30.12.2012

Rozdział 5


 UWAGA! Rozdział zawiera treści erotyczne a także wulgarne słowa. Jeśli ktoś nie chce się nabawić zapalenia spojówek, czy przewlekłej boleści oczu niech w spokoju opuści ten rozdział. Nie chcę odpowiadać za uszczerbki na zdrowiu moją wesołą tffurczością erotyczną.
Dla odważnych: jeśli ktoś się zdecyduje przeczytać ten rozdział, to proszę o jedno. O wyrozumiałość. To moja pierwsza scena erotyczna, więc pewnie mi nie wyszła. Może nie jest taka do końca doprowadzona, ale mam nadzieję, że coś mi wyszło. 
Na koniec życzę Wam wytrwałości! :)


         Co było najgorsze w tym, że ich rodziny miały ze sobą dobry kontakt? To, że musiała widywać Randosma. Łatwiej byłoby go unikać, gdyby jej brat nie przyjaźnił się z tym łajdakiem, ale niestety, Nicholas, z sobie tylko wiadomych powodów, trzymał sztamę z człowiekiem, którego będzie nienawidziła po wsze czasy. Uczucie pogardy dla tego drania niemal wrzało jej pod skórą. Nic nie było w stanie ją przekonać do tego, że brat sióstr Shaw był dobrym człowiekiem. Nawet w ostatnim liście Millie zasugerowała, że Randosm jest dobry.... On?! Ta rozpustna świnia?! Nigdy w życiu!
         Obie rodziny zastanawiały się, dlaczego pałała doń taką nienawiścią. Ona wiedziała i choć miała ochotę z kimś podzielić się tą tajemnicą, to jednak uznała, że lepiej dla niej będzie, jeśli nikomu nic nie powie. Przynajmniej nikt nie zarzuci ją zbędnymi i natarczywymi pytaniami.  Niepotrzebnie wplątałaby się w sprawę, o której chciała zapomnieć.
         Gdy Randosm wyjechał z Anglii odczuła ulgę. Nie musiała go już oglądać. Teraz jednak znów powrócił i obawiała się, że na zawsze. Ba! To było pewne, ale zawsze istniała nadzieja, że może powrócić na Jamajkę, gdy jego interesy pójdą źle. Niestety jej brat również współpracował z nim, więc i on musiałby wyjechać, a tego nie chciała. Może jakoś przeboleje ten fakt. W końcu, nie muszą ze sobą rozmawiać zbyt często. Nikt do tego jej nie zmusi.
         Wzruszyła ramionami i skupiła się na rozmowie z Samathą, która wraz z Millicent sprzeczały się cicho o markiza Wakefielda. Sam twierdziła, że Millie i Beresford byliby idealną parą, ona miała na ten temat inne zdanie, a nie mówiąc o Millicent, która wciąż wypierała się wmawianych przez młodszą siostrę uczuć do tego mężczyzny. To jasne jak słońce, że ci dwoje nigdy, nawet przy usilnych staraniach obu storn nie byliby dobrym małżeństwem, ale wolała milczeć, bo Samatha szła w zaparte i wciąż przekonywała innych, że jest inaczej.
Z rozbawieniem słuchała cichej wymiany zdań Samanthy i Millicent.


v

         Randsom nie mógł oderwać oczu od Charlotty, która, choć bardzo się starała, nie potrafiła ukryć rozbawienia. Nie wiedział, co wprawiło ją w taki stan, ale na pewno dotyczyło to jego sióstr. Charlotta po tych kilku latach bardzo się zmieniła i nawet, jeśli wciąż pałała doń niezrozumiałą nienawiścią potrafił docenić jej urodę i szyk. Ciemne gęste włosy spadały ciężkimi lokami na ramiona. Brązowe oczy rzucały psotne iskierki, a karminowe usta wyginały się w kuszącym pół uśmiechu. Dlaczego tak bardzo go nienawidziła? Wielokrotnie zadawał sobie to pytanie, a także pytał o to siostry oraz przyjaciela, ale nikt nie potrafił mu odpowiedzieć. Tylko sama Charlotta wiedziała cóż takiego zrobił, że nie potrafiła przebywać z nim choćby przez parę chwil. Zresztą, było mu to na rękę. Przynajmniej rodzina nie będzie próbowała ich połączyć. Wszyscy wiedzieli o ich wzajemnej niechęci, więc nie będzie prób swatania.
         Bal trwał w najlepsze. Hrabiostwo sprawiało wrażenie dystyngowanych, ale on doskonale słyszał w każdym ich słowie ukryte pochlebstwo. Lizusi, pomyślał ironicznie, zrobią wszystko, by stanąć na czele elity. Prychnął po raz kolejny i wszedł do karcianego pokoju, gdzie panowie uciekając od natrętnych dam, swoich żon i oczywiście całego zgiełku, jaki panował w całym domu, grali w karty, pili i palili, jednocześnie oddając się głośnej rozmowie. Tu też było gwarno, ale to było zupełnie inny zgiełk. W tym pomieszczeniu mężczyźni rozmawiali o sprawach, o których żony i narzeczone nie powinny nigdy usłyszeć.
         Pokój, w którym się znalazł był duży. Musiał w końcu pomieścić wielu mężczyzn. Na dębowej podłodze leżał gruby, turecki dywan. Po lewej stronie znajdowały się trzy wysokie okna, w tej chwili przysłonięte granatowymi zasłonami sięgającymi wypolerowanej podłogi. Na środku stały stoły: do pokera, do wista, do bilarda. Wokół mebli ustawiono wyłożone pluszem krzesła z ciemnego drewna. Za stołami postawiono niskie ławy z czarnymi fotelami, które ustawiono przed dużym kominkiem. Na prawo od drzwi stał mały barek, gdzie każdy z mężczyzn mógł nalać sobie alkoholu jakiego tylko chciał. Dalej były półki z książkami, ale raczej służyły do ozdoby niż do czytania, zresztą w tej chwili nikt nie miał ochotę na lekturę.
         Powietrze przesiąknięte było dymem z cygar. Randsom pociągnął nosem i stwierdził, że w tym miejscu jest zbyt duszno, aby móc swobodnie usiąść i uraczyć się odrobiną koniaku, brandy, whiskey, czy mandery. Postanowił się szybko wycofać, ale kątem oka dostrzegł Wakefielda, który siedział w fotelu pod kominkiem i ze szklaneczką koniaku gapił się w puste palenisko. Podszedł do niego.
         - Wakefield? - zapytał jeszcze, chcąc się upewnić, czy nie pomylił markiza z kimś innym. Ostatnio widział go wiele lat temu i od tamtej pory nie słyszał o nim żadnych wieści.
           - Tak? - Mężczyzna uniósł się w fotelu i spojrzał na niego badawczo.
         - Długo się nie widzieliśmy, co? - zagadnął w nadziei, że Wakefield go rozpozna i już po chwili Jared z uśmiechem na ustach wstał i uścisnął mocno jego dłoń.
       - Kopę lat, Blakeney. Jak sobie radzisz? - zapytał, poklepując księcia po plecach. Randsom odwzajemnił się tym samym. Obaj zasiedli przed kominkiem. Po chwili podszedł do nich lokaj z tacą, na której stała prawdziwa szkocka z dobrze palonego torfu i o ile dobrze rozpoznawał był to znany już na Jamajce Chivas Regal. Obaj z namaszczeniem upili łyk złoto-brązowego trunku i jednocześnie przymknęli oczy, rozkoszując się piekącym alkoholem, który gorącym strumieniem rozlał im się w żołądku.
         - No więc? Co słychać u wielkiego Blakeney'a? - ponowił pytanie i znów przechylił szklaneczkę.
         - To co zawsze. Nic ciekawego – odpowiedział.
         - Nie wierzę. A co z twoimi podbojami? - zapytał, udając oburzenie.
         - Przecież dopiero przyjechałem. Nie zdążyłem się jeszcze rozejrzeć w towarzystwie za żadną klaczką – mruknął i pociągnął spory łyk szkockiej.
         - Mogę dać ci adres pewnej kurtyzany. Jest naprawdę gorąca i dzika – powiedział z błyskiem w oku. Randosm przez chwilę zastanowił się, a potem skinął głową. Uwielbiał kobiety z temperamentem, bo wiedział, że w łóżku nigdy go nie zawiodą. Pamiętał Estelle Medrano, hrabinę Rampó, która zwodziła go i kusiła. Znała się na płci męskiej i wiedziała, co zrobić, by mężczyzna szalał z pożądania. Była wdową i miała w nosie konwenanse. Potrafiła zaciągnąć człowieka do ogrodu, bez żadnych słów po prostu klęknąć i po wszystkim odejść z szelmowskim uśmiechem na ustach. Pamiętał, że ich romans, choć krótki, to jednak był burzliwy i gorący. Oboje potrafili spędzić w łożu dwa dni, jedząc jedynie zimną wołowinę i pijąc wino. Owa lady miała małe mieszkanie w Saint Catherine, gdzie spędzali ze sobą wiele gorących i upojnych chwil. Ale wszystko się skończyło, gdyż musiała wyjechać do Hiszpanii, ponieważ zachorował jej ojciec. Potem ona wróciła, ale z mężem, który nie wyglądał na takiego, co sprawy zdrady rozwiązuje honorowo. Wolał usunąć się w cień, choć Estella nalegała na spotkanie. Po miesiącu jedna straciła zapał i zwróciła oczu ku innemu mężczyźnie.
         Teraz, gdy wrócił do Anglii nie miał zamiaru prowadzić życie świętoszka, ale oczywiście dyskretnie. Miał siostry w towarzystwie, więc nie chciał psuć im opinii.
         Pokiwał głową zadowolony i znów upił łyk alkoholu.
         - Co to za jedna? - zapytał, rozsiadając się wygodniej w fotelu.
     - Nie znasz, ale wspomnę jej o tobie. Na pewno się ucieszy. Nazywa się Lizawietta Lebiedew. Jest Rosjanką.
         Randsom z ochotą nastawił uszu.


v

         Bal był, jak zwykle, nudny. Sala pełna była przygłupich i śmierdzących starców, którzy podczas rozmowy z nią zaglądali jej w dekolt, co było z każdą chwilą coraz bardziej irytujące. Jak każda kobieta pragnęła uznania w oczach mężczyzn, ale bez przesady. W końcu mieli rozmawiać z nią, a nie zapuszczać żurawia tam, gdzie i tak nie widzieli nic prócz trochę gołej skóry i koronek.
         Samantha mówiła, że ta suknia miała olśnić Wakefielda, lecz na razie to wokół niej tłoczą się pryszczaci mężczyźni, którzy za gorsz nie mają rozumu. Westchnęła ciężko, gdy kolejny adorator zaczął wysławiać jej rumiane policzki i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to wszystko był podtekst do jej piersi. Już miała niegrzecznie przerwać, gdy obok pojawiła się wysoka postać. Szybko skierowała wzrok na mężczyznę, który samym swoim pojawieniem sprawił, że reszta odstąpiła mu miejsca i zajęła je z tyłu, może nawet tylko po to, by przez ramię zaglądać jej w głąb dekoltu. Ale mimo wszystko wokół niej zrobiło się zdecydowanie luźniej. Skierowała wzrok na swego wybawiciela i aż serce załomotało jej w piersi, gdy zobaczyła pełen rezerwy uśmiech Nicholasa. Książę wyciągnął do niej dłoń, a ona bez słowa ją ujęła. King poprowadził ją na środek parkietu. Millicent przez chwilę marszczyła brwi zastanawiając się, czy to jest taniec Nicholasa.
         Kiedy przywitał się z nią i siostrą od razu wpisał się na jej karnet, zamawiając manueta. I chyba to była jego kolej. Z przepraszającym uśmiechem sięgnęła po torebkę i wyjęła karnet, szukając na nim nazwiska jej partnera. Rzeczywiście było. Tuż nad głową usłyszała pełen rozbawienia dudniący śmiech, od którego zadrżało powietrze. Podniosła spojrzenie i napotkała parę brązowych oczu wpatrujący się w nią z błyskiem.
         - Jak się bawisz, moja pani? - zapytał w końcu głębokim wibrującym głosem, który przeszył ją niczym fala ciepłego podmuchu i dotarł aż do samego jej rdzenia. Zadrżała, ale szybko się opanowała. Ujęła jego dłoń. Była taka duża i wyglądała na spracowaną.
          - Dziękuję, dobrze, Wasza Książęca Mość – odpowiedziała i skłoniła nisko głowę.
         - Och, dajmy spokój tym konwenansom. Nie lubię, gdy ktoś z moich przyjaciół zwraca się do mnie jak do jakiegoś wielkiego pana. Mów mi Nicholas, przecież wiesz jak mam na imię. - Millie kiwnęła głową i w chwili, gdy miała odpowiedzieć orkiestra zaczęła już grać, więc oboje musieli ustawić się w odpowiednich rzędach.
         Millicent miała możliwość dokładnemu przyjrzeniu się Nicholasowi. Nicki, tak lubiła go nazywać w myślach, gdy była małą dziewczynką, miał szlachetne rysy: prosty nos, wąskie usta i kwadratową szczękę. Oczy, głęboko osadzone w ciemnej oprawie błyszczały jak dwa kamienie szlachetne. Włosy w kolorze gorzkiej czekolady były gęste i jak dla niej trochę zbyt długie. Był wysoki i smukły, miał silne ramiona, szeroką piersi i długie nogi. Dłonie, które przez chwilę ją dotknęły były duże i jak wcześniej zauważyła poznaczone fizyczną pracą. Podziwiała go, bo wielu arystokratów siedziało wygodnie w miękkich fotelach i orastałow  tłuszcz.
         Kiedy znów się połączyli w tańcu na jego przystojnym obliczu zagościł ten sam uśmiech, którym obdarzył ją przed tańcem. Pełen rezerwy i wahania, jakby nie był pewny, jak go przyjmie. A przecież Nicki miał taki piękny uśmiech.
         I choć lubiła Nicholasa to teraz nie wiedziała, co powiedzieć. Kiedy łączyli się przy kolejnych figurach, nie miała pojęcia, co powiedzieć. Między nimi zaległa krepująca cisza, która pęczniała z każdą chwilą. W głowie rozpaczliwie szukała jakiegoś tematu, który mogliby oboje poruszyć, ale nic nie potrafiła wymyślić. Taniec powoli dobiegał końca, a ona nadal głowiła się, co by tu powiedzieć.
         Nie zdążyła. Kiedy Nicki prowadził ją w miejsce, skąd ją zabrał, poczuła nieprzyjemny skurcz w żołądku. Stado adoratorów niemal pożerało ją wzrokiem. Odruchowo zacisnęła dłoń na ramieniu mężczyzny. Ten zwrócił na nią spojrzenie i marszcząc brwi, delikatnie pociągnął ją w lewo.
            Szła delikatnie z tyłu, więc nie miała pojęcia, gdzie ją prowadzi, ale po kilku krokach zrozumiała, że idą w kierunku balkonu. Odetchnęła z ulgą.
         Balkon okazał się świetnym posunięciem. Millie odetchnęła z ulgą. Nicholas podprowadził ją pod barierkę z kutego żelaza. Nadal milczeli.
         - Dziękuję – powiedziała w końcu. Nawet jeśli nie wiedziała o czym będę dalej rozmawiali to chciała po prostu podziękować. - Miałam dość towarzystwa mężczyzn.
         - Skoro tak, to zostawię cię samą..
         - Ależ nie! Ty zostań – zaprzeczyła gwałtownie. Zarumieniła się pod wpływem uważnego spojrzenia księcia. - Lepiej mi opowiedz, Nicholasie, jak było na Jamajce. Randsom oczywiście poskąpił mi szczegółów.
         - A co chcesz wiedzieć? - zapytał i tym razem Millie dostrzegła na jego twarzy pełnie uśmiechu, takiego jakiego oczekiwała.


v

         Charlottcie zrobiło się gorąco i postanowiła wyjść na zewnątrz. Do ogrodu było kilka drzwi, więc chcąc uniknąć towarzystwa z balkonu skierowała się korytarzem, który przylegał do sali balowej. Drzwi do ogrodu znajdowały się na samym końcu małego korytarzyka. Na ścianach wisiało kilka obrazów, a na marmurowej podłodze położono cienki dywanik.
         Weszła do ogrodu. Cisza jaka tu panowała była niesamowitym błogosławieństwem. Zatopiła się we własnych myślach i oświetloną lampami ścieżką skierowała się w ciemność. Nie wiedziała, gdzie się znajdowała, ale zawsze miała świetną orientację w terenie, więc drogę powrotną znajdzie bez problemu.
         Żałowała, że wokół panował mrok. Chciała obejrzeć ogród, który na pewno był piękny i duży. W końcu dom Wynhedów znajdował się na obrzeżach miasta, więc mieli mnóstwo terenów do zagospodarowania.
         Okrążyła drzewo i nagle wpadła na coś twardego. Zachwiała się do tyłu i byłaby upadła gdyby nie silne ręce, które przytrzymały ją za ramiona. Kiedy w końcu odzyskała równowagę, wygładziła suknię i spojrzała nieznajomemu w twarz, ale nic nie widziała. Ciemność spowiła nieznjaomego, który stał blisko. Tak blisko, że czuła jego gorące ciało. Z ulgą pomyślała, że nic nie widać, bo w tej chwili jej policzki pałały żywym ogniem. Odsunęła się trochę, ale wszystkim swoimi zmysłami czuła obecność tego kogoś.
         - Przepraszam, nie zauważyłam pana – powiedziała w końcu, starając się, by jej głos nie drżał od emocji, które pojawiły się nagle w niej. Nie miała pojęcia, co to było i czuła się lekko zdezorientowana. Zmarszczyła brwi i starała się skupić na tym, że jest w tej części ogrodu sama z jakimś mężczyzną, który do tej pory nie powiedział ani słowa, lecz myśli wyparowały jej z głowy.
         - Nic nie szkodzi, pani – usłyszała chropowaty głos, który doskonale znała i którego nienawidziła.
         - To ty! - krzyknęła oburzona. Choć rozsądek podpowiadał jej, że to irracjonalne to jednak odważyła się pomyśleć o tym, iż Randsom specjalnie tu stał, jakby czekał na nią.
           - To ja – odpowiedział z drwiną w głosie, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało.
         - Ty łajdaku! - warknęła, ponieważ nic innego nie potrafiła powiedzieć. Miała ochotę obrzucić go różnymi obelgami, ale wszystkie godziły w jej dobre wychowanie. Poza tym, miała swoją dumę i nie mogła pokazać mu, że potrafi upaść nisko tylko po to, by ulżyć w swej złości.
         - Zagadką dla mnie jest twoje zachowanie – powiedział książę Blakeney i Charlotta dostrzegła kontury jego postaci, kiedy zaczął wędrować wokół niej.
         - Doprawdy? - zapytała kpiąco i skrzyżowała ramiona na piersi.
         - Tak. Nie wiem, co zrobiłem, że od kilku lat niemal prześladujesz mnie swą nienawiścią. Do tej pory zastanawiam się, czy przypadkiem nie pominąłem cię w komplementach, gdy byłem u was z wizytą. A może zapomniałem o twoich urodzinach? - pytał, rzucając pytaniami jak kamieniami. Żadne z nich jednak nie trafiło celu i Charlotta rozkoszowała się tym, iż Randsom do tej pory nie wie, dlaczego tak bardzo go nienawidzi. Pławiła się w jego nieświadomości, choć jego pytania raczej uderzały w drwinę.
         W pewnym momencie Randsom przysunął się do niej. Przez chwilę poczuła jego gorący oddech na policzku. Szybko jednak wycofała się kilka kroków, aż jej plecy trafiły na pień drzewa, które ktoś, jak na złość jej, postanowił tu posadzić.
         - No więc? Co takiego zrobiłem, że siostra mojego przyjaciela niemal nie może na mnie patrzyć z odrazy? - zapytał jeszcze raz, a jego głos rozbrzmiał jej w uchu. Zadrżała, gdy uzmysłowiła sobie, że książę stoi zbyt blisko niej. Chciała go odsunąć, ale w chwili gdy jej dłonie dotknęły jego torsu, zrozumiała, że popełniła błąd. Jego ciepło poczuła przez koszulę i rękawiczki. Jej oddech, wbrew jej woli, stał się nierówny i przez chwilę wydało jej się, że brakuje jej powietrza.
         Próbowała się odsunąć od tego drania, ale została uwięziona między drzewem, a rosłym Randsomem, który ani myślał się ruszyć z miejsca.
         - Odsuń się ode mnie... - urwała gwałtownie, gdy poczuła dłoń mężczyzny sunącą po jej udzie. - Nie dotykaj mnie, ty brudna świnio! - krzyknęła i próbowała go od siebie odepchnąć, ale to tylko podziałało na jej niekorzyść. Shaw złapał ją za nadgarstki i przygwoździł do drzewa. Kolnem rozsunął jej nogi i przylgnął do niej ciasno.
         Strach oblał jej ciało lodowatą falą. Krew stężała w żyłach, a serce próbowało popełnić samobójstwo tłukąc się o żebra.
         - Nigdy tak do mnie nie mów – wychrypiał jej wprost do ucha, aż zadrżała przerażona. Jednak w natłoku tych wielu uczuć, jakie w niej urosły, pojawiło się coś jeszcze. Jakiś mały ogień, który rozpalał ją powoli od środka, zaczynając od brzucha. Ignorowała to jednak, wmawiając sobie nienawiść, strach i obrzydzenie do człowieka, który na zawsze zmienił jej spojrzenie na niego. - Gdybyś była mężczyzną, to wyzywałbym cię na pojedynek, rozumiesz? Są granice, których ci nie wolno przekraczać – dodał jeszcze i na chwilę zamilkł, gdyż jego dłoń zaczęła sunąć ku górze, aż w końcu zatrzymała się na staniku sukni. Szorstkie palce musnęły skrawek skóry. Przejął ją dreszcz... rozkoszy. Całkowicie zaskoczona rozwarła szeroko oczy, próbując dojrzeć w ciemności twarz, którą chciała spoliczkować za te śmiałe poczynania. Gdyby tylko nie przytrzymywał jej rąk to zrobiłaby to z największą radością.
          Zastygła w oczekiwaniu. Nie miała pojęcia, co zrobi ten mężczyzna.
        Od zawsze wiedziała, że Randsom Shaw, książę Blakeney był łajdakiem i dziwkarzem, bo choć nie mówiło się o tym głośno, to wielu jej znajomych szeptało o jego dawnych wyczynach, gdy był jeszcze w Anglii. To było pożywką jej pogardy, którą prawie czuła w ustach, ale aż do tej chwili nie myślała, że kiedykolwiek ten mężczyzna odważy się ją dotykać w ten sposób. I nawet w swoich najgorszych koszmarach nie widziała przewidziała tego, jak pozwala mu wsunąć dłoń pod suknię.
         Jego gorąca dłoń gładziła jej udo. Palce skubnęły skórę, na której pojawiła się gęsia skórka. Przez jej ciało przeszedł dreszcz. Wygięła ciało w łuk i westchnęła cicho. Po chwili poczuła jak męskie usta przylegające do szyi, a jego oddech: gorący i przyspieszony, podrażnił jej zmysły.
         - Nienawidzę cię – szepnęła jeszcze, nim Randsom nakrył jej wargi swoimi. W pierwszej chwili nie potrafiła dostosować się do jego ruchów, próbowała nawet z nim walczyć. Szarpała się, próbowała go kopnąć, jednak powoli przegrywała walkę z podwójnym wrogiem: z nim i z własnym ciałem. Przez chwilę nie potrafiła odpowiedzieć mu na pocałunek, ale szybko nabrała wprawy i pewności. Przechyliła głowę delikatnie w prawo, a książę naparł na nią całym sobą, aż całej jej ciało przylgnęło do drzewa. Pragnęła przeczesać jego włosy placami, ale wciąż przytrzymywał ją za dłonie.
         Wydała z siebie stłumiony okrzyk, gdy poczuła jego palce wewnątrz siebie. Gdyby jej nie całował, zapewne usłyszeli by ją aż w sali balowej. Nowe doświadczenie sprawiło, że pragnęła  wyrwać się, uciec od niego, ale mogła tylko o tym pomarzyć. Była jego więźniem.
         Nawet jeśli bardzo się starała powstrzymać to szaleństwo, to musiała się już poddać. Nie była w stanie zatrzymać tego, co się działo. Jego język przynaglał ją do reakcji, aż jej ciało w końcu stanęło w gorączce. Fala za falą dziwnego uczucia przepływały przez jej ciało, pozostawiając po sobie skurcze w dole brzucha. Ogień wciąż trawił ją na nowo, zmienił krew w żyłach w coś bardzo lepkiego i wrzącego.
         Dłoń Randsoma nadal pozostawała pod zwałami koronek i tafty, wyczyniając z jej ciałem cuda. Chciała by już przestał ją dotykać w ten sposób, ale jednocześnie bała się, że to zrobi. To było więcej niż cudowne.
         W pewnym momencie puścił jej dłonie, choć ani na chwilę nie oderwał od niej ust i ręki. Wolną już dłonią złapał ją za pośladek i przyciągnął do siebie z całej siły, aż poczuła jego nacisk. Zachłysnęła się zaskoczona, ponieważ nigdy nie znalazła się w sytuacji, w której miałaby możliwość poznania męskiej anatomii, nawet jeśli odbywało się to teraz w komplecie ubrań.
         Nawet nie wiedziała, kiedy i jak uniósł jedną z jej nóg. Przycisnął ją do swego biodra i wykonał płynny ruch całym ciałem. Kolejny raz zachłysnęła się powietrzem, ale instynktownie przyjęła zachowanie tego człowieka ze spokojem i świadomością, że tak to ma wyglądać.
         Jej dłonie powędrowały do jego twarzy, a potem powolnymi ruchami zaczęły sunąć ku włosom,  aby je przeczesywać, jednocześnie zaburzając ich ład.
         Lottie nie mogła już dłużej powstrzymać się od okrzyku, który rozdarł powietrze. Randsom przestał ją całować, ale tylko na chwilę, bo już po sekundzie jego usta zaczęły znaczyć gorący ślad na jej skórze, aż w końcu dotarły do piersi, częściowo ukrytych pod ubraniem.
         - Zapinany czy wiązany? - zapytał wibrującym głosem, który przejął ją do głębi. Zadrżała i z rozkoszą otarła się o jego ciało.
         - Zapinany – wymruczała cicho wprost do jego ucha, po czym lekko je przygryzła. Nie była pewna, czy dobrze robi, ale z cichego śmiechu kochanka wywnioskowała, że bardzo mu się to podobało. Językiem smagnęła go jeszcze po wnętrzu, a potem jej gorące usta dotknęły równie gorącej skóry szyi. Mężczyzna jęknął cicho.
         - Grzeczna dziewczynka – wykrztusił w końcu, ale Charlotta nie miała pojęcia, czy chwalił ją za gorset, czy za to, że całowała go w ten sposób.
         Wszelkie uczucia, jakie do tej pory żywiła do niego zginęły pod natłokiem obecnych. Nie potrafiła już walczyć, ani myśleć. Straciła rozsądek, zgubiła go w chwili, gdy go dotknęła. Teraz liczył się on, jego usta i dłonie.
         - Jak to się nazywa? - zapytała i ręką z włosów zsunęła się na klatkę piersiową.
         - A co czujesz?
        - Gorąco i... Chcę więcej, dużo, dużo więcej – mruknęła i jej dłoń zsunęła się znacznie niżej, aż palcami dotknęła jego krocza.
       - To pożądanie - wydyszał i Lottie pomyślała, że zaraz ją weźmie, tu, w ogrodzie Wynhedów. 
         Pochylił się jednak i Charlotta była pewna, że ją pocałuje, a on jednak złapał ją za ramiona i odwrócił gwałtownie, przyciskając do drzewa. Westchnęła cicho, gdy poczuła jak sprawne dłonie z mistrzostwem zdejmują jej suknię, a potem jednym, gwałtownym ruchem odpina gorset.
         Nie widziała, co robił z tyłu i już chciała się odwrócić, gdy w tej samej chwili dłonie Randsoma dotknęły jej pleców, a potem powoli przesunęły się na odsłonięte piersi, które nabrzmiały i stały się cięższe. Jęknęła cicho i wygięła ciało w łuk.
         Odwróciła się do niego, a wtedy on pochylił się nad nią i ustami złapał jej sutek. Zacisnęła wargi, gdyż bała się, że pod wpływem tych piętrzących się uczuć krzyknie zbyt głośno i wszyscy ich usłyszą.
         - O ... – wyszeptała, zszokowana. Pieścił ją ustami przez cienką koszulkę. - Jeszcze... – powiedziała, gdy odsunął się od niej. Nie widziała jego twarzy i bardzo tego żałowała. Było zbyt ciemno, by móc spojrzeć mu w oczy i dowiedzieć się, co czuje.
      - Ale jesteś zachłanna – mruknął cicho, ale ponowił pieszczotę na drugiej piersi, przygryzając, ssąc, muskając ją językiem. Odchyliła do tyłu głowę, jednocześnie wplatając w jego zmierzwione włosy dłonie i zaciskając na nie palce.
         Czuła się tak, jakby spadała w cudowną otchłań pachnącą cygarem, alkoholem i miętą, a także czymś jeszcze, czymś lepkim i słodkim.
         Przyciskała go do siebie coraz mocniej, aż Randsom przygryzł ją trochę mocniej. Otworzyła zaskoczona oczy, a wtedy dostrzegła dwie postacie tuż nad jego ramieniem. Mężczyzna i kobieta stali w odległości dziesięciu metrów przypatrując się im zszokowani. Bo co innego mogli odczuwać na ich widok? Czuła gulę strachu rosnącą w środku i wiedziała, że ta noc będzie tylko początkiem problemów.
         - O mój Boże – powiedziała kobieta. Charlotta zesztywniała słysząc cichy głos przyjaciółki. 

__

Tak, wiem, spodziewaliście się tego. 

Jednak rozdział pojawił się wcześniej, więc życzę Wam szampańskiej zabawy w Sylwestra. Tańców do białego rana i trochę kaca, abyście nie zapomnieli o ostatniej nocy w roku. A w Nowym Roku życzę Wam samych sukcesów, spełnienia marzeń, jeśli nie wszystkich, to przynajmniej większości. Do siego roku! :)

12 komentarzy:

  1. Lubię wulgaryzmy i sceny erotyczne.
    Lecę czytać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sceny erotyczne, ok, ale gdzie te wulgaryzmy? Jakoś ich nie zauważyłam xD

    Na początek: nie pasowało mi coś w tym akapicie opisującym pokój karciany. Chyba dlatego, że ze cztery razy umieściłaś w nim słowo "znajdował się". Jakoś tak mało zgrabnie wyszło;)

    A teraz do rzeczy. Noo, już myślałam, że Randsom pozbawi Lottie dziewictwa pod tym drzewem. I pewnie by to zrobił, gdyby nie nadejście Millie i, jak podejrzewam, Nicholasa, co bardzo źle o nim świadczy. W końcu na pewno wiedział, że Lottie jest dziewicą, prawda? I na pewno wie, jak zazwyczaj wygląda seks u dziewicy. Nie dość, że krew, to jeszcze sporo bólu. Naprawdę on tak w ogóle nie myślał, żeby, skoro już się na coś takiego zdecydował, zabrać ją jednak w jakieś odpowiedniejsze miejsce, gdzie mogłoby jej być wygodnie i gdzie mogłaby się potem umyć, a nie tak, pod drzewem? Oj, nie podoba mi się. Wcale nie dziwię się Lottie, że ma o nim złe zdanie!

    Co się zaś tyczy końcowych zdań: to teraz jedno z dwojga, albo zaręczyny z przymusu, albo Randsom będzie się pojedynkował z Nicholasem. I co, która ewentualność jest bardziej prawdopodobna? ;>

    Ogólnie rzecz biorąc: podobało mi się. Może to i Twoja pierwsza "taka" scena, ale wcale tego po Tobie nie widać;) czekam na więęęcej, a póki co po raz kolejny życzę do siego roku! ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj głownie chodziło mi o tego "dziwkarza".

      Dzięki, już poprawiłam! :)

      Tak, dobrze podejrzewasz. No jasne, że Randy wiedział, że Lottie jest dziewicą, ale akurat byli w takim stanie, że chyba ani jemu, ani nawet jej nie przyszło do głowy, żeby poszukać wygodniejszego miejsca, żeby w spokoju sobie pobaraszkować. O kurde, przedstawiłaś to trochę jak jakiś krwawy rytuał, ale masz rację - dziewice mają przerąbane w tej kwestii, chociaż nie sądzę, że byłoby tak źle, gdyby Lottie przespała się z Randsomem. W końcu ma sławę podrywacza, więc pewnie pomyślałaby o tym, że jego kochanka nie była jeszcze z żadnym mężczyzną, no nie? No, ale może zachowałby się też jak dzikus, więc pewnie jeszcze gorzej by na tym wyszedł;) No cóż, powiem tylko tyle, że Lottie chyba ma powody do nienawiści dla Randy'ego.

      Naprawdę? Podoba Ci się? Ale fajnie. Jak publikowałam rozdział to się zastanawiałam, czy przypadkiem nie robię z siebie bubka. No, ale skoro się podobało to się cieszę;) Podbudowałaś trochę moją pewność siebie;)

      Dziękuję :*

      Usuń
    2. Aaa, chyba że o "dziwkarza". Wybacz, ale ja w swoich tekstach używam do woli tego typu słów i nigdy nie uważam ich za wulgaryzmy, widać zbyt liberalna jestem w tym temacie;)

      A proszę:)

      O rany, no dobra, nie przyszło im do głowy... Ale właśnie, skoro Randy jest taki doświadczony w tych sprawach, to chyba powinien być w stanie się powstrzymać i pomyśleć sensownie, i nie dopuścić, by w TAKIM MIEJSCU sprawy zaszły za daleko. Pomijając już całą resztę, w jakim stanie potem Lottie wróciłaby na bal? Akurat nikt by się nie domyślił, co robiła. No proszę.

      No właśnie, i skoro by pomyślał... To przecież powinien coś w tej kwestii zrobić. Na biologię nie ma rady, u jednych jest lepiej, u drugich gorzej, ale chyba nie powinien tak po prostu zakładać, że "wszystko będzie dobrze"? A pomijając już biologię, taka porządna panna jak Lottie zdecydowanie zasłużyła na coś lepszego niż pospieszne rozdziewiczenie pod drzewem na balu! xD także cieszę się, że im przerwano ;>

      Poza tym drobnym szczegółem, tak, podobało mi się;) Elle chce więcej! :D

      ;*

      Usuń
    3. E niee, ja tez będę używała tu podobnych słów i to dość często.. Ja się bałam, że ktoś mi tu zacznie psioczyć, czy coś, więc wolałam uprzedzić:)

      No właśnie, nie powinien. A jednak, wolał myśleć rozporkiem niż głową, bo jest nie tyle wygodniej, co przyjemniej, co oznacza, że nie różni się wiele od współczesnych mężczyzn. Ale nie uważasz, że seks pod gołym niebem jest taki romantyczny? A do tego jeszcze dochodzi fakt, że mimo iż Charlotta nienawidzi Randsoma to jednak z wielką chęcią oddałaby mu się w ogrodzie, na szybko. Powrót na bal pewnie byłby albo niemożliwy albo musiałaby się jakoś poprawić i potem może liczyć na cud, że nikt jej nie zauważy:) Hahahaha, nadzieja umiera ostatnia;)

      A no przecież. Zakładanie, że się uda to chyba nie byłby wtedy najlepszy pomysł Randsoma, zwłaszcza, że nie zna Charlotty od tej strony, ale na razie się tego nie dowiemy. Ale, czy Lotta jest taka porządna, skoro pozwoliła swojemu wrogowi na takie bezeceństwa na balu? No chyba nie...:) Ja również się cieszę, choć nie wiem, co byłoby gorsze: ten dzień po, czy Ci "nieproszeni" goście;)

      A co pytania z poprzedniego komentarza: no chyba nie mają innego wyjścia? Albo Randy okaże się świnią i zwieje, co byłoby bardziej do niego podobne.

      Miło mi. No cóż, nie zachęcaj mnie może, bo jeszcze zrobię z tego jakiś niewydarzony erotyk:)

      Usuń
  3. Piękna scena, aaah. Powinnam być dumna! :D Bardzo piękna i ze smakiem. Nie spodziewałam się w ogóle, że to będzie Lottie i Randsom. :D Myślałam, że Nick zbajeruje Mille na balkonie. A tu taki numer! Jeszcze ludzie to zobaczyli, trolololo, będzie skandal! ;D Podobał mi się bardzo ten rozdział, czekam z niecierpliwością na kolejny! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hin, jakże się cieszę, że Ci się podoba;) I jeszcze bardziej się cieszę faktem, że się nie spodziewałaś:) Oj, Nickowi na razie daleko do bajerowania Millie;)
      Oj tam ,skandal, na pewno nie;)

      Usuń
  4. Trochę zaskoczyło mnie takie szybkie rozwinięcie sprawy. Podejrzewałam co prawda, że Randsom i Lottie prędzej czy później zbliżą się do siebie, ale coś takiego? Haha, Randy nie próżnuje ;)
    Niezłe miny musieli mieć Nicholas i Milli (bo zakładam, że to byli oni) kiedy ich tak zobaczyli :D
    Właśnie, co do tej drugiej pary to oni wydają się świetnie do siebie pasować. Zdecydowanie między nimi pojawia się taka naturalna nić porozumienia, byleby tylko nie zmarnowali tego...
    Ogólnie bardzo, bardzo podobał mi się ten rozdział. I tak jakoś za szybko się skończył ;) Co do 'tej' sceny to jak dla mnie była napisana naprawdę bardzo dobrze. Stopniowanie napięcia jak trzeba ;) Niepotrzebnie w ogóle się martwiłaś, że coś będzie nie tak, bo jest super.
    Do siego roku! I pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście dodałam do linków żeby w razie czego być na bieżąco.
      Nie chce odpuścić tak wspaniałego opowiadania jakie widzę u ciebie.

      Usuń
  6. Znowu po wielu trudach trafiłam na Twego bloga.
    Dodałam komentarz ale szybko odkryłam cofając się do początku gdyż odkryłam że już czytałam wcześniej twego bloga tylko zgubiłam adres a Ty chyba mnie nie powiadamiałaś:(
    A nie wiem czy to robisz dlatego proszę cię bardzo tym razem nie zapomnij o mnie... bagatela musiałam nadrobić całe cztery rozdziały a krótkie nie były co wręcz uwielbiam.
    Poprzednim razem pytałaś jaka jest moja ulubiona książka oczywiście również kocham Whitney gdyż czytałam te książkę kilka razy już i nie tylko te tej autorki.
    Dodatkowo polecam serię Mary Baloh, która jest wręcz niesamowita i Amandy Quick.
    Obie panie są wręcz wspaniałymi autorkami w tej dziedzinie.
    Oczywiście czekam na więcej i liczę że tym razem nie zgubię Twojego bloga.
    Jak wspomniałam wyżej dodałam do linków gdyż w świecie blogów mało jest tak wspaniałych opowiadań jak to.
    czekam na ciąg dalszy:
    http://niewolnicy-przeznaczenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam Cię nawet w obserwowanych, ale chyba nie ten blog, co mi podałaś. Jakiś nowy, który chyba nie będziesz jeszcze pisać. Ale na ten chętnie wpadnę, jak tylko znajdę czas.

      Okej, okej, postaram się poinformować Cię o nowym rozdziale, gdy się już pojawi.

      Chyba Clayton jest moim ulubionym męskim bohaterem wykreowanym przez tę autorkę. Kocham go<3 A obie panie czytałam. Ale przecież jest jeszcze Julia Quinn czy pani Deveroux.

      Dziękuję, ja dodam Cię do obserwowanych, ta będzie mi wygodniej;) Jeśli nie masz nic przeciwko temu;)

      Usuń