UWAGA! Rozdział zawiera treści erotyczne a także wulgarne słowa. Jeśli ktoś nie chce się nabawić zapalenia spojówek, czy przewlekłej boleści oczu niech w spokoju opuści ten rozdział. Nie chcę odpowiadać za uszczerbki na zdrowiu moją wesołą tffurczością erotyczną.
Dla odważnych: jeśli ktoś się zdecyduje przeczytać ten rozdział, to proszę o jedno. O wyrozumiałość. To moja pierwsza scena erotyczna, więc pewnie mi nie wyszła. Może nie jest taka do końca doprowadzona, ale mam nadzieję, że coś mi wyszło.
Dla odważnych: jeśli ktoś się zdecyduje przeczytać ten rozdział, to proszę o jedno. O wyrozumiałość. To moja pierwsza scena erotyczna, więc pewnie mi nie wyszła. Może nie jest taka do końca doprowadzona, ale mam nadzieję, że coś mi wyszło.
Na koniec życzę Wam wytrwałości! :)
Co
było najgorsze w tym, że ich rodziny miały ze sobą dobry kontakt?
To, że musiała widywać Randosma. Łatwiej byłoby go unikać,
gdyby jej brat nie przyjaźnił się z tym łajdakiem, ale niestety,
Nicholas, z sobie tylko wiadomych powodów, trzymał sztamę z
człowiekiem, którego będzie nienawidziła po wsze czasy. Uczucie
pogardy dla tego drania niemal wrzało jej pod skórą. Nic nie
było w stanie ją przekonać do tego, że brat sióstr Shaw był
dobrym człowiekiem. Nawet w ostatnim liście Millie zasugerowała,
że Randosm jest dobry.... On?! Ta rozpustna świnia?! Nigdy w życiu!
Obie
rodziny zastanawiały się, dlaczego pałała doń taką nienawiścią.
Ona wiedziała i choć miała ochotę z kimś podzielić się tą
tajemnicą, to jednak uznała, że lepiej dla niej będzie, jeśli
nikomu nic nie powie. Przynajmniej nikt nie zarzuci ją zbędnymi i
natarczywymi pytaniami. Niepotrzebnie wplątałaby się w sprawę, o której chciała
zapomnieć.
Gdy
Randosm wyjechał z Anglii odczuła ulgę. Nie musiała go już
oglądać. Teraz jednak znów powrócił i obawiała się, że na
zawsze. Ba! To było pewne, ale zawsze istniała nadzieja, że może
powrócić na Jamajkę, gdy jego interesy pójdą źle. Niestety jej
brat również współpracował z nim, więc i on musiałby wyjechać,
a tego nie chciała. Może jakoś przeboleje ten fakt. W końcu, nie
muszą ze sobą rozmawiać zbyt często. Nikt do tego jej nie zmusi.
Wzruszyła
ramionami i skupiła się na rozmowie z Samathą, która wraz z
Millicent sprzeczały się cicho o markiza Wakefielda. Sam
twierdziła, że Millie i Beresford byliby idealną parą, ona miała
na ten temat inne zdanie, a nie mówiąc o Millicent, która wciąż
wypierała się wmawianych przez młodszą siostrę uczuć do tego
mężczyzny. To jasne jak słońce, że ci dwoje nigdy, nawet przy
usilnych staraniach obu storn nie byliby dobrym małżeństwem, ale
wolała milczeć, bo Samatha szła w zaparte i wciąż przekonywała
innych, że jest inaczej.
Z
rozbawieniem słuchała cichej wymiany zdań Samanthy i Millicent.
v
Randsom
nie mógł oderwać oczu od Charlotty, która, choć bardzo się
starała, nie potrafiła ukryć rozbawienia. Nie wiedział, co
wprawiło ją w taki stan, ale na pewno dotyczyło to jego sióstr.
Charlotta po tych kilku latach bardzo się zmieniła i nawet, jeśli
wciąż pałała doń niezrozumiałą nienawiścią potrafił docenić
jej urodę i szyk. Ciemne gęste włosy spadały ciężkimi lokami na
ramiona. Brązowe oczy rzucały psotne iskierki, a karminowe usta
wyginały się w kuszącym pół uśmiechu. Dlaczego tak bardzo go
nienawidziła? Wielokrotnie zadawał sobie to pytanie, a także pytał
o to siostry oraz przyjaciela, ale nikt nie potrafił mu
odpowiedzieć. Tylko sama Charlotta wiedziała cóż takiego zrobił,
że nie potrafiła przebywać z nim choćby przez parę chwil.
Zresztą, było mu to na rękę. Przynajmniej rodzina nie będzie
próbowała ich połączyć. Wszyscy wiedzieli o ich wzajemnej
niechęci, więc nie będzie prób swatania.
Bal
trwał w najlepsze. Hrabiostwo sprawiało wrażenie dystyngowanych,
ale on doskonale słyszał w każdym ich słowie ukryte pochlebstwo.
Lizusi, pomyślał ironicznie, zrobią wszystko, by stanąć
na czele elity. Prychnął po
raz kolejny i wszedł do karcianego pokoju, gdzie panowie uciekając
od natrętnych dam, swoich żon i oczywiście całego zgiełku, jaki
panował w całym domu, grali w karty, pili i palili, jednocześnie
oddając się głośnej rozmowie. Tu też było gwarno, ale to było
zupełnie inny zgiełk. W tym pomieszczeniu mężczyźni rozmawiali o
sprawach, o których żony i narzeczone nie powinny nigdy usłyszeć.
Pokój,
w którym się znalazł był duży. Musiał w końcu pomieścić
wielu mężczyzn. Na dębowej podłodze leżał gruby, turecki dywan.
Po lewej stronie znajdowały się trzy wysokie okna, w tej chwili
przysłonięte granatowymi zasłonami sięgającymi wypolerowanej
podłogi. Na środku stały stoły: do pokera, do wista, do bilarda.
Wokół mebli ustawiono wyłożone pluszem krzesła z ciemnego
drewna. Za stołami postawiono niskie ławy z czarnymi fotelami,
które ustawiono przed dużym kominkiem. Na prawo od drzwi stał mały barek, gdzie każdy z mężczyzn mógł nalać sobie
alkoholu jakiego tylko chciał. Dalej były półki z
książkami, ale raczej służyły do ozdoby niż do czytania,
zresztą w tej chwili nikt nie miał ochotę na lekturę.
Powietrze
przesiąknięte było dymem z cygar. Randsom pociągnął nosem i
stwierdził, że w tym miejscu jest zbyt duszno, aby móc swobodnie
usiąść i uraczyć się odrobiną koniaku, brandy, whiskey, czy
mandery. Postanowił się szybko wycofać, ale kątem oka dostrzegł
Wakefielda, który siedział w fotelu pod kominkiem i ze szklaneczką
koniaku gapił się w puste palenisko. Podszedł do niego.
-
Wakefield? - zapytał jeszcze, chcąc się upewnić, czy nie pomylił
markiza z kimś innym. Ostatnio widział go wiele lat temu i od
tamtej pory nie słyszał o nim żadnych wieści.
-
Tak? - Mężczyzna uniósł się w fotelu i spojrzał na niego
badawczo.
-
Długo się nie widzieliśmy, co? - zagadnął w nadziei, że
Wakefield go rozpozna i już po chwili Jared z uśmiechem na ustach
wstał i uścisnął mocno jego dłoń.
-
Kopę lat, Blakeney. Jak sobie radzisz? - zapytał, poklepując
księcia po plecach. Randsom odwzajemnił się tym samym. Obaj
zasiedli przed kominkiem. Po chwili podszedł do nich lokaj z tacą,
na której stała prawdziwa szkocka z dobrze palonego torfu i o ile
dobrze rozpoznawał był to znany już na Jamajce Chivas Regal. Obaj
z namaszczeniem upili łyk złoto-brązowego trunku i jednocześnie
przymknęli oczy, rozkoszując się piekącym alkoholem, który
gorącym strumieniem rozlał im się w żołądku.
-
No więc? Co słychać u wielkiego Blakeney'a? - ponowił pytanie i
znów przechylił szklaneczkę.
-
To co zawsze. Nic ciekawego – odpowiedział.
-
Nie wierzę. A co z twoimi podbojami? - zapytał, udając oburzenie.
-
Przecież dopiero przyjechałem. Nie zdążyłem się jeszcze
rozejrzeć w towarzystwie za żadną klaczką – mruknął i
pociągnął spory łyk szkockiej.
-
Mogę dać ci adres pewnej kurtyzany. Jest naprawdę gorąca i dzika
– powiedział z błyskiem w oku. Randosm przez chwilę zastanowił
się, a potem skinął głową. Uwielbiał kobiety z temperamentem,
bo wiedział, że w łóżku nigdy go nie zawiodą. Pamiętał
Estelle Medrano, hrabinę Rampó, która zwodziła go i kusiła.
Znała się na płci męskiej i wiedziała, co zrobić, by mężczyzna
szalał z pożądania. Była wdową i miała w nosie konwenanse.
Potrafiła zaciągnąć człowieka do ogrodu, bez żadnych słów po
prostu klęknąć i po wszystkim odejść z
szelmowskim uśmiechem na ustach. Pamiętał, że ich romans, choć
krótki, to jednak był burzliwy i gorący. Oboje potrafili spędzić
w łożu dwa dni, jedząc jedynie zimną wołowinę i pijąc wino.
Owa lady miała małe mieszkanie w Saint Catherine, gdzie spędzali
ze sobą wiele gorących i upojnych chwil. Ale wszystko się
skończyło, gdyż musiała wyjechać do Hiszpanii, ponieważ
zachorował jej ojciec. Potem ona wróciła, ale z mężem, który
nie wyglądał na takiego, co sprawy zdrady rozwiązuje honorowo.
Wolał usunąć się w cień, choć Estella nalegała na spotkanie.
Po miesiącu jedna straciła zapał i zwróciła oczu ku innemu mężczyźnie.
Teraz,
gdy wrócił do Anglii nie miał zamiaru prowadzić życie
świętoszka, ale oczywiście dyskretnie. Miał siostry w
towarzystwie, więc nie chciał psuć im opinii.
Pokiwał
głową zadowolony i znów upił łyk alkoholu.
-
Co to za jedna? - zapytał, rozsiadając się wygodniej w fotelu.
-
Nie znasz, ale wspomnę jej o tobie. Na pewno się ucieszy. Nazywa
się Lizawietta Lebiedew. Jest Rosjanką.
Randsom z ochotą nastawił uszu.
v
Bal
był, jak zwykle, nudny. Sala pełna była przygłupich i
śmierdzących starców, którzy podczas rozmowy z nią zaglądali
jej w dekolt, co było z każdą chwilą coraz bardziej irytujące.
Jak każda kobieta pragnęła uznania w oczach mężczyzn, ale bez
przesady. W końcu mieli rozmawiać z nią, a nie zapuszczać żurawia
tam, gdzie i tak nie widzieli nic prócz trochę gołej skóry i
koronek.
Samantha
mówiła, że ta suknia miała olśnić Wakefielda, lecz na razie to
wokół niej tłoczą się pryszczaci mężczyźni, którzy
za gorsz nie mają rozumu. Westchnęła ciężko, gdy kolejny
adorator zaczął wysławiać jej rumiane policzki i doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że to wszystko był podtekst do jej
piersi. Już miała niegrzecznie przerwać, gdy obok pojawiła się
wysoka postać. Szybko skierowała wzrok na mężczyznę,
który samym swoim pojawieniem sprawił, że reszta odstąpiła mu
miejsca i zajęła je z tyłu, może nawet tylko po to, by przez
ramię zaglądać jej w głąb dekoltu. Ale mimo wszystko wokół
niej zrobiło się zdecydowanie luźniej. Skierowała wzrok na swego
wybawiciela i aż serce załomotało jej w piersi, gdy zobaczyła
pełen rezerwy uśmiech Nicholasa. Książę wyciągnął do niej
dłoń, a ona bez słowa ją ujęła. King poprowadził ją na środek
parkietu. Millicent przez chwilę marszczyła brwi zastanawiając
się, czy to jest taniec Nicholasa.
Kiedy
przywitał się z nią i siostrą od razu wpisał się na jej karnet,
zamawiając manueta. I chyba to była jego kolej. Z przepraszającym
uśmiechem sięgnęła po torebkę i wyjęła karnet, szukając na
nim nazwiska jej partnera. Rzeczywiście było. Tuż nad głową
usłyszała pełen rozbawienia dudniący śmiech, od którego
zadrżało powietrze. Podniosła spojrzenie i napotkała parę
brązowych oczu wpatrujący się w nią z błyskiem.
-
Jak się bawisz, moja pani? - zapytał w końcu głębokim wibrującym
głosem, który przeszył ją niczym fala ciepłego podmuchu i dotarł
aż do samego jej rdzenia. Zadrżała, ale szybko się opanowała.
Ujęła jego dłoń. Była taka duża i wyglądała na spracowaną.
-
Dziękuję, dobrze, Wasza Książęca Mość – odpowiedziała i
skłoniła nisko głowę.
-
Och, dajmy spokój tym konwenansom. Nie lubię, gdy ktoś z moich
przyjaciół zwraca się do mnie jak do jakiegoś wielkiego pana. Mów
mi Nicholas, przecież wiesz jak mam na imię. - Millie kiwnęła
głową i w chwili, gdy miała odpowiedzieć orkiestra zaczęła już
grać, więc oboje musieli ustawić się w odpowiednich rzędach.
Millicent
miała możliwość dokładnemu przyjrzeniu się Nicholasowi. Nicki,
tak lubiła go nazywać w myślach, gdy była małą dziewczynką, miał szlachetne rysy: prosty
nos, wąskie usta i kwadratową szczękę. Oczy, głęboko osadzone
w ciemnej oprawie błyszczały jak dwa kamienie szlachetne. Włosy w
kolorze gorzkiej czekolady były gęste i jak dla niej trochę zbyt
długie. Był wysoki i smukły, miał silne ramiona, szeroką piersi
i długie nogi. Dłonie,
które przez chwilę ją dotknęły były duże i jak wcześniej
zauważyła poznaczone fizyczną pracą. Podziwiała go, bo wielu arystokratów siedziało wygodnie w miękkich fotelach i orastałow tłuszcz.
Kiedy
znów się połączyli w tańcu na jego przystojnym obliczu zagościł
ten sam uśmiech, którym obdarzył ją przed tańcem. Pełen rezerwy
i wahania, jakby nie był pewny, jak go przyjmie. A przecież Nicki
miał taki piękny uśmiech.
I
choć lubiła Nicholasa to teraz nie wiedziała, co powiedzieć.
Kiedy łączyli się przy kolejnych figurach, nie miała pojęcia, co
powiedzieć. Między nimi zaległa krepująca cisza, która pęczniała
z każdą chwilą. W głowie rozpaczliwie szukała jakiegoś tematu,
który mogliby oboje poruszyć, ale nic nie potrafiła wymyślić.
Taniec powoli dobiegał końca, a ona nadal głowiła się, co by tu
powiedzieć.
Nie
zdążyła. Kiedy Nicki prowadził ją w miejsce, skąd ją zabrał,
poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Stado adoratorów niemal pożerało ją wzrokiem. Odruchowo zacisnęła
dłoń na ramieniu mężczyzny. Ten zwrócił na nią spojrzenie i
marszcząc brwi, delikatnie pociągnął ją w lewo.
Szła
delikatnie z tyłu, więc nie miała pojęcia, gdzie ją prowadzi,
ale po kilku krokach zrozumiała, że idą w kierunku balkonu.
Odetchnęła z ulgą.
Balkon
okazał się świetnym posunięciem. Millie odetchnęła z ulgą.
Nicholas podprowadził ją pod barierkę z kutego żelaza. Nadal
milczeli.
-
Dziękuję – powiedziała w końcu. Nawet jeśli nie wiedziała o
czym będę dalej rozmawiali to chciała po prostu podziękować. -
Miałam dość towarzystwa mężczyzn.
-
Skoro tak, to zostawię cię samą..
-
Ależ nie! Ty zostań – zaprzeczyła gwałtownie. Zarumieniła się
pod wpływem uważnego spojrzenia księcia. - Lepiej mi opowiedz,
Nicholasie, jak było na Jamajce. Randsom oczywiście poskąpił mi
szczegółów.
-
A co chcesz wiedzieć? - zapytał i tym razem Millie dostrzegła na
jego twarzy pełnie uśmiechu, takiego jakiego oczekiwała.
v
Charlottcie
zrobiło się gorąco i postanowiła wyjść na zewnątrz. Do ogrodu
było kilka drzwi, więc chcąc uniknąć towarzystwa z balkonu
skierowała się korytarzem, który przylegał do sali balowej. Drzwi
do ogrodu znajdowały się na samym końcu małego korytarzyka. Na
ścianach wisiało kilka obrazów, a na marmurowej podłodze położono
cienki dywanik.
Weszła
do ogrodu. Cisza jaka tu panowała była niesamowitym
błogosławieństwem. Zatopiła się we własnych myślach i
oświetloną lampami ścieżką skierowała się w ciemność. Nie
wiedziała, gdzie się znajdowała, ale zawsze miała świetną
orientację w terenie, więc drogę powrotną znajdzie bez problemu.
Żałowała,
że wokół panował mrok. Chciała obejrzeć ogród, który na pewno
był piękny i duży. W końcu dom Wynhedów znajdował się na
obrzeżach miasta, więc mieli mnóstwo terenów do zagospodarowania.
Okrążyła
drzewo i nagle wpadła na coś twardego. Zachwiała się do tyłu i
byłaby upadła gdyby nie silne ręce, które przytrzymały ją za
ramiona. Kiedy w końcu odzyskała równowagę, wygładziła suknię
i spojrzała nieznajomemu w twarz, ale nic nie widziała. Ciemność
spowiła nieznjaomego, który stał blisko. Tak blisko,
że czuła jego gorące ciało. Z ulgą pomyślała, że nic nie
widać, bo w tej chwili jej policzki pałały żywym ogniem. Odsunęła
się trochę, ale wszystkim swoimi zmysłami czuła obecność tego
kogoś.
-
Przepraszam, nie zauważyłam pana – powiedziała w końcu,
starając się, by jej głos nie drżał od emocji, które pojawiły
się nagle w niej. Nie miała pojęcia, co to było i czuła się
lekko zdezorientowana. Zmarszczyła brwi i starała się skupić na
tym, że jest w tej części ogrodu sama z jakimś mężczyzną,
który do tej pory nie powiedział ani słowa, lecz myśli wyparowały
jej z głowy.
-
Nic nie szkodzi, pani – usłyszała chropowaty głos, który
doskonale znała i którego nienawidziła.
-
To ty! - krzyknęła oburzona. Choć rozsądek podpowiadał jej, że
to irracjonalne to jednak odważyła się pomyśleć o tym, iż
Randsom specjalnie tu stał, jakby czekał na nią.
-
To ja – odpowiedział z drwiną w głosie, co jeszcze bardziej ją
zdenerwowało.
-
Ty łajdaku! - warknęła, ponieważ nic innego nie potrafiła
powiedzieć. Miała ochotę obrzucić go różnymi obelgami, ale
wszystkie godziły w jej dobre wychowanie. Poza
tym, miała swoją dumę i nie mogła pokazać mu, że potrafi upaść
nisko tylko po to, by ulżyć w swej złości.
-
Zagadką dla mnie jest twoje zachowanie – powiedział książę
Blakeney i Charlotta dostrzegła kontury jego postaci, kiedy zaczął
wędrować wokół niej.
-
Doprawdy? - zapytała kpiąco i skrzyżowała ramiona na piersi.
-
Tak. Nie wiem, co zrobiłem, że od kilku lat niemal prześladujesz
mnie swą nienawiścią. Do tej pory zastanawiam się, czy
przypadkiem nie pominąłem cię w komplementach, gdy byłem u was z
wizytą. A może zapomniałem o twoich urodzinach? -
pytał, rzucając pytaniami jak kamieniami. Żadne z nich jednak nie
trafiło celu i Charlotta rozkoszowała się tym, iż Randsom do tej
pory nie wie, dlaczego tak bardzo go nienawidzi. Pławiła się w
jego nieświadomości, choć jego pytania raczej uderzały w drwinę.
W
pewnym momencie Randsom przysunął się do niej. Przez chwilę
poczuła jego gorący oddech na policzku. Szybko jednak wycofała się
kilka kroków, aż jej plecy trafiły na pień drzewa, które ktoś,
jak na złość jej, postanowił tu posadzić.
-
No więc? Co takiego zrobiłem, że siostra mojego przyjaciela niemal
nie może na mnie patrzyć z odrazy? - zapytał jeszcze raz, a jego
głos rozbrzmiał jej w uchu. Zadrżała, gdy uzmysłowiła sobie, że
książę stoi zbyt blisko niej. Chciała go odsunąć, ale w chwili
gdy jej dłonie dotknęły jego torsu, zrozumiała, że popełniła
błąd. Jego ciepło poczuła przez koszulę i rękawiczki. Jej oddech, wbrew jej woli, stał się nierówny i
przez chwilę wydało jej się, że brakuje jej powietrza.
Próbowała
się odsunąć od tego drania, ale została uwięziona między
drzewem, a rosłym Randsomem, który ani myślał się ruszyć z
miejsca.
-
Odsuń się ode mnie... - urwała gwałtownie, gdy poczuła dłoń
mężczyzny sunącą po jej udzie. - Nie dotykaj mnie, ty brudna
świnio! - krzyknęła i próbowała go od siebie odepchnąć, ale to
tylko podziałało na jej niekorzyść. Shaw złapał ją za
nadgarstki i przygwoździł do drzewa. Kolnem rozsunął jej nogi i
przylgnął do niej ciasno.
Strach
oblał jej ciało lodowatą falą. Krew stężała w żyłach, a
serce próbowało popełnić samobójstwo tłukąc się o żebra.
-
Nigdy tak do mnie nie mów – wychrypiał jej wprost do ucha, aż
zadrżała przerażona. Jednak w natłoku tych wielu uczuć, jakie w
niej urosły, pojawiło się coś jeszcze. Jakiś mały ogień, który
rozpalał ją powoli od środka, zaczynając od brzucha. Ignorowała
to jednak, wmawiając sobie nienawiść, strach i obrzydzenie do
człowieka, który na zawsze zmienił jej spojrzenie na niego. -
Gdybyś była mężczyzną, to wyzywałbym cię na pojedynek,
rozumiesz? Są granice, których ci nie wolno przekraczać – dodał
jeszcze i na chwilę zamilkł, gdyż jego dłoń zaczęła sunąć ku
górze, aż w końcu zatrzymała się na staniku sukni. Szorstkie
palce musnęły skrawek skóry. Przejął ją dreszcz... rozkoszy.
Całkowicie zaskoczona rozwarła szeroko oczy, próbując dojrzeć w
ciemności twarz, którą chciała spoliczkować za te śmiałe
poczynania. Gdyby tylko nie przytrzymywał jej rąk to zrobiłaby to
z największą radością.
Zastygła w oczekiwaniu. Nie miała pojęcia, co zrobi ten mężczyzna.
Od
zawsze wiedziała, że Randsom Shaw, książę Blakeney był
łajdakiem i dziwkarzem, bo choć nie mówiło się o tym głośno,
to wielu jej znajomych szeptało o jego dawnych wyczynach, gdy był
jeszcze w Anglii. To było pożywką jej pogardy, którą prawie
czuła w ustach, ale aż do tej chwili nie myślała, że
kiedykolwiek ten mężczyzna odważy się ją dotykać w ten sposób.
I nawet w swoich najgorszych koszmarach nie widziała przewidziała tego, jak
pozwala mu wsunąć dłoń pod suknię.
Jego
gorąca dłoń gładziła jej udo. Palce skubnęły skórę, na
której pojawiła się gęsia skórka. Przez jej ciało przeszedł
dreszcz. Wygięła ciało w łuk i westchnęła cicho. Po chwili
poczuła jak męskie usta przylegające do szyi, a jego oddech:
gorący i przyspieszony, podrażnił jej zmysły.
-
Nienawidzę cię – szepnęła jeszcze, nim Randsom nakrył jej
wargi swoimi. W pierwszej chwili nie potrafiła dostosować się do
jego ruchów, próbowała nawet z nim walczyć. Szarpała się, próbowała go kopnąć, jednak powoli przegrywała walkę z podwójnym wrogiem: z nim i z własnym ciałem. Przez chwilę nie potrafiła odpowiedzieć mu na pocałunek, ale szybko nabrała wprawy i pewności. Przechyliła
głowę delikatnie w prawo, a książę naparł na nią całym sobą,
aż całej jej ciało przylgnęło do drzewa. Pragnęła przeczesać
jego włosy placami, ale wciąż przytrzymywał ją za dłonie.
Wydała
z siebie stłumiony okrzyk, gdy poczuła jego palce wewnątrz siebie.
Gdyby jej nie całował, zapewne usłyszeli by ją aż w sali
balowej. Nowe doświadczenie sprawiło, że pragnęła wyrwać się,
uciec od niego, ale mogła tylko o tym pomarzyć. Była jego
więźniem.
Nawet
jeśli bardzo się starała powstrzymać to szaleństwo, to musiała
się już poddać. Nie była w stanie zatrzymać tego, co się
działo. Jego język przynaglał ją do reakcji, aż jej ciało w
końcu stanęło w gorączce. Fala za falą dziwnego uczucia
przepływały przez jej ciało, pozostawiając po sobie skurcze w
dole brzucha. Ogień wciąż trawił ją na nowo, zmienił krew w
żyłach w coś bardzo lepkiego i wrzącego.
Dłoń
Randsoma nadal pozostawała pod zwałami koronek i tafty, wyczyniając
z jej ciałem cuda. Chciała by już przestał ją dotykać w ten
sposób, ale jednocześnie bała się, że to zrobi. To było więcej
niż cudowne.
W
pewnym momencie puścił jej dłonie, choć ani na chwilę nie
oderwał od niej ust i ręki. Wolną już dłonią złapał ją za pośladek i przyciągnął do siebie z całej siły, aż poczuła
jego nacisk. Zachłysnęła się zaskoczona, ponieważ nigdy nie
znalazła się w sytuacji, w której miałaby możliwość poznania
męskiej anatomii, nawet jeśli odbywało się to teraz w komplecie
ubrań.
Nawet
nie wiedziała, kiedy i jak uniósł jedną z jej nóg. Przycisnął
ją do swego biodra i wykonał płynny ruch całym ciałem. Kolejny
raz zachłysnęła się powietrzem, ale instynktownie przyjęła
zachowanie tego człowieka ze spokojem i świadomością, że tak to
ma wyglądać.
Jej
dłonie powędrowały do jego twarzy, a potem powolnymi ruchami
zaczęły sunąć ku włosom, aby je przeczesywać, jednocześnie zaburzając ich ład.
Lottie
nie mogła już dłużej powstrzymać się od okrzyku, który rozdarł
powietrze. Randsom przestał ją całować, ale tylko na chwilę, bo
już po sekundzie jego usta zaczęły znaczyć gorący ślad na jej
skórze, aż w końcu dotarły do piersi, częściowo ukrytych pod
ubraniem.
-
Zapinany czy wiązany? - zapytał wibrującym głosem, który przejął
ją do głębi. Zadrżała i z rozkoszą otarła się o jego
ciało.
-
Zapinany – wymruczała cicho wprost do jego ucha, po czym lekko je
przygryzła. Nie była pewna, czy dobrze robi, ale z cichego śmiechu
kochanka wywnioskowała, że bardzo mu się to podobało. Językiem
smagnęła go jeszcze po wnętrzu, a potem jej gorące usta dotknęły
równie gorącej skóry szyi. Mężczyzna jęknął cicho.
-
Grzeczna dziewczynka – wykrztusił w końcu, ale Charlotta nie
miała pojęcia, czy chwalił ją za gorset, czy za to, że całowała
go w ten sposób.
Wszelkie
uczucia, jakie do tej pory żywiła do niego zginęły pod natłokiem
obecnych. Nie potrafiła już walczyć, ani myśleć. Straciła rozsądek, zgubiła go w chwili, gdy go dotknęła. Teraz liczył się on, jego usta i dłonie.
-
Jak to się nazywa? - zapytała i ręką z włosów zsunęła się na
klatkę piersiową.
-
A co czujesz?
-
Gorąco i... Chcę więcej, dużo, dużo więcej – mruknęła i jej
dłoń zsunęła się znacznie niżej, aż palcami dotknęła jego
krocza.
- To pożądanie - wydyszał i Lottie pomyślała, że zaraz ją weźmie, tu, w ogrodzie Wynhedów.
Pochylił
się jednak i Charlotta była pewna, że ją pocałuje, a on jednak
złapał ją za ramiona i odwrócił gwałtownie, przyciskając do
drzewa. Westchnęła cicho, gdy poczuła jak sprawne dłonie z
mistrzostwem zdejmują jej suknię, a potem jednym, gwałtownym
ruchem odpina gorset.
Nie
widziała, co robił z tyłu i już chciała się odwrócić, gdy w
tej samej chwili dłonie Randsoma dotknęły jej pleców, a potem
powoli przesunęły się na odsłonięte piersi, które nabrzmiały i
stały się cięższe. Jęknęła cicho i wygięła ciało w łuk.
Odwróciła
się do niego, a wtedy on pochylił się nad nią i ustami złapał
jej sutek. Zacisnęła wargi, gdyż bała się, że pod wpływem tych
piętrzących się uczuć krzyknie zbyt głośno i wszyscy ich
usłyszą.
-
O ... – wyszeptała, zszokowana. Pieścił ją ustami przez
cienką koszulkę. - Jeszcze... – powiedziała, gdy odsunął się od
niej. Nie widziała jego twarzy i bardzo tego żałowała. Było zbyt
ciemno, by móc spojrzeć mu w oczy i dowiedzieć się, co czuje.
-
Ale jesteś zachłanna – mruknął cicho, ale ponowił pieszczotę
na drugiej piersi, przygryzając, ssąc, muskając ją językiem. Odchyliła
do tyłu głowę, jednocześnie wplatając w jego zmierzwione włosy
dłonie i zaciskając na nie palce.
Czuła
się tak, jakby spadała w cudowną otchłań pachnącą cygarem,
alkoholem i miętą, a także czymś jeszcze, czymś lepkim i
słodkim.
Przyciskała
go do siebie coraz mocniej, aż Randsom przygryzł ją trochę mocniej. Otworzyła zaskoczona oczy, a wtedy dostrzegła dwie postacie tuż
nad jego ramieniem. Mężczyzna i kobieta stali w odległości
dziesięciu metrów przypatrując się im zszokowani. Bo co innego mogli odczuwać na ich widok? Czuła gulę strachu rosnącą w środku i wiedziała, że ta noc będzie tylko początkiem problemów.
-
O mój Boże – powiedziała kobieta. Charlotta zesztywniała
słysząc cichy głos przyjaciółki.
__
Tak, wiem, spodziewaliście się tego.
Jednak rozdział pojawił się wcześniej, więc życzę Wam szampańskiej zabawy w Sylwestra. Tańców do białego rana i trochę kaca, abyście nie zapomnieli o ostatniej nocy w roku. A w Nowym Roku życzę Wam samych sukcesów, spełnienia marzeń, jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większości. Do siego roku! :)
Jednak rozdział pojawił się wcześniej, więc życzę Wam szampańskiej zabawy w Sylwestra. Tańców do białego rana i trochę kaca, abyście nie zapomnieli o ostatniej nocy w roku. A w Nowym Roku życzę Wam samych sukcesów, spełnienia marzeń, jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większości. Do siego roku! :)
Lubię wulgaryzmy i sceny erotyczne.
OdpowiedzUsuńLecę czytać.
Sceny erotyczne, ok, ale gdzie te wulgaryzmy? Jakoś ich nie zauważyłam xD
OdpowiedzUsuńNa początek: nie pasowało mi coś w tym akapicie opisującym pokój karciany. Chyba dlatego, że ze cztery razy umieściłaś w nim słowo "znajdował się". Jakoś tak mało zgrabnie wyszło;)
A teraz do rzeczy. Noo, już myślałam, że Randsom pozbawi Lottie dziewictwa pod tym drzewem. I pewnie by to zrobił, gdyby nie nadejście Millie i, jak podejrzewam, Nicholasa, co bardzo źle o nim świadczy. W końcu na pewno wiedział, że Lottie jest dziewicą, prawda? I na pewno wie, jak zazwyczaj wygląda seks u dziewicy. Nie dość, że krew, to jeszcze sporo bólu. Naprawdę on tak w ogóle nie myślał, żeby, skoro już się na coś takiego zdecydował, zabrać ją jednak w jakieś odpowiedniejsze miejsce, gdzie mogłoby jej być wygodnie i gdzie mogłaby się potem umyć, a nie tak, pod drzewem? Oj, nie podoba mi się. Wcale nie dziwię się Lottie, że ma o nim złe zdanie!
Co się zaś tyczy końcowych zdań: to teraz jedno z dwojga, albo zaręczyny z przymusu, albo Randsom będzie się pojedynkował z Nicholasem. I co, która ewentualność jest bardziej prawdopodobna? ;>
Ogólnie rzecz biorąc: podobało mi się. Może to i Twoja pierwsza "taka" scena, ale wcale tego po Tobie nie widać;) czekam na więęęcej, a póki co po raz kolejny życzę do siego roku! ;*
Tutaj głownie chodziło mi o tego "dziwkarza".
UsuńDzięki, już poprawiłam! :)
Tak, dobrze podejrzewasz. No jasne, że Randy wiedział, że Lottie jest dziewicą, ale akurat byli w takim stanie, że chyba ani jemu, ani nawet jej nie przyszło do głowy, żeby poszukać wygodniejszego miejsca, żeby w spokoju sobie pobaraszkować. O kurde, przedstawiłaś to trochę jak jakiś krwawy rytuał, ale masz rację - dziewice mają przerąbane w tej kwestii, chociaż nie sądzę, że byłoby tak źle, gdyby Lottie przespała się z Randsomem. W końcu ma sławę podrywacza, więc pewnie pomyślałaby o tym, że jego kochanka nie była jeszcze z żadnym mężczyzną, no nie? No, ale może zachowałby się też jak dzikus, więc pewnie jeszcze gorzej by na tym wyszedł;) No cóż, powiem tylko tyle, że Lottie chyba ma powody do nienawiści dla Randy'ego.
Naprawdę? Podoba Ci się? Ale fajnie. Jak publikowałam rozdział to się zastanawiałam, czy przypadkiem nie robię z siebie bubka. No, ale skoro się podobało to się cieszę;) Podbudowałaś trochę moją pewność siebie;)
Dziękuję :*
Aaa, chyba że o "dziwkarza". Wybacz, ale ja w swoich tekstach używam do woli tego typu słów i nigdy nie uważam ich za wulgaryzmy, widać zbyt liberalna jestem w tym temacie;)
UsuńA proszę:)
O rany, no dobra, nie przyszło im do głowy... Ale właśnie, skoro Randy jest taki doświadczony w tych sprawach, to chyba powinien być w stanie się powstrzymać i pomyśleć sensownie, i nie dopuścić, by w TAKIM MIEJSCU sprawy zaszły za daleko. Pomijając już całą resztę, w jakim stanie potem Lottie wróciłaby na bal? Akurat nikt by się nie domyślił, co robiła. No proszę.
No właśnie, i skoro by pomyślał... To przecież powinien coś w tej kwestii zrobić. Na biologię nie ma rady, u jednych jest lepiej, u drugich gorzej, ale chyba nie powinien tak po prostu zakładać, że "wszystko będzie dobrze"? A pomijając już biologię, taka porządna panna jak Lottie zdecydowanie zasłużyła na coś lepszego niż pospieszne rozdziewiczenie pod drzewem na balu! xD także cieszę się, że im przerwano ;>
Poza tym drobnym szczegółem, tak, podobało mi się;) Elle chce więcej! :D
;*
E niee, ja tez będę używała tu podobnych słów i to dość często.. Ja się bałam, że ktoś mi tu zacznie psioczyć, czy coś, więc wolałam uprzedzić:)
UsuńNo właśnie, nie powinien. A jednak, wolał myśleć rozporkiem niż głową, bo jest nie tyle wygodniej, co przyjemniej, co oznacza, że nie różni się wiele od współczesnych mężczyzn. Ale nie uważasz, że seks pod gołym niebem jest taki romantyczny? A do tego jeszcze dochodzi fakt, że mimo iż Charlotta nienawidzi Randsoma to jednak z wielką chęcią oddałaby mu się w ogrodzie, na szybko. Powrót na bal pewnie byłby albo niemożliwy albo musiałaby się jakoś poprawić i potem może liczyć na cud, że nikt jej nie zauważy:) Hahahaha, nadzieja umiera ostatnia;)
A no przecież. Zakładanie, że się uda to chyba nie byłby wtedy najlepszy pomysł Randsoma, zwłaszcza, że nie zna Charlotty od tej strony, ale na razie się tego nie dowiemy. Ale, czy Lotta jest taka porządna, skoro pozwoliła swojemu wrogowi na takie bezeceństwa na balu? No chyba nie...:) Ja również się cieszę, choć nie wiem, co byłoby gorsze: ten dzień po, czy Ci "nieproszeni" goście;)
A co pytania z poprzedniego komentarza: no chyba nie mają innego wyjścia? Albo Randy okaże się świnią i zwieje, co byłoby bardziej do niego podobne.
Miło mi. No cóż, nie zachęcaj mnie może, bo jeszcze zrobię z tego jakiś niewydarzony erotyk:)
Piękna scena, aaah. Powinnam być dumna! :D Bardzo piękna i ze smakiem. Nie spodziewałam się w ogóle, że to będzie Lottie i Randsom. :D Myślałam, że Nick zbajeruje Mille na balkonie. A tu taki numer! Jeszcze ludzie to zobaczyli, trolololo, będzie skandal! ;D Podobał mi się bardzo ten rozdział, czekam z niecierpliwością na kolejny! :D
OdpowiedzUsuńHin, jakże się cieszę, że Ci się podoba;) I jeszcze bardziej się cieszę faktem, że się nie spodziewałaś:) Oj, Nickowi na razie daleko do bajerowania Millie;)
UsuńOj tam ,skandal, na pewno nie;)
Trochę zaskoczyło mnie takie szybkie rozwinięcie sprawy. Podejrzewałam co prawda, że Randsom i Lottie prędzej czy później zbliżą się do siebie, ale coś takiego? Haha, Randy nie próżnuje ;)
OdpowiedzUsuńNiezłe miny musieli mieć Nicholas i Milli (bo zakładam, że to byli oni) kiedy ich tak zobaczyli :D
Właśnie, co do tej drugiej pary to oni wydają się świetnie do siebie pasować. Zdecydowanie między nimi pojawia się taka naturalna nić porozumienia, byleby tylko nie zmarnowali tego...
Ogólnie bardzo, bardzo podobał mi się ten rozdział. I tak jakoś za szybko się skończył ;) Co do 'tej' sceny to jak dla mnie była napisana naprawdę bardzo dobrze. Stopniowanie napięcia jak trzeba ;) Niepotrzebnie w ogóle się martwiłaś, że coś będzie nie tak, bo jest super.
Do siego roku! I pozdrawiam cieplutko :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOczywiście dodałam do linków żeby w razie czego być na bieżąco.
UsuńNie chce odpuścić tak wspaniałego opowiadania jakie widzę u ciebie.
Znowu po wielu trudach trafiłam na Twego bloga.
OdpowiedzUsuńDodałam komentarz ale szybko odkryłam cofając się do początku gdyż odkryłam że już czytałam wcześniej twego bloga tylko zgubiłam adres a Ty chyba mnie nie powiadamiałaś:(
A nie wiem czy to robisz dlatego proszę cię bardzo tym razem nie zapomnij o mnie... bagatela musiałam nadrobić całe cztery rozdziały a krótkie nie były co wręcz uwielbiam.
Poprzednim razem pytałaś jaka jest moja ulubiona książka oczywiście również kocham Whitney gdyż czytałam te książkę kilka razy już i nie tylko te tej autorki.
Dodatkowo polecam serię Mary Baloh, która jest wręcz niesamowita i Amandy Quick.
Obie panie są wręcz wspaniałymi autorkami w tej dziedzinie.
Oczywiście czekam na więcej i liczę że tym razem nie zgubię Twojego bloga.
Jak wspomniałam wyżej dodałam do linków gdyż w świecie blogów mało jest tak wspaniałych opowiadań jak to.
czekam na ciąg dalszy:
http://niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com
Mam Cię nawet w obserwowanych, ale chyba nie ten blog, co mi podałaś. Jakiś nowy, który chyba nie będziesz jeszcze pisać. Ale na ten chętnie wpadnę, jak tylko znajdę czas.
UsuńOkej, okej, postaram się poinformować Cię o nowym rozdziale, gdy się już pojawi.
Chyba Clayton jest moim ulubionym męskim bohaterem wykreowanym przez tę autorkę. Kocham go<3 A obie panie czytałam. Ale przecież jest jeszcze Julia Quinn czy pani Deveroux.
Dziękuję, ja dodam Cię do obserwowanych, ta będzie mi wygodniej;) Jeśli nie masz nic przeciwko temu;)