23.12.2012

Rozdział 4


         Millicent zasiadła za sekretarzykiem i wyjęła papeterię sygnowaną nazwiskiem Shaw i herbem markiza. Zamoczyła pióro w kałamarzu i zaczęła pisać krótki liścik do Lottie. Oczywiście musiała, jak zwykle zresztą, podroczyć się z nią trochę, gdyż przyjechał Randosm, a jej przyjaciółka nie znosiła księcia Blakeney'a. Nikt nie wiedział dlaczego i Randy również nie miał pojęcia, co się stało, że od pierwszych chwil była dla niego niemiła, arogancka i bardzo złośliwa. Wielokrotnie prosiła Sam, aby delikatnie ją wypytała, ale po tym małym „wywiadzie” obie miały tylko jeszcze większy mętlik w głowie, niż poprzednio.
         No cóż, pomyślała Millie, pewnie nigdy nie dowiem się, dlaczego nasza droga Lottie żywi taką awersję do mojego brata.

         Droga, Lottie!
     Jak się czujesz, moja droga, po wczorajszym balu? Mam nadzieję, że dobrze i liczę też na to, że był ktoś wczoraj, kto całkowicie rzucił Cię na kolana. Niewiele miałyśmy okazji do rozmowy. Musimy to nadrobić w najbliższym czasie. Ale piszę do Ciebie z kilkoma sprawami. Odpisz jak najprędzej.
      Po pierwsze, mam nadzieję, że zjawisz się na balu u Wynhedów? Dostaliśmy zaproszenie w ostatniej chwili. Nie wiem, dlaczego. Nie tylko ich nie znamy, to jeszcze ojciec twierdzi, że on i Alfred Wynhed nie żyli nigdy w dobrych stosunkach. Twierdzi, że był to pyszałkowaty hrabia i nie sądzi, by zmienił się przez te ostatnie dziesięć lat.
         Nie chcę tam iść, bo będzie tam ich ten głupi syn, którego miałyśmy wątpliwą przyjemność poznać go wczoraj ( wciąż mnie zastanawia, po co poprosił markiza Wakefielda, by nas sobie przedstawił i w ogóle, skąd on go zna? ). I do tego dochodzi moja nabyta niechęć do tych wszystkich balów. Owszem, lubię wieczorki muzyczne, ale bal w ciasnej sali, w której czuć dym z cygar z pokoju obok, albo zaciskać zęby z bólu, gdy kolejny „tancerz” depcze mi po palcach, to nie bal, lecz sala tortur – i dobrze o tym wiesz. Już widzę, jak kręcisz głową z politowaniem. Jestem starsza, więc wiem, co mówię. Nie śmiej się, bo kiedyś i Ty będziesz tak mówiła, jak ja. Możliwe, że już za rok.
         Po drugie, nareszcie przyjechał Randsom i Nicholas. Nawet nie śniło mi się, by wrócili właśnie teraz. Randy w poprzednim liście nie wspomniał nawet słowem, że przypływają do Anglii. Może po wysłaniu kolejnych wiadomości stwierdzili, że czas wrócić do domu? Pewnie tak było, bo listy na Jamajkę idą dość długo. Jak powiedziałby to markiz Wakefield: przy dobrych wiatrach to i nawet dwa miesiące. Tak mówił kiedyś o wysyłaniu listów w okolice Ameryki. Ale jego zostawmy w spokoju. Mam poważniejszy problem.
         Martwi mnie to, że znów będziesz uchylała się od spotkań właśnie z powodu mojego brata. Pamiętam, jak po przyjeździe z Indii niemal rzucałaś się na niego z pazurkami. O co chodzi? Czyżbyś zakochała się w moim bracie? Wcale Ci się nie dziwię, Randsom jest bardzo przystojny i ma wspaniały charakter. Gdyby tak było, jak piszę to pomogłabym Ci w zdobyciu go, choć pewnie nie musiałybyśmy się długo starać.
         Muszę kończyć, zaraz będzie obiad. Musisz nas odwiedzić z Nicholasem. Koniecznie!

Twoja najwierniejsza przyjaciółka,
Millicent.
PS. Powiedz mi też, co u Nicholasa? Zmienił się?

         Zgięła stronniczkę na pół i wsunęła do koperty, którą zakleiła i zaadresowała. Zadzwoniła po służącą i wręczyła jej kremowa kopertę.
            - Powiedz Jacksonowi, żeby poczekał na odpowiedź, dobrze? - Podała list Rose, a sama wstała od małego sekretarzyka. Pokojówka wyszła, a ona przespacerowała się do okna, skąd rozciągał się widok na ogród. W tej części stała kamienna fontanna w sąsiedztwie z ławkami i krzewami dzikiej róży. Dalej, bardziej na lewo dostrzegła sporej wielkości altankę, w której stały drewniane krzesła, dwa fotele oraz marmurową ławę, ładnie wkonponwaną w ściany budowli. Po prawej stronie miała małe jeziorko obsadzone krzewami oraz wielobarwnymi kwiatami, których nazw nie znała. Rośliny tworzyły wokół brzegów pachnący pierścień, dając tym samym cień i wygodę tym, którzy zapragnęli usiąść na drewnianej ławeczce i popatrzeć na jeziorko. Przeniosła wzrok nieco na północ i dostrzegła zabudowania, które tylko przyprawiły ją o większy smutek. Londyn się rozbudowywał: powstawały nowe ulice, budowano coraz więcej mieszkań lub rezydencji dla osób, które właśnie przywiozły fortunę z Ameryki. Domy, które majaczyły w oddali odznaczały się nowością, wśród pozostałych budynków. Spadziste dachy, czerwona dachówka oraz ozdobne gzymsy, na których stały przerażające gargulce w dziwnych pozach ze zwiniętymi skrzydłami i wyszczerzonymi kłami powoli stawały się symbolem nowego Londynu. I to wszystko były "rodowe" rezydencje zwykłych lalusiów.
         Tak samo jak ona, jej siostra oraz Lottie marzyły, by większość tych zadumanych w sobie dandysów, którzy posiedli wielkie fortuny zniknęła z powierzchni ziemi, ponieważ Londyn wydawał się być coraz bardziej przeludniony, a ich chwilowe bogactwo tylko szło na marne, bo  młodzi arystokraci myśląc, że popiszą się ekstrawaganckim gustem wyda większość pieniędzy na mało gustowne domy. Stolica obfitowała w odpychające, przesadnie ozdobione budynki, które potem stały puste lub zostały zajęte przez wierzycieli, ponieważ młody hrabia lub markiz nie miał nic prócz tytułu, a jego długi były tak wysokie, iż tylko sprzedaż budynku mogłaby pokryć karciane długi.
         Usłyszała pukanie do drzwi, które przerwało jej ponure myśli. Parę chwil i stałby się jeszcze bardziej ponure.
         Do pokoju weszła raźnym krokiem Samantha. Złociste włosy upięła z tyłu, a loki skręcały się i podskakiwały przy każdym jej kroku. Wokół twarzy utworzyła się aureola, która nadawała jej urodzie anielskiego wyrazu. Zazdrościła jej wyglądu, choć Sammy była młodsza od niej. Siostra była bardziej obdarzona przez naturę, więc zawsze gdy chodziła w sukniach z głębokimi dekoltami zazdrościła jej wypukłości, które kuszącą wyglądały zza koronki. Millicent nie miała na co narzekać, ale mimo to zazdrość, taka malutka zazdrość, gdzieś wbijała swe cieniutkie szpilki. Musiała się z tym pogodzić, bo cóż innego jej zostało? Natura obdarzyła ją taką figura i takimi piersiami, więc będzie musiała pokornie to przyjąć i cieszyć się nimi. Zawsze mogło być gorzej. Przynajmniej jej gorsety coś jej podnoszą do góry, a nie tak jak w przypadku Lucindy Smith, która musi wypychać sobie stanik sukienki chusteczkami i pończochami – tak twierdzi Lottie.
         - Co ubierasz na dzisiejsze przyjęcie? - zapytała Samantha i przycupnęła na jej łóżku. Zerknęła na nią i uśmiechnęła się smętnie.
         - Nie mam pojęcia. Co proponujesz? - zapytała i wskazała głową garderobę. Obie poszły do pomieszczenia, gdzie Millicent trzymała większości strojów, nie tylko na bale, lecz zwykłe codzienne kreacje.
         Siostry Shaw stanęły przed rzędem kolorowych strojów, które przywodziły na myśl niewielką tęczę zamkniętą w tym małym pokoju.
         Samantha przystanęła przy rzędzie nowych sukien i wyciągnęła rękę po jedną z nich. Obie spojrzały na piękną chabrową suknię, obszytą na dole i rękawach czarną koronką. Po chwili Sammy sięgnęła po rękawiczki w takim samym kolorze oraz buty z koźlej skóry na obcasie w nieco ciemniejszym odcieniu.
         - Nie będzie lepsza żółta? - zapytała Millie, która zawahała się, ponieważ jakoś niespecjalnie przekonał ją ten komplet.
         - Chyba oszalałaś! Dziś u Wynhedów będzie W a k e f i e l d! Musisz go olśnić, a ta suknia jest idealna. Padnie ci do stóp i nigdy już nie wstanie! - zawołała i okręciła się wokół własnej osi z sukienką starszej siostry.
       - Nie chce, żeby padał mi do stóp. Poza tym, jeśli będę chciała go olśnić za każdym razem, gdy go zobaczę to braknie mi strojów. Samantho, ja go nie chce – dodała, rozpaczliwie szukając w głowie logicznych argumentów, które przekonałyby Sammy do tego, iż markiz Wakefield, owszem jest przystojny i niczego mu nie brakuje, podoba jej się, ale to nie jest ten mężczyzna, z którym chciałaby spędzić resztę życia, któremu mogłaby delikatnie zasugerować, iż jest nim zainteresowana. W pewien sposób był fascynujący, ale nie tak jakby ona tego pragnęła. Co prawda znali się zaledwie trzy tygodnie i zazwyczaj mieli okazje porozmawiać na przyjęciach, więc możliwe, że powinna dać sobie trochę czasu, ale jeśli miałaby coś do niego poczuć – cokolwiek – to musiałoby się coś wydarzyć. Powinien uderzyć w nią jakiś piorun albo coś innego, coś, co podpowiedziałoby jej, że to ten jedyny. Podrapała się po czole i spojrzała naSam, która była zainteresowana zupełnie czymś innym, czyli jej sukniami. No tak, to było podobne do Samanthy. Potrafiła stracić zainteresowanie danym tematem, jeśli nie odpowiedziało się na jej pytanie przez kilka... sekund. To dobrze, przynajmniej uniknie konieczności tłumaczenia się jej z własnych myśli na temat markiza.
         - Ja ubiorę kremową – powiedziała dziewczyna. Millie przytaknęła jej tylko głową. No bo, co miała powiedzieć?
         - Napisałam do Lottie. Wciąż zastanawia mnie, dlaczego nie lubi Randsoma. Ta jej nienawiść ciągnie się już wiele lat. - Samantha odwróciła się w jej stronę z zainteresowaniem.
         - Może ona go kocha i w ten sposób okazuje mu swoje uczucia? No wiesz, żeby nikt się nie domyślił. - Wykonała nieokreślony ruch ręką. Przeszła obok Millie i usiadła na łóżku. Starsza siostra oparła się o framugę. Popatrzyła na nią i uśmiechnęła się z satysfakcją.
         - Pomyślałam dokładnie o tym samym. Myślisz, że niepokorna Lotta jednak zapałała gorącym uczuciem do naszego brata? - Wątpiła w to, ale z drugiej strony... Dlaczego miałyby wykluczać taką możliwość?
         - Biedna. Współczuję jej tego uczucia. Nawet nie wyobraża sobie, że ciężkie życie czekałoby ją, gdyby wyszła za Randsoma. To byłoby straszne – mruknęła i otrząsnęła się udając przerażenie.
         - Randy nie jest wcale taki zły. A jeśli nawet to ona na pewno by go zmieniła. - Nie wiedziała, czy rzeczywiście tak by się stało, bo Randy był trudnym człowiekiem i często utrudniał innym życie. Oczywiście nie rodzinie, ale obcym jak najbardziej.
         Samantha posiedziała jeszcze u siostry, a potem poszła do siebie, aby przygotować się na bal.

         Milli wygładziła fałdy suknie i spojrzała w lustro. Nie bywała próżna, ale dziś musiała przyznać, że wyglądała naprawdę ładnie. Rose się postarała. Włosy, które w tej chwili przypominały kolorem płynne złoto, zebrała do tyłu i spięła je granatową klamrą, a resztę zawinęła i umieściła na lewym ramieniu jako jeden wielki lok. Prosta koafiura podkreślała jej okrągłą twarz, uwydatniała duże malachitowe oczy i nadawała jej czarownego wyglądu. Chabrowa suknia pięknie komponowała się z kolorem jej włosów oraz różanymi policzkami i alabastrową cerą. Łódkowy dekolt odsłaniał piękne, drobne ramiona, a gorset ładnie unosił jej drobne piersi, dzięki czemu dwie mleczne półkule śmiało prezentowały się światu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że choć większość mężczyzn gustuje w kobietach o pełnych piersiach, które niemal wylewają się z sukni, co ułatwia im zapuszczania żurawia w tamte okolice, to nie przepuszczają okazji, by popatrzyć na damy o niezbyt hojnych krągłościach.
         - Piersi to piersi. Ważne, by można było na co popatrzeć i jeśli Bóg da to złapać – powiedział parę miesięcy temu jeden z młodych dżentelmenów. Nie widział jej, ponieważ schowała się za żywopłotem, ale doskonale słyszała, co mówili mężczyźni. Do tej pory nie potrafiła opanować oburzenia ich rozmową.
         Tacy właśnie byli angielscy dżentelmeni, ale Millie podejrzewała, że cały męski ród właśnie jest taki. I nie ważne, czy są Anglikami, Francuzami, czy Niemcami każdy, bez wyjątku, będzie zaglądał kobietom w dekolt.
         Wzruszyła ramionami, a suknie zaszeleściła cicho.
         - Millie! Zbieraj się, jedziemy! - Usłyszała krzyk mamy. Zabrała wachlarz, karnet i torebeczkę, w której trzymała ołówek, tak na wszelki wypadek, dwie chusteczki, zapasowe rękawiczki, też na wszelki wypadek oraz dwie gałązki lawendy, aby po otwarciu z woreczka wydobywał się miły zapach.
         Wyszła z pokoju. Akurat natknęła się swoją pokojówkę.
         - Nie musisz na mnie czekać. Zostaw mi tylko przygotowaną koszulę, a rano przygotuj kąpiel, dobrze?
         - Oczywiście, panienko. - Dygnęła i weszła do pokoju, a Millicent podążyła na dół. Na schodach spotkała się z matką i obie zeszły na dół. Samantha wyszła z salonu, a ojciec z biblioteki, dzięki temu cała rodzina Shaw mogła punktualnie wyjść z domu.
         W powozie ciągniętym przez dwa czarne wałachy panowała cisza. Millie czuła narastającą irytację, Samantha nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Randsoma, Nicholasa i Charlottę, która miała przyjechać z matką, natomiast markiz i markiza nie odczuwali nic prócz zwykłego znudzenia, choć markiza zastanawiała się, czy na dzisiejszym przyjęciu będą debiutantki godne jej syna. Nie chodziło o to, by dziewczyna prezentowała sobą jak najwyższą klasę, można po części powinna ją mieć, ale przede wszystkim chciała, by prócz fortuny i dobrych koneksji rodzinnych kandydatka na żonę dla Randosma powinna mieć coś w głowie, bo głupiutka żona to zła żona. Zwłaszcza dla jej syna, który nie znosi ignorancji i głupich gęsi.
         Po około piętnastu minutach jazdy brukowanymi ulicami dojechali i stangret zatrzymał powóz pod wcześniej podanym adresem. Najpierw wysiadł markiz Landsdowne, a potem wyciągnął dłoń do swej małżonki, milady Deidry. Kolej przyszła na najstarszą córkę – Millicent, a następnie podał dłoń Samancie i tak jego panie stanęły w końcu na niewielkim, półokrągłym dziedzińcu Wynhedów.
         Lucian miał pewne obiekcje, co do tego przyjęcia, ale żona przekonała go, aby jednak przyjść tutaj i sprawdzić, czy hrabia rzeczywiście nadal jest takim niewychowanym aroganckim pyszałkiem. Zgodził się, bo kochał swoją żonę. Zastanawiał się, czy Ameryka zmieniła tego pustego mężczyznę, ale czuł, że tak nie było.
         Gdy tylko panie poprawiły kreacje i fryzury, ruszyli w stronę szerokich marmurowych schodów, na końcu których widniały szerokie dwuskrzydłowe drzwi. Po obu stronach schodów wiły się metalowe balustrady z roślinnym motywem. Dwie wysokie kolumny, również z marmuru, podbierały dach, który zapewne był równie reprezentacyjny, co reszta budynku, ale było zbyt ciemno, by można było to stwierdzić.
         - Milliecent! Samantha! - Do ich uszu doszedł radosny krzyk. Cała rodzina odwróciła się w tamtą stronę i ujrzeli maszerujące w ich stronę księżne Salisbury z córką.
         Millie odetchnęła z ulgą, ponieważ list, który otrzymała od przyjaciółki był nabuzowany emocjami. Lottie była bardzo zła o to, że mogłaby ją posądzić o coś tak infantylnego jak miłość. Była zdziwiona jej słowami, ale stwierdziła, że Lotta najwyraźniej zmieniła swoje podejście do niektórych spraw. Postanowiła, że jak tylko będą mieć okazję to porozmawiają.


v

         Nicholas ostatnie czego pragnął to przyjęcie u Wynhedów. Dostał zaproszenie w okolicach południa, gdy jadł obiad. Hrabina pisała, że będzie mile widzianym gościem – on i jego rodzina. Nie znał ich, nie przedstawiono ich sobie, więc nie rozumiał skąd też jej wylewność. Uznał nawet to za gafę towarzyską, ale najwidoczniej ta rodzina zamierzała zawrzeć jak najwięcej wartościowych znajomości, by móc wejść w towarzystwo. Hrabia Albemarle najwidoczniej zaliczał się do tych interesownych ludzi, którzy na takich przyjęciach chcą zyskać jak najwięcej.
         Nie poszedłby, gdyby nie Randsom. On również dostał zaproszenie i jak stwierdził, towarzystwo jego ojca to za mało, by wytrzymać w tłumie nadętych i spoconych arystokratów. Randy zawsze był nieco cyniczny i krytycznie odnosił się do ton, ale wcale mu się nie dziwił. Gdy byli na Jamajce dostrzegł identyczne zachowania, więc angielskie towarzystwo nie różniło się zbyt wiele od reszty świata.
         Stanął przed lustrem, a pokojowiec zaczął poprawiać mu czarny frak. On sam sprawnymi ruchami zawiązał fontaź, a potem naciągnął rękawy czarnego stroju na koszulę.
Jeszcze raz przejrzał się w lustrze i znów, jak za dawnych czasów, poczuł się idiotycznie w czarnych spodniach, kamizelce, białej batystowej koszuli, fraku i tym niepotrzebnym cholerstwem pod szyją. Cieszył się, że moda na pantalony i białe pończochy powoli znika, bo nigdy nie wyszedłby w czymś takim do ludzi. Oczywiście bywali mężczyźni, którzy chodzili w tych śmiesznych strojach, gdyż nie wszyscy uznawali długie spodnie. Możliwe, że oni wyjdą na tym lepiej, bo nie będzie im zbyt gorąco.
         Jego myśli nie zbiegały na zbyt skomplikowane tematy. Wolał uwolnić umysł od problemów, na które przyjdzie czas.
            Kiedy służący już go poprawił, wyszedł z pokoju i skierował swe kroki do powozu. Buty z klamrą wybijały miarowy rytm, rozchodząc się echem po korytarzu. W końcu wyszedł na zewnątrz. Kare już przebierały nogami, więc podał szybko adres i stangret strzelił biczem, a konie pokłusowały do Londynu.
         Powóz kołysał się delikatnie, a zapalona lampa kiwała się rozrzucając po wnętrzu słabe, pomarańczowe światło i od czasu do czasu oświetlając kąty. Jednak książę Salisbury nie zwracał na to uwagę. Pogrążył się w myślach. Bal będzie obfitował w wielu znamienitych gości, to było pewne. Dobrze chociaż, że będzie jego siostra oraz Randsom z rodziną. Ciekawe, jak zmieniła się Samantha? Zapewne już wyrosła na wspaniałą piękność, podobnie było ze starszą Millicent. Randosm powiedział mu, że nie poznał siostry, gdy wszedł pierwszy raz po powrocie do biblioteki ojca. Przyjaciel twierdził, że Millie wyrosła na prawdziwą piękność. Musiał się przekonać, czy rzeczywiście tak było. Och, nie, nie wątpił w to, jakżeby mógł? Przecież kobiety z ich rodu zawsze słynęły z urody, więc obie młode damy na pewno nie ustępowały reszcie.
         Po pół godzinie powóz zatrzymał się przed wielkim domem, oświetlonym przez wiele lamp. Wysiadł z powozu i rozejrzał się wokół.
         Plac przed rezydencją Wynhedów powoli zapełniał się gośćmi, którzy chcieli zrobić wielkie wejście. Wzrokiem poszukał przyjaciela, który powinien tu już być, ale na razie nigdzie nikogo nie dostrzegł. Zapewne też jego rodzina zdążyła przyjechać.
         - Nicholasie, już jesteś – usłyszał za plecami. Odwrócił się i spojrzał na Randosma, który nie wyglądał na szczęśliwego. - Powstrzymaj się od komentarzy – warknął, gdy zobaczył rozbawioną minę przyjaciela.
         - Och, dobrze, już dobrze. Nie denerwuj się. Widziałeś się już z rodziną? - zapytał Nicholas i ruszył za Randosmem w jakimś nieokreślonym kierunku.
         - Jeszcze nie, ale właśnie do nich zmierzam. O ile dobrze widzę, to twoja matka i... Charlotta są razem z nimi. - W głosie Randosma dało się słyszeć niechęć. Nicholas wcale się nie dziwił, że jego przyjaciel nie chciał widzieć jego siostry, która tuż przed ich wyjazdem na Jamajkę dała popalić księciu. To nawet zabawne, że Randy tak wzbrania się przed obecnością jego siostry, ale ponieważ oboje cenili sobie dobre wychowanie, znosili siebie nawzajem, choć Lottie najchętniej wydrapałaby mu oczy, gdyby nadarzyła się do tego sposobność.
         Ruszyli przed siebie, po drodze witając się z ludźmi, którzy nie mogli uwierzyć, że już są w Anglii. Nudne formalności dopełniali szybko i sprawnie, gdyż dostrzegli, że ich rodziny powoli zaczęły tracić cierpliwość. Za długo na nich czekają.
         - Nareszcie jesteś, Nicholasie – usłyszał pełen dezaprobaty głos matki, która wciąż nie pojmowała, że jej syn jest już po trzydziestce i jest za stary na strofowanie.
        - Wybaczcie mi, matko – odpowiedział i skłonił się nisko, przy okazji całując dłoń kobiety. Potem przeszedł do siostry, która z wielkim uśmiechem na twarzy przywitała się z nim. Kiedy spojrzał w oczy Lottie, dostrzegł w nich psotny błysk, który często widywał, gdy zaczęła coś kombinować. Pewnie wkrótce się dowie co.
         Po przywitaniu się z własną rodziną nadszedł czas na rodzinę Shawów. Najpierw uścisnął dłoń markiza, który powitał go wylewnie, ciesząc się, że znów go widzi.W końcu książę Salisbury podszedł do markizy.
         - Nicholasie, dawno cię nie widziałam – powiedziała markiza Lansdowne.- Cieszę się, że wróciłeś do Anglii – dodała i pozwoliła mu pocałować się w dłoń. Ta niezależna kobieta nie lubiła tej części powitania, ale zawsze to dzielnie znosiła i za to ją podziwiał. Musiała zwalczyć w sobie niechęć do takich gestów, gdyż odmowa wyciągnięcia ręki w stronę mężczyzny można było odczytać jako brak wychowania, a Deidra Shaw ceniła sobie dobre wychowanie.
         - Ja również się cieszę, że cię widzę, milady. Jestem oczarowany, jest pani coraz piękniejsza – dodał i posłała jej figlarny uśmieszek. Deidra roześmiała się pół głosem, zakrywając usta rozłożonym wachlarzem. Markiz posłał mu karcące spojrzenie, ale w oczach czaił mu się uśmiech.
         - No synu, nie życzę sobie flirtowania z moją żoną. Czy to jasne? - bąknął, udając oburzonego zachowaniem księcia.
         - Oczywiście, milordzie. - Kiwnął głową, jednocześnie puszczając oko do markizy. W końcu zwrócił się w stronę młodych dam, które stały po lewej stronie matki.
         Kiedy spojrzał w tamtym kierunku uśmiech zamarł mu na ustach. Przed sobą dostrzegł przechyloną głowę pięknej kobiety, która patrzyła na niego z ciekawością malującą się w jej dużych oczach. Na cudnie wykrojonych ustach dostrzegł magiczny uśmiech, który rozświetlił panujący wokół półmrok. Młoda dama przechyliła na bok głowę, a jej upięte włosy przesunęły się po ramieniu, tym samym zwracając jego uwagę na wygiętą szyję. Gdyby nie rzęsiście oświetlony plac, na którym stali, Nicholas nie dostrzegłby jak mlecznobiałą i jak gładką miała skórę piękna nieznajoma.
         Z wrażenia zaparło mu dech i przez chwilę zapomniał o oddychaniu, gdy dama pokiwała głową, kiedy ktoś coś powiedział. Szum w uszach całkowicie zagłuszył słowa, które padły z ust Randsoma. Nicholas całym sobą chłoną widok, który miał przed sobą. Drobna postać o delikatnych rysach poruszyła się w końcu. Zamrugał powiekami, by otrząsnąć się ze stanu w jakim się znalazł.
            - Chyba cię nie poznał – powiedziała kolejna młoda dama. Jego zdaniem piękna, lecz już nie tak. - Nicholasie, nie poznajesz Millicent? - To pytanie sprawiło, że poczuł się jakby dostał obuchem prosto w głowę. Dobry Boże, więc to jest Millie?!, pomyślał całkowicie zszokowany.Wyrosła na wspaniałą, piękną i godną podziwu kobietę.
         - Och, oczywiście.... - wydukał, a potem odchrząknął raz, by zebrać się w sobie. - Oczywiście, że poznaję. Pani, moje oczy się radują widząc cię w dobrym zdrowiu, a pani uroda zapiera dech w piersiach – powiedział, ponieważ nie mógł się powstrzymać. Słowa same wypłynęły z jego ust. Przez chwilę poczuł się jak głupiec, ale widząc, że jego pochlebstwa zrobiły na Millicent wrażenie, uśmiechnął się uspokojony. Kiedy przywitał się z Samanthą, również powiedział jej kilka komplementów, ale nadal nie potrafił oderwać wzroku od Millie. Przez te kilka lat, gdy on był na Jamajce z jej bratem dziewczyna wypiękniała i stała się prawdziwą kobietą.
         Kiedy już wszyscy się przywitali ze sobą, całą grupą skierowali się w stronę schodów, na szczycie których stali już gospodarze.
         Nicholas, który szedł z matką i siostrą dostrzegł, że Charlotta miażdży spojrzeniem Randosma. Ta sprawa naprawdę była intrygująca i przede wszystkim zabawna.
         Nim podeszli do Wynhedów, Nicholas rzucił ostatnie spojrzenie na Millie, która natychmiast to dostrzegła. Uśmiechnął się do niej, gdy ich spojrzenia skrzyżowały się. Mlecznobiałe policzki delikatnie się zaróżowiły, a piękne zielone oczy zabłysnęły.
         W końcu podeszli do hrabiostwa, którzy przywitali się z nimi nie szczędząc im pochlebstw.

___

Ponieważ kolejny rozdział dodam za jakiś czas, więc już teraz życzę Wam Wesołych Świąt i szampańskiej zabawy w Sylwestra. Do siego roku! <3

8 komentarzy:

  1. Haha, coś tak czułam, że w taki właśnie sposób Nicholas zareaguje na Millie. Wcale mnie to nie zdziwiło, prawdę mówiąc, bo się tego spodziewałam, ale oczywiście nie o to chodziło, i tak było sympatycznie;) ciekawi mnie tylko, co z kolei Millie pomyślała o nim. I czy zorientowała się, że mu się spodobała? Och, ten problem narracji - nawet trzecioosobowa musi być prowadzona z czyjegoś punktu widzenia xD

    Ciekawi mnie też Lottie. Mogłoby mieć tutaj zastosowanie powiedzenie, że Kto się czubi, ten się lubi i prawdę mówiąc, aż mnie dziwi, że Millie i Sam tak prędko na to wpadły;) ale jednak to właśnie wytłumaczenie najbardziej mi tutaj pasuje. No, zobaczymy w każdym razie, jak rozwiniesz akcję;)

    I w ogóle, nie mogę się już tego rozwinięcia doczekać. Czekam na to niecierpliwie, ale oczywiście poczekam, ile będzie trzeba, nawet do stycznia, tak jak zapowiedziałaś. Życzyłam Ci już tego u siebie, ale powtórzę jeszcze tu - życzę w takim razie wesołych świąt, smacznego jedzonka i udanych prezentów, a także świetnej zabawy w Sylwestra! I całuję ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaa, i mam do Cię taką prośbę. Czy mogłabyś mi podrzucić wszystkie te linki, z których korzystałaś pobierając zdjęcia i inne dodatki do tego szablonu? Chciałam je po prostu umieścić w informacji:)

      Usuń
    2. No właśnie, właśnie, ale mnie to bynajmniej nie przeszkadza, u mnie od samego początku też wiadomo, że Sasza musi być z Alessandro, ale co z tego, przecież nie o to chodzi, prawda? Tylko o sposób dojścia do celu;) jestem pewna, że jednak czymś nas zaskoczysz, bo coś w stylu wątku kryminalnego chyba się tu pojawi, prawda?;)

      Moooże, ale jakoś... nie wierzę w to xD albo raczej mam nadzieję, że tak nie jest; pewnie, węszę wszędzie romanse i tak dalej, ale byłoby miło^^

      Oj tam, na pewno nie. Uwielbiam Twoje teksty;]

      A co do linków - podrzucę, ale jutro, dobrze? Bo prawdę mówiąc, nie mam pojęcia już, skąd brałam to główne zdjęcie do szablonu xD poszperam jednak i poszukam, a źródło na pewno się znajdzie, nie ma rzeczy niemożliwych. Ale dzisiaj, prawdę mówiąc, nie chce mi się już tego robić :D

      Całuję!

      Usuń
    3. Ej no, to miało być z zaskoczenia;) Żartuję. To romans, więc inaczej nie mogło być, no nie? To było do przewidzenia, więc w sumie... Spodziewałam się, że Wy się spodziewaliście. A no tak, tu tez istnieje pewien problem, i nie chce też zdradzać wszystkiego, bo choć nie będzie dużo rozdziałów, tak mi się wydaję, to nie mam zamiaru podawać wszystkiego na tacy. Opowiadanie straciłoby sens, więc na razie trzymam je jakoś w ryzach, by nie zrobiło się aż nazbyt przewidywalne.

      Ale, czy rzeczywiście tak jest? Bo może tez być tak, że Lottie nie znosi go, bo drażni ją samym swoim istnieniem? Takie sytuacje się zdarzają. Tutaj możliwości może być kilka;)

      No okej, może nie nastawiaj się zbyt, bo może się okazać, że się rozczarujesz. Także, zobaczymy, co wyjdzie;)

      Dziękuję i życzę tego samego raz jeszcze :*

      Usuń
    4. Nie czytaj tego komentarza wyżej. Coś się popierniczyło. Po prostu przewiń niżej, oki?

      Mi tez to absolutnie nie przeszkadza. Ważne jest to, by czytelnik dobrze się bawił i został trochę przytrzymany w niepewności:) Dokładnie. Będą razem, ale przecież nie będzie kolorowo. Zejdzie im trochę za nim się spikną i w końcu powiedzą sobie na końcu to, co powinni sobie powiedzieć. Tak, może bardziej, hmm, szpiegowskiego, bo w sumie to nie wiem, jak to na razie określić. Wyjdzie w praniu i sami zadecydujecie;)

      Chyba nie jestem zbyt przekonywująca, co? ;) Oj, nie przejmuj się, ja też wszędzie tylko romans, romans i jeszcze raz romans.

      To naprawdę miłe z Twojej strony:) I czuję się naprawdę dowartościowana.

      Okej, okej, nie spieszy się. Mam czas, poczekam :D

      Usuń
  2. I doczekałam się przyjęcia :D Jak fajnie... Wciąż nie mogę wyjść z podziwu dla tego, jak świetnie oddajesz realia tamtych czasów. Naprawdę musiałaś zrobić niezłe rozeznanie przed rozpoczęciem tworzenia właśnie takich opowiadań...
    W każdym razie... Tak podejrzewałam, że Millicent zachwyci Nicholasa. Chyba by do siebie pasowali :D Co do Charlotte i Randsoma. Też myślę, że byłaby ciekawa z nich para, a ta nienawiść jest taką trochę reakcją obronną na to, co czują (zwłaszcza w przypadku Lottie). Nie mogę już doczekać się pierwszych takich prawdziwych rozstrzygnięć w tych sprawach :D
    Również życzę Ci jak najbardziej radosnych i spokojnych świat i nowego roku, który przyniesie mnóstwo szczęścia :D
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję;) Ale przyjęcie jeszcze będzie, więc się niem porozkoszujesz, jak coś;) Prawdę mówiąc uwielbiam romanse historyczne i przeczytałam ich setki, jak nie tysiące, więc trochę wiedzy mam, a czy oddaję realia to nie w mojej ocenie, ale staram się :)

      Chyba nikt nie spodziewał się, że mogło być inaczej. To było do przewidzenia, ale przecież to dopiero początek, wiec wszystko się zdarzyć może. Hmm, no nie wiem, czy Lottie właśnie w ten sposób reaguje, bo coś czuje. A może nic nie czuję i w końcu musi mieć powód, żeby nienawidzić Randsoma.

      Dziękuję za życzenia i oczywiście wzajemnie. Postaram się szybko zajrzeć na Twoje nowe dzieło:)

      Ja również pozdrawiam :*

      Usuń
  3. Nickolas, Ty...przystojniaku. Widziałam w zakładce, nie złe ciacho. W końcu bal i ciekawe jak wszystko się potoczy. Niech idą na całość. Jeny, co ze mną?! Wszędzie chcę żeby wszyscy szli na całość. Coś ostatnie mnie bierze na głowię, wstyd! :D
    Dobra, czekam na dalej.

    OdpowiedzUsuń