Rozdział może Wam się wydać trochę brutalny. Albo i nawet bardzo.
Francja, Calais, rok 1803
Pokój
był ciemny i zakurzony. Mężczyzna siedzący za biurkiem
palił cygaro i patrzył, jak dwójka jego ludzi katuje trzeciego.
Młody książę, zaledwie dwudziestotrzyletni dzielnie się
trzymał i jak dotąd nie pisnął ani słówka.
-
Niech szlag trafi tego angielskiego dandysa! - krzyknął rozjuszony.
Miał nadzieję, że chłopak zdradzi przynajmniej część
planów Ministerstwa, ale tak się nie stało. Chłopak nic
nie powiedział.
-
Szefie? - zapytał jeden z katów. W ręce trzymał pejcz. Na końcu grubych rzemieni zamocowano metalowe płytki, które po zetknięciu ze skórą
wbijały się w nią i raniły boleśnie.
-
Jocko, przyprowadź tego drugiego – odpowiedział i podszedł do na
wpółprzytomnego księcia.
-
Sam nie dam rady.
-
Idź z nim Ethan. - Mężczyźni wyszli, zostawiając na drewnianej
podłodze zakrwawionego księcia. - I co, ty angielski bękarcie?
Myślisz, że jesteś odważny? Że Francuzi nie znają ciekawszych
tortur na wydobycie informacji? Pejcz, metalowy pręt to nic w
porównaniu z tym, co dla was mamy, jak ty i ten twój parszywy
przyjaciel nie zaczniecie gadać!
Wiezień
nie słuchał słów kata. Próbował zebrać w sobie wszystkie siły,
które jeszcze miał, aby przynajmniej udowodnić tej maszkarze, że Angielski szpieg zawsze pozostaje wierny swojemu krajowi. Chciał
również udowodnić, że żabojady są za słabi na tajne misje.
Francuskie Ministerstwo do tej pory nie mogło przeżyć, że złapano
ich dziesięciu szpiegów, dwóch z nich zamordowano, a resztę
wrzucono do Newgate.
Ból
w kończynach był nie do zniesienia. Miał złamane
obie nogi i prawą rękę, a obojczyk wybity. Po plecach sączyła mu
się krew i rozlewała po brudnej podłodze. Kajdany na nadgarstkach
i kostkach wrzynały mu się w skórę, ale on wciąż nie tracił
nadziei. Wiedział, że na zewnątrz czeka na nich dobrze ukryty
oddział. Co prawda nie mieli pojęcia, kiedy wkroczą do akcji, ale
zapewne już niedługo, ponieważ ich nieobecność była za długa.
Pięć dni. Pięć dni tortur, krzyków i bólu. Czasami napadały go
momenty, że słowa same cisnęły mu się na usta, ale w ostatniej
chwili powstrzymywał się i zamiast zdradzić wszelkie informacje dotyczące planów Anglii, krzyczał imię Boga. Kiedy łamali mu
nogi w głowie miał obraz rodzinnej posiadłości położonej w Wiltshire. Kamienna posiadłość, zwana przez jego ród Silverstone
położona była na niewielkim wzniesieniu. Wokół pałacu rozciągał
się park, który podobno był jednym z najpiękniejszych w Anglii.
Zastanawiał
się, co u matki i rodzeństwa. Oczywiście oni również nie
wiedzieli, co u niego. Nie mieli pojęcia czym zajmuje się ich syn i
brat. Gdyby wiedzieli pewnie zamknęliby go w pokoju i zabronili
wychodzić, a panu Winstonowi odstrzelili głowę za to, że narażał
jego życie.
Drzwi
do pokoju otworzyły się z hukiem i do środka wpadło dwóch
mężczyzn, za sobą wlekli kolejnego więźnia. Jego przyjaciel był
równie mocno skatowany co on, choć zawsze między nimi była
przynajmniej godzina różnicy, żeby ten drugi przestraszył się
tego, co go czeka, jeśli nic nie powie. On się nie bał, tak samo
jak Randsom.
-
Spójrz, jak wygląda twój przyjaciel – powiedział gruby
człowiek, szef zgrai bandziorów i łotrów, którzy wiernie służyli
Francji. Randsom uniósł głowę i z przerażeniem dostrzegł morze
krwi, które rozlewało się wokół Nicholasa. Biczowali go,
pomyślał z żalem. Nick próbował się podnieść, ale za każdym
razem, gdy to robił był powalany na podłogę potężnym
kopniakiem. Jego żebra były w szczątkach, podobnie jak Randsoma.
Tu cud, że jeszcze żyją.
-
Nic... nie... powiemy, francuski psie! - wysapał Nicholas i położył
się na plecach, choć ból był dotkliwy.
-
Chłopcy, powiedzcie mu, że jak się jest w gościach to trzeba
grzeczniej odnosić się do gospodarza! - Ethan i Jocko natychmiast
przystąpili do działania i zaczęli okładać metalowymi prętami i
tak zmaltretowane ciało Nicholasa.
-
Nie! Zostawcie go! - krzyknął Randsom, ale tylko zwrócił na
siebie uwagę.
-
Ethan, wiesz co robić! - warknął mężczyzna i stanął pod oknem,
by mieć lepszą widoczność na obrazek pod drzwiami. Uwielbiał
torturować ludzi. Sadyzm miał we krwi, ponieważ jego ojciec był
podobny, choć on katował swoją rodzinę. Paul Belloch wiedział,
że jest podobny do drania, który zabił jego matkę, ale starał
się o tym nie myśleć. Kiedy zrozumiał, że agresja była częścią
jego natury postanowił zaciągnąć się do wojska. Tam dowiedziano
się o jego sadystycznych upodobaniach i wcielono do Tajnego
Ministerstwa Francji, gdzie miał wydobywać informacje z
angielskich, holenderskich i rosyjskich więźniów. Wszyscy jego
więźniowie szybko tracili hart ducha i pozbawiali go radości
zadawania bólu. Sypali nazwiskami i planami, dzięki temu francuski
rząd uzbroił się w potężne informacje przeciwko innym państwom
Europy. A teraz trafił na dwóch bohaterów, którzy po pięciu
dniach niewyobrażalnego bólu nie powiedzieli nic!
Kiedy
obaj więźniowie stracili przytomność, wyniesiono ich do lochu,
brudnego i pełnego szczurów.
-
Co teraz? - zapytał Jocko.
- Poczekamy. Jutro powtórzymy wszystko. A teraz zostawcie mnie samego. Muszę napisać raport.
Kiedy
mężczyźni wyszli Paul usiadł za małym biurkiem i zaczął pisać
list do Ministerstwa, iż więźniowie nie współpracują i nadal
milczą.
Blade
światło księżyca wpadało do małej celi. Małe szczury buszowały
po słomie rozrzuconej po całej celi. Smród fekaliów i stęchlizny
unosił się w powietrzu, zatykał nozdrza. Ale Nicholas i Randsom
byli do tego przyzwyczajeni. W sumie to szczury, gdy dzielili się z
nimi swoim zatęchłym jedzeniem, okazały się miłymi towarzyszami.
Randsom
obudził się pierwszy i spojrzał na nieprzytomnego Nicholasa.
-
Zabiję drania – warknął wściekle. Belloch już był martwy, ale
to tylko kwestia czasu, gdy go dorwie i skręci mu ten gruby kark.
Albo nie, zrobi dokładnie to samo, co on im. Ta podła świnia
będzie umierała powoli i boleśnie, bardzo boleśnie.
Jego
oczy nie mogły skupić się na jednej rzeczy. Bolała go głowa.
Wydawało mu się jakby ktoś uderzał go wielkim młotem.
Gdzieś
odezwała się sowa. Randsom próbował się unieść i wyjrzeć
przez nisko położone okno, ale złamane nogi zbyt go bolały.
Szkoda, że Nicholas nie ma sprawnych kończyn.
Sowa
znów się odezwała, tym razem bliżej, jakby spod samego okna.
Zmarszczył brwi. Znów usłyszał głośne pohukiwanie. O Boże! To
był człowiek. Pełen nadziei odpowiedział tym samym i po chwili
do celi wleciał mały kamyk, wokół którego owinięto kartkę
papieru. Podczołgał się na środek pomieszczenia i zobaczył
również mały ołówek przywiązany do niespodzianki. Szybko
rozwinął papier. Było ciemno, ale na szczęście świecił
księżyc, więc podsunął papier do okna i przeczytał:
Bądźcie
dzielni, jutro Was odbijemy!
Randsom niemal krzyknął z ulgi, ale zaraz potem zemdlał, wycieńczony.
Obudziło go mocne kopnięcie w bok. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą tę francuską larwę, która uśmiechała się do niego. Gdyby nie złamane nogi i ręka wstałby i urządził go jeszcze gorzej, niż on ich. Na pewno wyłby z bólu. Och, już czuł w palcach znajome mrowienie. Poczekaj, ty padalcu, wyjdziemy stąd i twoja gehenna będzie sto razy gorsza, co więcej, będziesz gryzł z bólu ściany, francuskie ścierwo! pomstował Nicholas.
-
No i co tam, moje ptaszyny? Namyśliliście się? - zapytał słodkim
tonem. Nicholas zebrał się w sobie i splunął mu prosto w twarz.
-
Nigdy! - warknął cicho. Paul krzyknął wściekły i zdzielił go
laską w twarz.
-
Uderz go jeszcze raz, a twoje życie wypełni się takim cierpieniem o jakim ci
się nawet nie śniło! - warknął Randsom, który już zdążył
się obudzić. Belloch zaśmiał się donośnie.
-
Nie sądzę, żebyśmy się jeszcze zobaczyli, jeśli nie zaczniecie
mówić!
-
No to nas zabij! – odpowiedział Nicholas, który zdołał dojść
do siebie. Obaj wyglądali żałośnie i niezbyt wojowniczo w
brudnych i podartych ubraniach. Włosy, twarz i i całą resztę
mieli w krwi, brudzie i pocie. Jasne bryczesy już dawno przestały
nimi być. A białe, batystowe koszule zszarzały i zostały podarte
w taki sposób, że przypominały łachy jakiegoś nędznego chłopa.
-
Och, nie! Nie mógłbym się pozbawić tak szybko zabawy.
Wytrwaliście pięć dni tortur, więc chce sprawdzić ile jeszcze
możecie przetrwać. Zabrać ich! - powiedział Paul i wyszedł. W
celi pojawiło się czterech grabów. Jeden potężniejszy od
drugiego. Zabrali ich do pokoju, gdzie poprzednio ich bito. - Ethan i
Jocko! Zabawcie się z nimi. - On sam postanowił oddać im w ręce
te angielskie gnidy, ponieważ sprawiało mu perwersyjną radość
patrzenie na katowanych ludzi. Może jutro sam się z nimi pobawi.
Nicholas
i Randsom znów byli bici metalowym prętami. Dwaj podwładni Paula z
wielką wprawą okładali młodych arystokratów.
W
pewnym momencie w korytarzu na parterze rozległ się trzask, a potem
huk. Dało się słyszeć głośne kroki i pokrzykiwania ludzi. Paul
stanął wryty i przez chwilę nasłuchiwał, a potem, gdy zdał
sobie sprawę z tego, że Anglicy ich odkryli wpadł w panikę.
-
Anglicy! - krzyknął jeden z rzezimieszków, który wpadł do pokoju
zdyszany.
-
Co ty nie powiesz! - huknął Paul. - Szybko, trzeba się ich pozbyć
- powiedział i podszedł do biurka. Miał jeszcze jakieś dziesięć
minut za nim napastnicy wedrą się tutaj. Pokój znajdował się z
tyłu dużego budynku, który posiadał wiele pomieszczeń. Pozbierał
wszystkie potrzebne dokumenty i schował je do skórzanej torby.
Pozostałe zostawił tak, jak są, ponieważ nie były wiele warte dla
Anglików. Zwykłe rachunki i listy od sir Ruperta Fordinga, w
których pisał o nowo zakupionym majątku niedaleko Paryża.
Jocko
i Ethan wynieśli Nicholasa i Randsoma do celi, do której schodziło
się drewnianym trapem. W powietrzu unosił się proch i krzyki
Anglików, którzy zbliżali się do tej części domu coraz
szybciej. Niezgrabnie rzucili ich na podłogę, co uraziło ich
połamane kończyny. Obaj krzyknęli z bólu i opadli na bok. Jocko
wyjął pistolet.
***
Wiedział,
że Nicholas i Randsom tutaj są, ale nie miał pojęcia, w której
części domu się znajdują. Budynek był duży i na pewno zajmie im
parę minut nim dotrą do właściwego pomieszczenia. Bał się, że
może być już za późno, ale oni zawsze byli twardzi.
Oddział
złożony z najlepiej wyszkolonych żołnierzy przeczesywał parter
bardzo szybko. On sam również dołączył się do poszukiwań.
Postanowił poszukać w piwnicach, które mogły ukrywać więźniów.
Ruszył przed siebie, szukając wejścia, aż trafił na schody
prowadzące na dół. Zszedł powoli po nich. Odbezpieczył pistolet
i kocimi ruchami skradał się na dół. Mrok był nieprzenikniony i
zajęło mu chwilę nim jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności.
Na wprost dostrzegł otwarte na oścież drzwi. Ruszył w ich
kierunku, ale nikogo nie dostrzegł, natomiast okno wychodzące na
podwórze było otwarte.
-
Kip! Greg! - zawołał i już po chwili jedni z najlepszych agentów
byli obok niego. - Belloch zwiał przez to okno. Gońcie go, nie
ujdzie daleko! - Kip i Greg natychmiast go posłuchali i wyszli przez
okno. On natomiast zaczął badać coś, co przypominało piwnicę.
Domyślił się jednak, że to nie jest jeszcze to, ponieważ całe
pomieszczenie przypominało przedsionek lub mały korytarz, ale
kwadratowy i niski.
W
pewnym momencie potknął się o coś. Przykucnął i zaczął macać
ręką podłoże. Wzdrygnął się, gdy trafił na coś miękkiego.
Wolał nie wiedzieć, co to mogło być. W końcu jego dłoń
natrafiła na coś drewnianego. Posuwając palcami po brzegu
zrozumiał, że to jakieś deski. Pomachał ręką w powietrzu.
-
To musi być jakieś wejście. - Podniósł się i powoli schodził
na dół. Trap zaczął niebezpiecznie trzeszczeć, ale on się nie
zatrzymał i schodził coraz niżej, pogrążając się w coraz
większe ciemności. W pewnym momencie dostrzegł światło. Poszedł
w tamtą stronę i ujrzał niewielką niszę, a w niej otwarte drzwi
do celi. Smród jaki w niego uderzył pozbawił go tchu, ale szybko
wziął się w garść. Zbliżając się do celu zauważył dwóch
potężnych mężczyzn, którzy stali nad czymś, co leżało na
podłodze i zawzięcie o czymś dyskutowali.
-
Zawiń pistolet w jakąś szmatę, bo będzie słychać strzał! -
warknął jeden. Stali do niego plecami, więc mógł podkraść się
blisko i nie uronić dzięki temu ani słowa.
-
Masz coś przy sobie? Ja mam tylko tę koszulę! - odpowiedział ten
drugi i rozejrzał się po celi. - Zdejmijmy to z nich i tak już nie
będą im potrzebne.
Mężczyźni
pochylili się nad jakimiś ciałami i pospiesznie zaczęli rozbierać
leżących na ziemi ludzi. Przyjrzał im się dokładnie, ale nie
potrafił ich rozpoznać. Twarze mieli umazane w krwi i błocie.
Usłyszał odbezpieczony pistolet i postanowił działać. Podszedł
jeszcze bliżej. Stanął w drzwiach, co sprawiło, że w celi
zapanował półmrok. O ile było to możliwe, bo wcześniej także
nie było za wiele światła. Teraz jednak ciemność pogłębiła się.
Mężczyźni szybko zorientowali się, że nie są sami i odwrócili
się w stronę mężczyzny, który stał na progu i mierzył do nich
z pistoletu. Obaj natychmiast przyjęli pozycję bojowe.
-
Kim jesteś? - zapytał jeden z nich.
- Moja nazwisko i tak nic ci nie powie - odpowiedział intruz z wyraźnym angielskim akcentem.
-
Odpowiadaj, bo odstrzelę ci łeb! - warknął ten, który trzymał w
ręce pistolet. On się jednak nie zawahał.
-
Nie sądzę. - Podszedł do nich, a oni odsunęli się od niego,
jakby był trędowaty. Uśmiechnął się pod nosem i wycelował w
mężczyznę, który stał bezbronny i wpatrywał się w niego. -
Odłóż broń, bo inaczej zastrzelę twojego kumpla. Szybko!
-
Blefujesz! Nie strzelisz – odpowiedział śmiejąc się głośno.
Ktoś z tyłu jęknął, ale nikt nie zwrócił na to uwagi.
-
Założymy się?
-
Jocko, weź się nie wygłupiaj. On mówi poważnie. Zastrzeli mnie –
odpowiedział tamten wyraźnie przestraszony.
Gardził
Francuzami za to, że byli takimi tchórzami. Nie dziwił się, że
paryscy agenci, podobno najlepsi z najlepszych, szybko się poddają.
Jocko, ten, który trzymał pistolet uśmiechał się głupkowato,
przemądrzale, więc postanowił dać mu nauczkę. Bez żadnego
ostrzeżenia strzelił w jego kumpla, który padł na ziemię niczym
podcięte drzewo i zaczął krzyczeć z bólu. Trafił go w udo, a
krew zaczęła tryskać wokół.
-
I co? Łyso ci? Oddawaj pistolet, bo tym razem strzele tobie prosto w
serce! - Nakierował lufę na niego. Zbir najwyraźniej trochę się
przestraszył, ale nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.
Nareszcie jakiś odważny, pomyślał. - On miał szczęście,
ty go nie będziesz miał!
Podszedł
jeszcze bliżej, a Jocko cofnął się gwałtownie i w tym momencie
potknął się o leżącego człowieka, który najwyraźniej
specjalnie go przewrócił, bo zaraz upadł na twarz i jęknął
boleśnie.
-
No i? - zapytał, ale nie pragnął jego odpowiedzi. Zabrał mu
broń, uderzył go kolbą w głowę, a potem zaciągnął w kąt,
tam, gdzie leżał jego wrzeszczący przyjaciel. Obaj mężczyźni
byli unieruchomieni: jeden był postrzelony, drugi nieprzytomny, więc
mógł spokojnie zająć się więźniami. Podszedł do nich i uniósł
jednemu z nich głowę, ale nie rozpoznał go, bo było zbyt ciemno,
a oni byli zbyt pobici i brudni. Wyszedł z celi i zawołał kilku
żołnierzy. - Wynieście ich na zewnątrz, tylko powoli, na pewno są
poturbowani. Znaleźliście Nicholasa i Randsoma?
- Morgan, nigdzie ich nie ma – powiedział jeden z agentów i obaj ruszyli za żołnierzami niosącymi na noszach więźniów. Powinni tu być! Więc jak... Przystanął targnięty niepokojem, ale postanowił się upewnić, gdy wyjdą na zewnątrz. Prowizoryczne nosze położono pod dębem, który dawał schronienie w tym upale, który dokuczał im od trzech dni.
- Morgan, nigdzie ich nie ma – powiedział jeden z agentów i obaj ruszyli za żołnierzami niosącymi na noszach więźniów. Powinni tu być! Więc jak... Przystanął targnięty niepokojem, ale postanowił się upewnić, gdy wyjdą na zewnątrz. Prowizoryczne nosze położono pod dębem, który dawał schronienie w tym upale, który dokuczał im od trzech dni.
-
Belloch zwiał, sukinsyn jeden! - warknął zdyszany Kip, który
oparł dłonie na nogach i ciężko oddychał.
-
W piwnicy na dole jest dwóch jego opryszków. Jeden jest
postrzelony w udo, drugi nieprzytomny. Przyprowadzić ich i
przesłuchać. Przeszukaliście cały dom? - zapytał grupę
uzbrojonych żołnierzy, którzy właśnie podeszli do nich.
-
Tak – odpowiedział kapitan i wsunął pistolet do kabury. - Nie
znaleziono też Randosma i Nicholasa. Nie wiemy... - Urwał, gdy
Morgan odwrócił się do niego plecami i uklęknął przy rannym.
-
Nicholas?! Nicholas, obudź się! - krzyknął, potrząsając
mężczyznę za ramię.
-
Moragn...? - Ktoś szepnął cicho. Głos dobiegł go z drugich
noszy.
-
Jezu Chryste! Zawołajcie natychmiast medyka. Matko Boska, to oni...!
Medyk
szybko przybył i zaczął ich badać. Ze zgrozą oznajmił
wszystkim, że są na granicy śmierci oraz, że muszą zostać
natychmiast zawiezieni do szpitala, gdzie poskładają im połamane
kończyny.
Natychmiast
zostali zabrani do pobliskiego szpitala. Gdy tylko udało im się
wydobrzeć na tyle, by móc wrócić do Anglii, Moragn zabrał ich
pierwszym promem jaki płynął do Brighton. Po przypłynięciu musiał
załatwić wszystko tak, by nikt niepożądany nie dowiedział się,
gdzie oni są. Rodzinom Nicholasa i Randsoma wysłał wiadomość, iż
ich synowie, jako najlepsi z Oxfordu płyną do Indii, by tam szkolić
swoje umiejętności w sztuce perswazji. Obaj doszli do siebie w Bangladeszu, gdzie wielcy medycy świata sprawowali nad nimi trzyletnią opiekę.
Do Anglii wrócili w 1806 roku. W
końcu, gdy obaj już odzyskali dawne siły odwiedzili swoje rodziny,
ale zaraz wyjechali na Jamajkę, by tam założyć plantację trzciny
cukrowej. Uznali, że na razie zajmą się takimi prozaicznymi
czynnościami, a Belloch poczeka. Wyjechali z Anglii, a za nimi
ciągnęły się plotki wśród angielskich, i nie tylko, agentów o
bohaterstwie i nadludzkiej sile, która sprawiła, że wytrzymali
tortury sadysty Bellocha.
___
Zobaczymy, czy ten mój romans historyczny mi wypali. Błędy poprawię później, choć nie widziałam żadnych, ale może dlatego, że jestem ślepa jak kret.
ŁOŁ, jakie drastyczne było te katowanie, jeny, naprawdę historia godna podziwu. Nie, no...jestem przerażona.
OdpowiedzUsuńNajwidoczniej mam coś w sobie z sadysty;)
UsuńRzeczywiście dość brutalne, ale musiało zostać oddane z takim realizmem. Na razie to na romans się nie zapowiada, ale może to nawet i lepiej? ;)
OdpowiedzUsuńŻal w tym wszystkim tej dwójki, ale wierze, że się wyliżą ;)
Pozdrawiam
Mam nadzieję, ze to wyszło realistycznie, choć mam co do tego spore wątpliwości. Na razie to nie będzie romans, ale będzie;)
UsuńOj, wyliżą się, już się przecież wylizali.
Dziękuję za komentarz! Postaram się jak najszybciej wpaść do Ciebie;)
Jezu, nie mogłam się powstrzymać, więc zacznę od tego:
OdpowiedzUsuń1. Na aukcji eBay wystawiono francuską strzelbę z II WŚ z opisem "Nie strzelana, raz upuszczona".
2. Dlaczego francuski myśliwiec bojowy nazywa się Mirage?
Bo nikt go nigdy nie widział na polu bitwy.
3. Dlaczego w Euro Disneylandzie nie ma fajerwerków?
Bo za każdym razem, gdy je wystrzeliwano, Francuzi się poddawali.
4. Po co posadzono tyle drzew wokół Pól Elizejskich?
Żeby Niemcy mogli maszerować w cieniu.
5. Co jest najbardziej przydatną rzeczą we francuskiej armii?
Lusterko wsteczne. Dzięki niemu oni też mogą zobaczyć wojnę.
Mogłabym tak jeszcze długo, ale... wniosek jest jeden: te śmierdzące tchórze nie nadają się na wojnę! Nic dziwnego, że tylu ich agentów wpadło, i że jedyne, co potrafią, to torturować, w dodatku dziwiąc się, że Anglicy mogą wytrzymać tak długo, nie puszczając pary z ust xD
Ach, to były inne czasy, ludzie wtedy chyba jacyś twardsi byli. W końcu nawet przy takich obrażeniach przeżywali (jak Kmicic choćby :D) pomimo nędznego poziomu medycyny (jak sławetny chleb z pajęczyną :D). Także wierzę, że i w przypadku Nicholasa oraz Randsoma będzie podobnie.
Tak w ogóle to... Ten początek jest zupełnie w stylu tych romansów historycznych, które kiedyś, dosyć dawno temu, zdarzyło mi się czytać;) także wiesz, lepiej teraz z niego nie rezygnuj, bo narobiłaś mi smaku i podsyciłaś nadzieję ;>
Całuję i czekam na więcej!
Hahahahaha... Rozwaliłaś mnie tymi kawałami. Również nie byłabym w stanie się powstrzymać. Ja znalazłam tylko taki:
Usuń"Wjeżdża żaba na wózku inwalidzkim do francuskiej restauracji i mówi z wyrzutem:
- I jak? Smakowały?" Bardzo życiowy, że tak powiem.
Francuzi to modnisie, które stawiają tylko na wygląd, ubiór, a wojna to dla nich coś ostatecznego ( choć dziwie się Napoleonowi, serio ). Anglicy, to Anglicy. Oni nawet, wtedy, gdy są torturowani ( przynajmniej ja tak uważam ) odnoszą zwycięstwa. A Francuzów szlag trafia, bo nie potrafią tak wyszkolić swoich szpiegów.
Oj byli twardsi. Zwłaszcza mężczyźni. Nie to co teraz, ech... A Kimic to w ogóle był element! Uwielbiam go:) I wraca ostatnio do lektur szkolnych, więc na pierwszy ogień idzie Potop, a potem Nad Niemnem;)
Nicholas i Randsom będą mieli do dyspozycji jak najlepszych lekarzy i takich którzy stosują nowoczesną medycynę.
Ja właśnie wróciłam do romansów. Zwłaszcza do pani McNaught. No i może niedługo wybiorę się do biblioteki po Austen.
Mam nadzieję, że się uda. A ja będę oczekiwałam Twojego, bo będzie zacnie, milordzie.
Albo ten: - Czego uczą francuskich żołnierzy podczas pierwszego szkolenia?
Usuń- Jak się poddać, w dziesięciu językach.
Naprawdę mnie zachwyciłaś.
OdpowiedzUsuńUwielbiam romanse historyczne i czytałam wyżej wymienioną panią McNaught, która pisze rewelacyjne powieści ale głęboko też polecam książki Mary Balloch i Julie Anne Long.
Obydwie są wspaniałe i warto je przejrzeć.
wracając do Twojego opowiadania.
naprawdę momentami współczułam Nicholasowi i Randowi (mogę tak w skrócie?)
te tortury były przerażające ale na szczęście zostali w porę uratowani i że wytrzymali to.
w ogóle sam początek podoba mi się bardzo i z przyjemnością będe tu zaglądać.
proszę powiadom mnie w Spamowniku na : http://sobie-przeznaczeni.blogspot.com.
z przyjemnościa będę kontynuować czytanie świetnego opowiadania.
A jaki jest Twój ulubiony romans? Ja zakochałam się w "Whitney, moja miłość", "Jak w raju" i "Na zawsze". Kocham ją normalnie, choć może to brzmieć nieco dziwnie;)
UsuńCzytałam Mary Balloch a z książkami Julie Anne Long jeszcze nie miałam do czynienia, choć obiła mi się o uszy. Ja jeszcze lubię Julię Quinn!
Oczywiście, że możesz:) Myślę, że nawet wykorzystam to zdrobnienie w opowiadaniu, mogę?
Ciesze się, że się spodobało. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodę;)
Kretem nie jestes ;)
OdpowiedzUsuńwhen-dreams-enjoy.blogspot.com - zapraszam serdecznie