodu
Randsoma i na odwrót, bo w końcu Randy kochał swoją wolność, a
teraz będzie musiał narzucić sobie okowy. Randy znienawidzi
Lottie za to, że utkwi przy kimś, kogo nie chciał. I tak samo
było w przypadku Charlotty. Nienawidziła jego przyjaciela i nie
sądził, by zmieniła o nim zdanie, więc zapewne oboje czeka długa
i bolesna droga do wzajemnego porozumienia się. O ile będzie to
możliwe.
-
Cholera jasna! - krzyknął zrezygnowany Randsom i uderzył pięścią
w drzewo. Krzyknął z bólu i złapał się za dłoń, potrząsając
nią gwałtownie.
-
Dobrze ci. Szkoda, że nie zrobiłeś tego głową, może odzyskałbyś
rozum, który najwidoczniej ulokował ci się w dupie! - syknął
Nick.
-
Bardzo możliwe – odburknął Randy i kolejny raz w ciągu kilku
minut westchnął ciężko. Bo cóż innego miał zrobić?
-
Chcę cię widzieć jutro na Upper Brook Street o jedenastej, z
pierścionkiem zaręczynowym.
-
Ale...
-
Żadnego „ale”! - huknął Nick. - Nie masz nic do powiedzenia.
Nie chcę słyszeć żadnych wykrętów i skomleń. - Odwrócił się
na pięcie i odszedł, zostawiając zdesperowanego przyjaciela
samego.
v
Nick
kroczył szybko w stronę swojego powozu. Panował w nim totalny chaos. Mieszanina uczuć kotłowała
się i piętrzyła. Czuł złość, strach, bezradność, a także
smutek. Zawiódł go człowiek, który towarzyszył mu od piętnastu
lat. Obaj przecież broili w Eton, obaj stroili sobie żarty z
profesorów w Oxfordzie, obaj cierpieli w Calais, a teraz ich
przyjaźń chwiała się w posadach. Wiele lat temu obaj przyrzekli
sobie, że między nimi nie stanie kobieta. Tak było aż do teraz.
Ale kto by pomyślał, że to jego młodsza siostra stanie się
przyczyną konfliktu?
Jeszcze
raz zawrzała w nim gniew na Randsoma i kiedy znalazł się na
postoju dla powozów, obrzucił Lottie wrogim spojrzeniem, a potem
bez słowa wpakował ją do powozu. Chciał jak najszybciej
odjechać, ale przecież wciąż towarzyszyła im Millicent, więc
musiał coś powiedzieć. Zatrzymał się tuż przed nią i spojrzał
na nią smętnie.
-
Przepraszam – powiedziała Millie, zwieszając głowę. Chciał ją
w tej chwili objąć i powiedzieć coś, co odegnałoby jej smutek a
także zawód jaki sprawili jej Randy i Lottie, ale przecież nie
mógł tego zrobić w miejscu, gdzie tłoczyło się wielu ludzi.
Głównie stajennych, którzy poili i karmili konie.
-
Za co? Ty nie zrobiłaś nic złego. Nie przepraszaj za błędy
swojego brata i przyjaciółki – odpowiedział cicho, pochylając
się do przodu, by usłyszał to tylko ona.
Kiedy
był szpiegiem nauczył się być czujnym, zwracać uwagę na nawet
najmniejszy ruch i teraz też tak było. Kątem oka dostrzegł jak
Lottie wychyla się z powozu, by usłyszeć o czym rozmawiają.
Posłał jej karcące spojrzenie, a sam odwrócił się do Millie.
-
Nigdy nie spodziewałam się czegoś takiego... Randy i Lottie byli
ostatnimi osobami, którymi podejrzewałabym o... - urwała,
gwałtownie i opuściła głowę.
-
O głupotę? O bezmyślność? O brak rozsądku? - podpowiadał
usłużnie Nick.
-
Tak, właśnie. - Kiwnęła głową i westchnęła cicho.
Książę
przymknął na chwilę powieki, tylko przez moment rozkoszując się
tą cudowną chwilą. W końcu wziął się w garść i odsunął na
odpowiednią odległość.
-
Wybacz mi, Millicent. Muszę odwieźć moją nierozważną siostrę
do domu. Byłabyś tak miła i powiedziała o tym mojej matce? Jeśli
będzie cię pytała co się stało to powiedz jej, że Lotta źle
się poczuła.
-
Dobrze, powiem jej.
-
Dziękuję. Mimo wszystko baw się dobrze i nie przejmuj się ludźmi,
którzy na to nie zasłużyli. - Z głębi powozu dobiegł ich cichy
szloch, więc Millie natychmiast ruszyła w tamtą stronę, lecz Niki
ją powstrzymał. - Nie, Millie, nie współczuj jej. Dobranoc. -
Odwrócił się na pięcie, podał stangretowi adres i wsiadł do
powozu.
Millie
stała jeszcze chwilę w tym samym miejscu, zastanawiając się nad
tym, co Nicholas powie siostrze i co będzie dalej. Po paru minutach
podszedł do niej Randsom, wybudzając ją z myśli.
-
Skompromitowałeś moją przyjaciółkę – powiedziała z pogardą
w głosie i bez słowa ruszyła do środka.
v
W
powozie księcia Salisbury panowała grobowa cisza. Obojgu pasażerom
bardzo ciążyła i uwierała, lecz żadne z nich nie potrafiło
znaleźć odpowiednich słów.
- Co ty sobie myślałaś, ty głupia dziewczyno?! - zaatakował ją w
końcu Nicholas. Lottie drgnęła pod wpływem jego ostrego głosu,
ale nie chciała dać po sobie poznać jak bardzo czuję się teraz
okropnie i jak się boi. - Nie, ty w ogóle nie myślałaś! -
odpowiedział sam sobie książę.
-
Nicholasie, posłuchaj mnie... - zaczęła z rozpaczą, ale urwała
gdy napotkała wrogie spojrzenie posłane z przeciwległej ławy.
-
Nie, to ty mnie posłuchaj! Nie wiem, co cię opętało, ale teraz to
i tak nie ma znaczenia, bo oboje zrobiliście rzecz niewybaczalną.
Nie obchodzi mnie w tej chwili, co sobie myślisz i jaki masz
stosunek do mojej decyzji, ale oboje: ty i Randsom jeszcze przed
końcem letniego sezonu staniecie przed ołtarzem. Powiem więcej:
jeśli w ciągu tych ostatnich tygodni usłyszę choćby cień skargi
ta sprawa skończy się jeszcze gorzej. Pozbawię cię majątku,
który przysługuję ci po śmierci matki, żebyś wiedziała, co to
znaczy płacić za swoją lekkomyślność! - Głos starszego brata
przypominał burzę, która tłoczyła się nad jej głową. Drżała
ze strachu i z bezsilnej złości. Jego słowa zmroziły ją do
szpiku kości. Wiedziała, że Nicholas ją kocha, ale wiedziała
też, że potrafił być surowy i jego decyzja jest nieodwołalna.
Mężczyzna
wcale nie czuł się dobrze z tym, co powiedział i jemu samemu
decyzja, którą podjął wydała się okrutna, ale nie wiedział, w
jaki inny sposób miałby ukarać Lottie. Jego siostra prawie oddała
się, bądź co bądź, obcemu mężczyźnie, więc ślub jest
jedynym rozwiązaniem. Nie ważne, że widziała to Millie, a także
on. Żadne z nich nie pisnęłoby o tym ani słowa, więc reputacja
jego siostry byłaby poniekąd uratowana i nie musiałaby się
obawiać plotek, czy nawet skandalu. Jednak już sam fakt, że
dotykał ją ktoś, komu nie była poślubiona sprawił, że
niedoszli kochankowie musieli stanąć na ślubnym kobiercu. Taki był
obowiązek i konsekwencja. I takie było niepisane prawo socjety.
Dojechali
w końcu na miejsce. Nick otworzył drzwi, wyskoczył na zewnątrz i
podał dłoń siostrze.
-
Wejdziesz teraz do środka i pójdziesz spać, a jutro o jedenastej
przyjmiesz Randsoma – powiedział spokojnym i cichym tonem.
-
A mam inne wyjście? - zapytała kwaśno. Lottie przyjrzała się
bratu. Teraz miała zdecydowanie lepszy widok na jego surową i w
tej chwili ponurą twarz. Pomarańczowe światło lampy padało
wprost na niego, dodając jego urodzie nieco szelmowskiego wyglądu.
Niemniej jednak jej brat był uosobieniem galanterii i dobrego
wychowania. Dlaczego Randsom taki nie jest?, pomyślała
tęsknie. Już zazdrościła kobiecie, która kiedyś go poślubi.
Będzie ją szanował i traktował należycie, a po księciu
Blakeney nie spodziewała się tego. I wiedziała, że czekają ją
wiele ciężkich lat, wypełnionych walką z tym człowiekiem.
A co będzie z nocami? Jak
często będzie gościł w jej łożu? Może do chwili, aż pocznie
się dziecko – najlepiej dziedzic – i wtedy zostawi ją w
spokoju idąc do kochanki, do wielu kochanek. A ona będzie musiała
uporać się z tą świadomością, a także złośliwym
insynuacjami. Nie, ich małżeństwo będzie jednym z najgorszych.
Ale co miała zrobić? Musiała zapłacić za swoją głupotę i
już.
Pożegnała
się z bratem i poszła do domu, wiedząc, że jutrzejszy dzień
będzie początkiem czegoś nowego...
v
Po
powrocie z balu, Millie szybko udała się do pokoju. Zamknęła
drzwi na klucz, jakby to wystarczyło, by powstrzymać Samanthę.
Młodsza siostra szybko jednak zapukała do jej drzwi.
-
Millie, otwórz mi! - szepnęła cicho. - Proszę.
Z
westchnieniem podeszła do drzwi i szybko przekręciła zloty
kluczyk. Do pokoju wpadła Samantha, opadła na szezlong i wbiła w
nią uważne spojrzenie niebieskich oczu.
Millicent
stwierdziła, że albo Samatha domyśla się dlaczego Lottie
pojechała tak wcześnie do domu, albo właśnie będzie chciała się
dowiedzieć o co w ogóle chodzi, bo na balu nie miały okazji
porozmawiać. Gdy tylko weszła na salę, a za nią Randsom od razu
podbiegła do niej, wypytując o ich przyjaciółkę. Nie mogła nic
powiedzieć Sam, bo było za dużo ludzi, którzy mogli ją usłyszeć
i nie chciała również wprawiać w zakłopotanie Lottie, w końcu i
tak już czuła się zażenowana.
-
O co chodzi? - zapytała, udając obojętność, choć nie potrafiła
się powstrzymać od spojrzenia na Samanthę. Siostra siedziała
wyprostowana i stukała palcami o przegub dłoni.
-
Dobrze wiesz o co chodzi! - odpowiedziała w końcu, mrużąc przy
tym swoje piękne oczy.
Millie
westchnęła. To nie będzie łatwa rozmowa, pomyślała.
Odwróciła się do siostry plecami i zaczęła zdejmować suknie.
Kolejnym minusem bali było to, że człowiek przychodził z nich
spocony. I teraz też nie było inaczej. Szybko pozbyła się ubrań
i podeszła do toaletki, gdzie stała misa z wodą, obok leżało
różane mydło i puchaty ręcznik.
-
Dlaczego Lottie tak szybko uciekła z balu? - Millie na chwilę
zadrżała, ale szybko wzięła się w garść i wyprostowana
spojrzała na siostrę.
-
Mówiłam ci już w powozie: źle się poczuła i Nicki zabrał ją
do domu.
-
Nicki? Masz na myśli Nicholasa, księcia Salisbury i przyjaciela naszego
brata?! - krzyknęła głośno, wstając gwałtownie i podchodząc do
rozebranej siostry. Nie widziała jej twarzy, gdyż ściągała
koszulkę, ale na pewno widniało na niej zaskoczenie, połączone
zapewne z ciekawością. Przygryzła wargę i z westchnieniem pozbyła
się jednym ruchem koszulki, po czym podeszła do toaletki i zaczęła
się odświeżać.
-
Tak, właśnie jego mam na myśli, do licha – mruknęła
niechętnie. Chyba doskonale odwróciła uwagę Sam od Lottie, ale
jednocześnie sprowadziła na swoją głowę kłopotliwe pytania
siostry.
-
Nie przeklinaj. Coś takiego... - zaczęła i urwała, by postukać
się palcem w brodę. - Pasowalibyście do siebie...
-
Ani mi się waż! Najpierw był markiz Wakefield, a teraz Nicholas.
Chyba oszalałaś! - powiedziała oburzona Millie i wytarła się do
sucha, przy okazji miażdżąc siostrę wzrokiem.
Czy
Samantha zawsze musiała ją, jeśli nie swatać, to przynajmniej
próbować to robić? Zaczynało się to robić męczące. Powinna
raczej zająć się sobą, bo i ona nie może być wiecznie panną na
wydaniu.
Ale
słowa Samy zaczęły powoli kiełkować w sercu.
-
Wcale nie. To jest genialne, ty jako żona Nicholasa! - Klasnęła w
dłonie ucieszona własnym pomysłem. Millie jęknęła z rozpaczą.
-
Nawet nie waż się swatać mnie z nim, jasne? - Wiedziała jednak,
że jej słowa nic nie dadzą. Wręcz przeciwnie. Zachęca Samanthę
do działania, po to chyba tylko, żeby móc dobrze się bawić.
Naprawdę
nie chciała, by młodsza siostra ingerowała w jej znajomość z
Nicholasem. To może zniszczyć ich wzajemne relacje. Z drugiej
jednak strony móc być żoną Nickiego...Móc z nim jeść
śniadanie, obiad, kolację. Wychodzić z nim na bale, rozmawiać i
zadawać pytania na różne tematy. Wracać do sypialni, wsparta na
jego ramieniu i... Zaczerwieniła się, gdy uzmysłowiła sobie,
dokąd zmierzają jej myśli. Nie, nie powinna myśleć o czymś
takim.
-
Idź sobie już. Jestem zmęczona – powiedziała w końcu, gdy
Samantha przypatrywała się jej z tajemniczym uśmieszkiem na
ustach, a potem bez słowa wyszła. Millie opadła na łóżko, ale
zaraz potem wstała, wciągnęła na siebie koszulę nocną i
położyła się spać, ale sen nie nadchodził. W końcu zasnęła nad ranem z dręczącymi ją pytaniami i wątpliwościami.
___
Szybko? Neeee...
Rozdział taki średni, ale jestem zmęczona.Przez pracę już żyć mi się odechciewa.
Rozdział taki średni, ale jestem zmęczona.Przez pracę już żyć mi się odechciewa.
Ale się porobiło... A wszystko przez Randsoma i jego nieprzemyślane działanie. Chyba powoli moja sympatia do niego gdzieś odpływa ;(
OdpowiedzUsuńNie dziwię się wcale, że Nicholas tak bardzo się zdenerwował. Dla niego też musi być to ciężka sytuacja (bądź co bądź są bardzo dobrymi przyjaciółmi i znają się od tak dawna). Z kolei Charlotta jest jego siostrą, którą powinien chronić i bronić ponad wszystko ;)
Samantha ma jak najbardziej racje. Milli i Nicholas pasują do siebie jak ulał (powtarzam to już któryś raz, ale to wciąż bardzo aktualne).
Jak to się teraz potoczy? Ciężko jest mi sobie jak na razie wyobrazić ślub R. i Ch. To wydaje się być takie mało realne, ale jest jedynym wyjściem z tamtej sytuacji. Obecnie trochę ciężko jest zrozumieć takie następstwa (właściwie chyba nikt by się tym nie przejął :P), ale to zupełnie inne czasy i inny sposób postrzegania tego, co wokoło. Dlatego, tak, ślub to najlepsze rozwiązanie, chociaż wciąż nie mogę jakoś przywyknąć do tej myśli ;p
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam serdecznie.
Aj ledwo zdążyłam skomentować a już publikujesz nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńA mi się podoba.
Fajnie pokazana sytuacja między nimi i to jak zostali przyłapani.
Biedna Lottie nie będzie miała innego wyjścia jak poślubić Randsona,ale przecież go nienawidzi a jej brat jest w patowej sytuacji...
aj czuje w powietrzu intrygę i wybuch uczuć że niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Może jednak sama namiętność sprawi że zakochają się w sobie?
Bardzo bym chciała, ale czas pokaże a właściwie ty pokażesz.
tak powiadamiasz w dobrym dziale, gdyż od tego jest Spamownik.
Pozdrawiam;)
Super, małżeństwo tylko po to żeby nie było wstydu, a do tego ich dwoje tak do siebie ciągnie, uwielbiam takie wątki. Coś czuje, że te oświadczyny przejdą do historii, romantycznej historii. Nick zachował się jak najbardziej na miejscu i myślę, że dobrze robi z tymi zaręczynami i ślubem. Kara musi być! I nieee, swatanie?;> To będzie słodkie.
OdpowiedzUsuńCzekam na dalej. ;>